To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum wielotematyczne LUKEDIRT
Zdjęcia, pogoda i klimat, astronomia, sport, gry i wiele więcej! Serdecznie zapraszamy!

2019 rok - Sezon burzowy 2019 r.

PiotrNS - 10 Grudzień 2020, 20:26
Temat postu: Sezon burzowy 2019 r.
Po dość zwariowanym, ale raczej przeciętnej jakości sezonie 2018 roku pozostał apetyt na więcej. Kolejny rok postanowił jednak nie dotrzymywać mu kroku, lecz czynić swój rekord w inny, podobnie sensacyjny, ale może trochę skryty sposób. Chociaż jeszcze długo rekord wydawał się czymś nierealnym, przecież to rok wcześniej został ustanowiony z takim rozmachem... Wczesne przedwiośnie w 2019 roku dawało nadzieję na udany sezon burzowy. Niestety dynamika w marcu skończyła się na ogół na wichurach. Podczas tej najpotężniejszej widać było podobno odległe błyski pochodzące ze wschodu Podkarpacia, możliwe do wypatrzenia w postaci rozbłysków na wschodzie, jednak mnie nie było dane ich widzieć. Pod koniec miesiąca robiło się już bardzo sucho i liczyłem na kwiecień jako miesiąc, który może coś zmienić. Niestety tak się nie stało i najpóźniejsze od wielu lat rozpoczęcie sezonu okazało się już czymś pewnym. Pierwszy bezburzowy kwiecień od 2010 roku przechodził do historii, rehabilitując się za swoje błędy obfitymi opadami w końcówce, dzięki czemu udało się złagodzić ciężką suszę, która 26 kwietnia była już widoczna równie wyraźnie, jak w analogicznym dniu rok później. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=1325 Prognozy na początek maja widziały coś jak połączenie maja 1991 i 2010, a ja w tym całym zamieszaniu aż przestawałem sobie zawracać głowę burzami. Rok 2019 niemal od samego początku był dla mnie zły, więc w pogodzie niewiele mogło mnie już dodatkowo zmartwić, chociaż kolejne dwa miesiące pokazały, że każdy sufit da się przebić. Najpierw majówka z koszmarnym zakończeniem, patologicznie zimne dni 5 i 6 maja (zwłaszcza ten pierwszy, kiedy w strugach deszczu nie notowano nawet 5 stopni), a później jeszcze kolejna fala chłodów. I właśnie u jej początków zdarzyła się pierwsza burza.




Był 12 maja i w tę niedzielę około 14:00 na niebo wystąpiły cumulonimbusy . Przybrały one postać takich nabrzmiałych ciemnych kalafiorów, pod którymi miały pokazywać się błyskawice. Niebo nie miało jednak odcienia takiego jak podczas burz towarzyszących ciepłym letnim dniom. Coś złowrogiego wisiało w powietrzu, dominowały zimne barwy. Kiedy zaczęło grzmieć, cieszyłem się z otwarcia (jak się później okazało bardzo słabego) sezonu. Innych powodów do radości nie miałem, choć udało mi się zaobserwować kilka ładnych błyskawic.




A to dlatego, że nie była to normalna wiosenna burza zwyczajnie urozmaicająca pogodę. To burza, która zapoczątkowała coś, o czym naprawdę chciałoby się zapomnieć. Stało się coś złego. Stojąc na zewnątrz i obserwując oddalające się wyładowania, czułem jak szybko robi się zimno. W godzinę wartości na termometrach zeszły z 21 do 14 stopni. Deszcz się wzmógł, a ja musiałem udać się z powrotem do Krakowa, jak się okazało nie na długo. Tam też padało choć nie aż tak intensywnie. Atmosfera tego wieczora była jednak iście grobowa. Po raz kolejny kurtka w maju. Do tego trwający remont ulicy przy której mieszkam sprawił, że z dworca nie mogłem dojechać do swojego mieszkania komunikacją miejską ani żadnym innym środkiem transportu, lecz musiałem pójść na nogach. Wszystko było rozkopane, chodnika brak, konieczność przechodzenia kilka razy na drugą stronę, bo robotnicy porobili sporo dziur... Błota tyle, że się przemoczyłem. Po dojściu na miejsce grzejniki nie grzały, a mi nadal było zimno. I coraz zimniej. Przemokłem i po paru godzinach poczułem jak ubywa mi sił (ogólnie w tym kiepskim roku przyszło na mnie osłabienie formy i często gorzej się czułem; możliwe że też przez to ten czerwiec tak mnie wyczerpał, dopiero w tym roku odbudowałem swoje siły w pełni). Następnego dnia miałem lekką gorączkę i jako że miałem do tej pory komplet obecności na wszystkich zajęciach, w poniedziałek po południu postanowiłem wrócić do domu się podleczyć. Gdybym nie podjął takiej decyzji, ominąłby mnie największy zimny wybryk natury, jaki nastąpił za mojego życia. I jedyny dzień, kiedy napisałem na Meteomodelu post caps lockiem. Było bardzo zimno i dopiero 16 maja wróciła majowa wiosna. 17-ty dzień miesiąca, kiedy miałem szczęście i okazję podejść do ważnego przedterminu, to już rozkwit. Ubytki w drzewach wypełniały się, a ja nareszcie mogłem cieszyć się ciepłem, takim prawdziwym i niezwiązanym z suszą. W tym dziwnym czasie dostałem od pogody niezwykły prezent - w sam raz na urodziny. Dzień 19 maja, to chyba najlepsze odzwierciedlenie mazowieckiego czasu euforii w moich warunkach, pogoda jak z marzeń. Piękny dzień rozpoczął się wręcz krystalicznie czystym niebem, tak czystym że nie widziałem podobnego od 20 kwietnia. Temperatura wartko rosła i już o 10-tej sięgała 20 stopni. W południe była już blisko 25, kiedy coś zaczęło się dziać. Niebo pokryły chmury. Na początku nie było wiadomo co oznaczają, ale tuż przed 13-tą wszystko się wyjaśniło. Zagrzmiało. Naprawdę piękny prezent od natury na urodziny :D Konwekcyjna komórka nadeszła z południowego-zachodu, tak jak zazwyczaj, jednak na początku tylko straszyła grzmotami, bowiem błyskawic nie było widać. Znikły za dużą szarą strefą - smugą opadową, która o godzinie 13:20 wylała wiadra wody.



Oberwanie chmury trwało kilka minut, a szum deszczu w pewnym momencie przerwał bardzo głośny grzmot, bowiem uderzyło blisko. Zerwał się wiatr i w efekcie deszcz zalał mi domofon ;) Trwała prawdziwa nawałnica, pojawiły się nawet małe gradziny. Gniew przyrody trwał jednak krótko i już o 13:50 jedynymi śladami po nim były kałuże i cumulonimbus na tle błękitnego, jakby niedowierzającego w to co się stało, nieba. Cała burza rozstrzygnęła się zatem w ciągu godziny.



Temperatura obniżyła się do 19 stopni, lecz już po chwili przerwy zaczęła podnosić się znowu. Wątpiłem w to, że osiągnie 25, ale jednak starania się oficjalnie powiodły. Musiałem jeszcze zaakceptować to, że ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, stacja nad Dunajcem zarejestrowała tylko 0,7 milimetra opadu, choć dzielą nie od niej tylko 3-4 kilometry. Nawałnica musiała być bardzo lokalna, tak jak okres dobrej pogody był bardzo "lokalny" w maju 2019 roku wobec wielu innych niedogodności. Kolejne dni upływały raczej pod znakiem ulew. Jeszcze 21 maja wieczorem widziałem z Krakowa ślady burzy w okolicach Miechowa, niestety tylko w postaci przebłysków na chmurze. W tym mieście wystąpiło więcej elementów czasu euforii, ale niestety bez burz. Byłem wtedy mocno zajęty i nie opiszę tamtych dni po kolei, jednak ulewy i niemal zagrożenie powodziowe w Nowym Sączu owocujące bardzo wysokim stanem rzek 24 maja miałem już okazję poznać i zobaczyć. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2413 Końcówka miesiąca była już trochę lepsza; ze szczególnym sentymentem wspominam piękną, pogodną noc po wyborczych emocjach 26 maja - tej nocy po raz pierwszy widziałem nowy wynalazek Elona Muska - satelity Starlink. W tę niedzielę doszło do małej konwekcji w okolicy i trochę pogrzmiało, ale wszystkie wyładowania skryły się za gęstym kalafiorem na wschodzie i nie widziałem ich. Ciepło było aż do kuriozalnie nieprzyjemnego dnia, który wręcz pogrążył kończący się miesiąc w moich oczach. Tego dnia wróciłem na weekend do Nowego Sącza, gdzie na dwa dni przed rozpoczęciem lata panowała pogoda jak w październiku 2016. Wymarzłem już w Krakowie, gdzie padało przy 11 stopniach. Niby gorzej być nie może, ale co powiedzieć o moim rodzinnym mieście, gdzie w tym samym czasie gdy znaczna część Polski cieszyła się pełną lampą, temperatura po 10 rano ciągle wynosiła tylko 8-9 stopni? 8 stopni w środku dnia 30 maja! Niewiele zabrakło, bym i ja to odchorował. Nie miałem kurtki, a w samej bluzie czułem niemal przeszywające zimno potęgowane przez mżawkę. Po powrocie do domu byłem cały blady, włączyło się ogrzewanie, a ja wskoczyłem pod kołdrę i czytałem o tym, że zbliża się jakaś mordercza fala upałów. Nie wierzyłem :( A jednak, jeden z najkoszmarniejszych miesięcy (trzeci najgorszy w moim zestawieniu) był już o krok. Wilk przebrany w owczą skórę kilku przyjemnych dni na początku. A tak przyjemnie czułem się w niedzielę 2 czerwca kiedy się rozpogodziło, także przez kolejne dwa dni. Tak szkoda mi było, że nie mam czasu na korzystanie z tej pogody.



Upał? Nie jest mi straszny. Nie dopuszczałem do siebie myśli o tym, że za tydzień będzie trwać prawdziwy koszmar. Dopiero 8 czerwca, w sobotę przed wyjazdem na długo do Krakowa, gdzie czekało mnie wiele wyzwań, uświadomiłem sobie że czeka mnie bardzo trudny czas. Tego ciepłego sobotniego wieczora widziałem na horyzoncie odległe błyski znad Słowacji, jednak były to tylko słabe efekty akustyczne. Burza, która tego dnia zrodziła się w mojej okolicy, w słabej postaci przeszła w okolicy Jeziora Rożnowskiego, tak że nawet jej nie słyszałem. Kiedy przyszedł poniedziałek i w porywach suchowieja rozpoczął się upał, wiedziałem już że będzie źle. Aż bałem się wyjeżdżać, szedłem jak na skazanie. I niestety. To były bardzo ciężkie dni, a wszystkim trudom towarzyszyła praktycznie permanentna bezsenność. Pozostawało mi już tylko pozazdrościć mieszkańcom Mazowsza burzy z 13 i 14 czerwca. Ja, kiedy obudziłem się 14-go po jakichś dwóch godzinach snu (to i tak spoko wynik) usłyszałem grzmoty w pobliżu, ale jako że moje okna wyglądały na przeciwną stronę, nie miałem jak czegokolwiek zaobserwować, a wyjść z budynku i sprawdzić z innego miejsca nawet nie miałem siły. Burza zresztą i tak przeminęła, bo tak jak powiedziała prezenterka pogody na Jedynce 26 lipca 2006 roku "jest tak gorąco, że burze się wykończą". To była najgorsza fala upałów w moim życiu, a kolejnym w niej dobiciem było to, jak kolega wieczorem 14 czerwca przysłał mi filmik pięknej burzy nad Nowym Sączem, chmury rozświetlanej przez wyładowania. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. W tym czasie narodziła się we mnie ta lekka sympatia do lipca 2006 (sądeckiego), za te znośniejsze noce i lżejsze upały w ciągu dnia, bez tak drastycznych temperatur, które przy dniu trwającym 16 godzin zwalały człowieka z nóg. Nigdy nie miałem kaca, ale podejrzewam że jest to podobne uczucie do tego, jakie towarzyszyło mi od nocy z 11/12 do popołudnia 16 czerwca. Tego dnia miałem egzamin (tak, w niedzielę) w bardzo dobrze wyciszonej sali i kiedy o godzinie 17:00 stamtąd wyszedłem, przeżyłem niemały szok widząc padający deszcz, pozostałość po przechodzącej blisko burzy, których oznak wcześniej nawet nie zauważyłem. Było to piękne pocieszenie, bo po egzaminie nie było mi do śmiechu. Wiedziałem, że czeka mnie wrzesień, no nie udało się, a była to materia dla mnie najtrudniejsza w tym I roku. Ostatnią zdawkę miałem 18 czerwca i tego dnia wróciłem do domu w Nowym Sączu, choć myślałem że tego nie doczekam. Zaczynałem wakacje, o których wiedziałem że nie będą dobre ani spokojne. I rzeczywiście były niestety najgorszymi w życiu. Przede mną było tylko kilka dni błogiej nieświadomości, podczas których pojawiały się drobne i niewiele znaczące burze. 19 czerwca był parny i gorący, a z wyczekiwanej burzy prawie nic nie wyszło. Około 12-13 ze dwa razy zagrzmiało (co i tak wywołało moją euforię) i spadł pseudodeszcz. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=1719 Lepsze to niż nic, ale niestety pokazuje, że ten etap czerwca w moim regionie nie był czasem euforii. Wszystko skończyło się na cumulusach i konwekcji, wobec czego muszę przyznać że niebo tego dnia było bardzo ładne. Za najlepszą burzę w czerwcu 2019 uważam zjawisko z Bożego Ciała, 20 czerwca. Spadła wtedy potężna ulewa, aż 10,6 mm deszczu :lol: a wszystko w pochmurne popołudnie, kiedy temperatura choć trochę zelżała. Burza niestety nie popisała się wizualnie i widziałem tylko jedną błyskawicę. Główną atrakcją była zdecydowanie chmura, która ukazała się przed nadejściem życiodajnego deszczyku, nosząca w sobie znamię jakby zalążka trąby powietrznej.



Wydawało mi się, że może zjawisko będzie dość silne, że wynagrodzi mi tę niedolę i burze, które mnie ominęły, jednak wszystko szybko i łatwo poszło. Grzmiało też trochę 21 czerwca, ale wtedy też była to bardzo lokalna konwekcja, która ominęła moje miejsce zamieszkania. I reszta czerwca zasłużyła już tylko na zapomnienie. 25 czerwca potwierdziły się moje egzaminacyjne obawy, co całkiem mnie przybiło, choć się tego spodziewałem, 29 czerwca skosiłem trawę po raz ostatni przed połową sierpnia, 30-go poczułem najniezwyklejszy upał w moim dotychczasowym życiu i tak zakończył się ten fatalny miesiąc. Nadszedł lipiec, relatywnie najbardziej przyjemny miesiąc tego lata, kiedy udało mi się czasami gdzieś pojechać, spotkać się i poużywać życia. Nie zmienia to jednak faktu, że był to miesiąc wielkiego opadowego rozczarowania, który rozpoczynał się czymś naprawdę złym. Po tropikalnej nocy, upał rozpoczął się bardzo wcześnie, bo już krótko po 10-tej przy bezchmurnym niebie temperatura sunęła w górę we wręcz zastraszającym tempie. Godzinę później notowano już 32, a o 13:00 - aż 34 stopnie. Wzrost temperatury nadal nie zwalniał, aż bałem się tego, jakim wynikiem to się zakończy. Zakończyło się ostatecznie temperaturą równą 36,1 stopnia. Takiej temperatury w lipcu nie zanotowano od 1957 roku, a również w sierpniu takie wyskoki należały zawsze do rzadkości. Identyczną temperaturę zanotowano 1 sierpnia 1994, zaś wyższą tylko 8 sierpnia 2013. 1 lipca, zwany również 31 czerwca, przyniósł zatem trzecią najwyższą temperaturę, jaką kiedykolwiek w Nowym Sączu widziano.
Tak wyglądał świat między godziną 13 a 14. Wyszedłem na chwilę z domu, bo nawet tam nie dało się już wytrzymać. Ten poniedziałek nie był już tak idylliczny jak miniona niedziela, bowiem występowało znikome zachmurzenie, wilgotność powietrza była nieco wyższa i cisza na zewnątrz nie była tak absolutna, w końcu to dzień roboczy.




Około 17:00 niebo wypełniło się nagle chmurami i zerwał się silny, suchy wiatr. Zniknięcie słońca dało tylko pozorną ulgę, bo w tym przerażającym wietrze temperatura wciąż wynosiła aż 34 stopnie. Dodałem na forum zdjęcia z marcowego ataku zimy kochanego 2018 roczku (w porównaniu do 2019-go na tym etapie był naprawdę kochanym roczkiem), a wtedy czekało mnie kolejne wyzwanie, bowiem o 18:00 byłem umówiony na rower. Było pochmurno i już nie wiało. Jadąc, można było na chwilę zapomnieć o tym niesamowitym skwarze, chociaż temperatura stała na poziomie 32-33 stopnie. Największą niedogodnością był gryzący nozdrza zapach nadtopionego asfaltu. Na szczęście zjechaliśmy do lasu, a dalej na małą łąkę. Konieczna była maksymalna ostrożność, bo wszystko wysychało na wiór, a jednak w pobliżu małego jeziorka latało mnóstwo komarów, które dotkliwie mnie pogryzły :/ Burza, jaka była zapowiadana, traktowana była przeze mnie z wielką nadzieją. Należała się po najgorszym gorącym miesiącu letnim jaki przeżyłem (nadal tak uważam, ogólnie gorszy był w NS tylko sierpień 1992). Kiedy jednak będąc w lesie dość daleko od domu usłyszałem grzmot, poczułem niepokój. Jasne stało się to, że muszę się pośpieszyć. Miałem do siebie trochę dalej, a burza napierała, choć nie wydawała się szczególnie groźna.



Kilka minut po 20-tej zrobiło się tak ciemno:



Mimo upału przyśpieszyłem, zjechałem w skrót i dotarłem do domu po niemałym sprincie. Szybko okazało się jednak, że nie było się czego bać. Kilka minut później tylko trochę powiało i dało się słyszeć kilka grzmotów, ale z dala ode mnie. Trzeba było wcześnie zaświecić światło, ale pomimo groźnego widoku za oknem, nie spadła ani kropla deszczu :cry:
Skwarny dzień zakończył się tropikalną nocą. Ciężko było zasnąć, ale na szczęście byłem trochę zmęczony fizycznie, to mi pomogło. Przed pójściem spać podziwiałem jeszcze odległe wyładowania minionej burzy, które pojawiały się daleko na wschodzie. Zazwyczaj były to tylko żółte odblaski na chmurach, ale raz ujrzałem fenomenalną, potężną błyskawicę na 1/3 nieba :O Trudno było uwierzyć, że do wyładowania doszło tak daleko, między Gorlicami a Jasłem.
Tak zakończył się wielki upał. Jeszcze o północy 2 lipca notowano 25 stopni, ale pseudoeuforia była już za pasem. 3 lipca pojechałem na dziewięć dni nad Bałtyk, co niestety okazało się najgorszym pobytem nad morzem w moim życiu. Oprócz pierwszego, przedostatniego i ostatniego dnia nie dopisywała pogoda, ja ciągle czymś się martwiłem i nie mogłem uwolnić się od stresu. 7 lipca dowiedziałem się o zdaniu jednego z ważniejszych egzaminów, toteż nastrój trochę mi się poprawił, ale daleko było do euforii. Po powrocie do domu mierzyłem się z oszukanym usłonecznieniem torpedowanym przez chmury, które niemal każdego przedpołudnia wstępowało na niebo i nie opuszczało go aż do wieczora, nie niosąc przy tym właściwie nic. Miesiąc ten był bardzo nudny, a pierwszym z urozmaiceń było dopiero wkroczenie tropiku od początku trzeciej dekady miesiąca. Pierwszą burzą, jaką po przerwie miałem okazję zobaczyć, była 26 lipca dopiero przemieszczająca się w górach słaba komórka, która na jakiś czas przykryła chmurami niebo i pozwoliła usłyszeć kilka odległych pomruków po uprzednim wystosowaniu ładnego kalafiora.



Podobnie stało się 29 lipca po moim powrocie do domu, z tą różnicą że wtedy burza podeszła bliżej i na południu zrobiło się trochę ciemniej (choć zachmurzenie i tak było całkowite). Wydawało mi się, że będzie to najgorszy burzowo lipiec w moim życiu (nawet 2006 miał więcej burz), aż nadeszło coś, co mogę nazwać wisienką na torcie. 31 lipca, jeden z fajniejszych dni. Zaczęło się około 16:00 słabą burzą konwekcyjną, która wytworzyła się w górach na południe ode mnie i podeszła dosyć blisko przenosząc się na zachód, zsyłając trochę życiodajnego deszczu, ukrywając niestety wyładowania, które tradycyjnie mnie omijały.



Wieczorem, kiedy było już ciemno (około 20:30) postanowiłem trochę się wyciszyć i przejść na spacer po okolicy, ciesząc się opadem który nareszcie nastąpił. Szedłem sobie spokojnie, aż nagle odniosłem wrażenie jakby ktoś w pobliżu zrobił zdjęcie. Zignorowałem to i szedłem dalej, aż po około trzech minutach sytuacja się powtórzyła. I potem znowu. Wracałem już do domu i kiedy znalazłem się na otwartej przestrzeni, zauważyłem że faktycznie się błyska, aczkolwiek trudno było mi ocenić z której strony. Pies sąsiadów tradycyjnie zaczął szczekać. Sytuacja powoli się klarowała i dostrzegałem już, że burza naciera od północnego-zachodu.



Chmury były bardzo gęste, stąd pojaśnienia (niestety "kształtnych" błyskawic nie widziałem) pojawiały się jakby w "okienkach" chmury, stwarzając tym samym fajne wrażenie, jakby chmura rozbłyskała w wielu miejscach naraz. Słyszalne grzmoty były ciche, toteż w połączeniu z łagodnym wietrzykiem całokształt stwarzał kojącą atmosferę, taką przy której można na nowo pokochać burze, o których już niemal zapominałem. Błyskało się bez pośpiechu, co średnio 10 sekund. I trwało to około 40 minut aż burza zaczęła gasnąć, spadł maleńki deszcz i niebo zaczęło się powoli rozpogadzać, doprowadzając tak optymistycznym akcentem do sierpnia, co do którego bardzo się łudziłem, marząc o tym by nie był już gorący. Niestety ten miesiąc walczył z marzeniami od samego początku. Prawie ustawicznie był gorący, a do tego parny i "mleczny" (ja naprawdę lubię lazur i/lub cumulusy, a parnoty nie polubiłem choć patrzę na nią już bardziej przychylnym okiem). W sierpniu 2019 to prawie nie wychodziłem z domu. Z jednej strony pogoda była tak zniechęcająca, a po czerwcu miałem uraz do gorąca, a z drugiej praktycznie cały miesiąc spędziłem nad książkami i w dużym stresie, nie mogąc dodatkowo spać. Burzowo sierpień miał trochę poprawić statystyki tego sezonu, choć i wtedy nie obyło się bez komplikacji. 4 sierpnia konwekcja znów mnie ominęła, pozostawiając z widokami wysuszonych rzek i żółtej trawy pokrytej żółtymi, opadającymi liśćmi. Sytuację poprawiła trochę lokalna zlewa z 6 sierpnia, która niestety mnie ominęła. Tego dnia obserwowałem ciemną chmurę z miasta, gdzie umówiłem się ze znajomym i kiedy odwoził mnie do domu, tam gdzie mieszkam, trwała krótka, ale solidna ulewa, której musiał towarzyszyć wiatr, bowiem zalany miałem cały ganek.



Zasadnicza część burzy niestety znowu poszła bokiem, normalnie w tym 2019 nic mi nie wychodziło. Aż do czasu nadejścia dwóch perełkowych dni tego miesiąca. Pierwszym z nich był już dzień kolejny. 7 sierpnia spotkały mnie dwie burze, a wliczając w to noc z 8 na 9 sierpnia - nawet trzy. Pierwszego zjawiska nie obserwowałem od początku, bowiem poszedłem do miasta załatwić coś w przychodni. Akurat w tym czasie doszło do szybkiego rozwoju konwekcji i kiedy miałem już wychodzić, lunął deszcz. Upragniony, ale może nie dokładnie wtedy gdy chciałem wyjść ;)



Kolejna burza zdarzyła się już po moim powrocie, przed 15:00. Tym razem nareszcie była to jakaś burzowa klasyka, coś znanego mi z poprzednich, lepszych lat. Przyszła tak jak powinna, z południowego-zachodu, niestety słabo odróżniając się od tła szarego, zamglonego nieba. Podczas tej burzy wyładowań było niewiele, a ponadto ukryły się one za gęsto padającym deszczem. To on jednak grał wówczas pierwsze skrzypce. Kiedy burza nadeszła i opad się rozpoczął, przez chwilę był naprawdę silny i znacząco ograniczył widoczność.



Był to naprawdę piękny opad, który zacinając w każde możliwe miejsce, padając na każdy listek, na każde źdźbło, dawał nadzieję na to, że susza kiedyś się skończy, choćby na przekór prognozom które wciąż widziały upały. A dzień trwał. Pod wieczór się rozpogodziło i nawet gwiazdy pokazały się na niebie, co nie zapowiadało nocnego zaskoczenia. Około 2:00 ze snu wyrwała mnie krótka i lokalna, ale silna burza. Miała w sobie wiele mocy, spory opad dodatkowo napędzany wiatrem i masę wyładowań, niestety niewidocznych, międzychmurowych. Błyskało jednak bardzo ładnie, obficie.



Taki był pierwszy spośród dwóch najważniejszych dni tego miesiąca z punktu widzenia jakości sezonu burzowego. Kolejnym był upalny i bardzo męczący 12 sierpnia, który na sam koniec postanowił się słusznie zrehabilitować. Burza "wisiała w powietrzu" już od 13-tej, kiedy niebo na stałe się zachmurzyło. Temperatura nie za bardzo chciała spadać i jeszcze długo, niemal do wieczora było upalnie przy braku słońca i dużej "parności". Nigdzie w Polsce nie notowano jednak wyładowań i przez długi czas prognozy gwałtownych zjawisk mogły wydawać się mrzonkami. Wkrótce po 18 dostałem SMS-a z alertem RCB. Wtedy było jeszcze spokojnie, a ja ograniczyłem swoją aktywność do przebiegnięcia po nowej ścieżce rekreacyjnej w pobliżu mojego domu. Zbyt przyjemnie nie było, przy tak wysokiej temperaturze i dużej wilgotności nie jestem w pełni zadowolony. Dopiero po 20-tej przypomniałem sobie o burzach tak szumnie zapowiadanych na dzisiejszą noc. Zerknąłem na blitzortung i zobaczyłem wręcz nagły, bardzo dynamiczny rozwój komórki burzowej idącej na linii Nowy Targ-Tarnów. Zerknąłem za okno i... jest!



Powyższe zdjęcie zrobiłem o godzinie 20:24, mniej więcej godzinę po tym jak doszło do pierwszych wyładowań. Zaciekawił mnie fakt, że poza chmurą burzową straszącą na zachodzie, reszta nieba niemal zupełnie się rozpogodziło.
Sympatia do burz kazała mi wyjść na pole (na dwór jak kto woli :D )
Początkowo nie widziałem wyładowań, dopiero po kilku minutach w górnych warstwach chmury dojrzałem nieśmiały rozbłysk. Stanąłem przodem do pięknie rozwiniętego cumulonimbusa, mając za sobą świecący, lekko zamglony Księżyc z Jowiszem i Saturnem. Było bardzo ciepło i błogo zapadał zmrok.



I tak rozpoczął się cudowny spektakl. Obłędnie piękny. Najpierw w dali zaczęły połyskiwać nieśmiałe iskierki, jak pierwsze fajerwerki na dziesięć minut przed północą. Godzina zbliżała się do 21-ej, kiedy wyładowania nagle zaczęły się wzmagać, tak jakby ktoś ciągnąc za pewną dźwignię, stopniowo przyspieszał tempo rozwoju zdarzeń. Chmura ułożyła się naprzeciwko mnie, jak koncertowa scena błyszcząca setkami świateł.



Na radarach zobaczyłem tworzące się bow echo, a burza zdawała się zbaczać z obranego wcześniej toru, kierując się na Nowy Sącz. Lśniące złotem wyładowania międzychmurowe wybuchały co trzy sekundy. Psy w okolicy zaczęły szczekać.

I wtedy stało się coś wręcz nierealnego, coś co sprawiło że serce zabiło mi mocniej. Połączenie dwóch pasji w najlepszej chwili i najlepszym miejscu. O 21:07 tuż nad kotłującą się burzą przemknął Perseid. Ale nie zwykły meteor. Przecudny, zielony bolid o jasności porównywalnej z Wenus. Lecąc przez cały nieboskłon, lśniąc zahaczył o wierzchołek cumulonimbusa, gdzie w tym samym momencie eksplodowało żółte wyładowanie. Cykające świerszcze, gwiazdy Wielkiego Wozu o dyszlu skierowanym na gorejącą nawałnicę niosącą grozę w rejonie Limanowej, i wreszcie ta chmura, sprawiająca wrażenie czegoś żywego, interaktywnego. Dało się usłyszeć pierwsze grzmoty.



Nadejście nawałnicy wydawało się kwestią czasu, jednak jakby na zawołanie, burza wróciła na swój pierwotny tor, nieznacznie tylko muskając okolice Sącza. Widoczne wyraźnie na radarach bow echo miało wkrótce sięgnąć Tarnowa.
Choć wyładowania skryte za gęstymi chmurami kryły na ogół swoje walory i kształty, kilka razy dane mi było widzieć rozgałęziające się pioruny i stroboskopowe strzały niegasnące przez dłuższy czas. Burza przesuwała się, a ja z nią przeszedłem w inne miejsce.



O 22-giej, kiedy w Tarnowie trwała sądna noc, błyskawice przestawały być widoczne z mojej perspektywy, niknąc za drzewami. I tak wydawało się, że piękny spektakl już minął.
A jednak. Dokładnie o 4:45 nad ranem obudził mnie potężny grzmot i błyskawica. Tak sobie myślę, że chyba nic tak bardzo nie motywuje mnie do natychmiastowego wstania z łóżka jak burza (no i jeszcze jak 14 maja 2019 rano zobaczyłem że za oknem jest tak dziwnie jasno) :D
Tym razem burza nacierała klasycznie, od południowego-zachodu. Z uwagi na "ścianę deszczu" nie było widać kształtów błyskawic, jednak białe błyski ukazywały się nad wyraz często. I tym razem nie był to film niemy. Grzmoty przybliżały się wraz z chmurą. Po paru minutach zobaczyłem na blitzortung jak front burzowy wytworzył specjalną "wypustkę" wycelowaną we mnie.
Nie wiem kiedy ostatnio widziałem tak ekspresowo nadciągającą burzę. Pioruny zbliżały się i zbliżały, aż nagle rozgałęziony na dwoje piorun strzelił dosłownie pół kilometra ode mnie. Pośpiesznie, w tempie sprintera pobiegłem powyłączać wszystkie urządzenia elektryczne, a następnie w akompaniamencie głośnych grzmotów wróciłem do okna. I już wtedy, choć akcja ratowania dobytku zajęła mi najwyżej dwie minuty, spostrzegłem jak daleko przesunęła się nawałnica. Zaczął padać ulewny deszcz, a błyskawice miałem już po swojej drugiej stronie. Mimo to, jeszcze ten jeden raz, doszło gdzieś do bliskiego uderzenia pioruna. Niestety nie znalazł się w kadrze. Było już sporo po 5-tej i robiło się jasno. Zdziwiony byłem jak szybko błyskawice znikły mi z oczu. Pewnie przez jakiś czas byłyby jeszcze widoczne na południowym-wschodzie, ale widok w tym kierunku zasłaniają mi drzewka owocowe, a o wyjściu na balkon nie było mowy. Intensywny deszcz począł zagłuszać grzmoty. Burza jednak nie gasła, lecz po prostu wyjątkowo szybko odeszła w kierunku Rzeszowa. Pół godziny i po wszystkim. Mogłem jeszcze się zdrzemnąć :) Ta burza należycie naładowała moje akumulatory przed kolejnym dłuższym rozstaniem z tym zjawiskiem. W międzyczasie nastąpił krótki czas nadziei, kiedy około 16-18 sierpnia prognozy nie widziały żadnych upałów. Ten stan minął niestety dość prędko i tzw. "szósta pentada tysiąclecia" okazała się dla mnie ciężka i podobnie nieprzyjemna co niektóre dni czerwca. Do tego bardzo stresująca przez zbliżającą się poprawkę i poważny problem zdrowotny w bliskiej rodzinie. 28 i 29 sierpnia konwekcje rodziły chmury, ale burze znowu szły bokiem. Tradycyjnie, nie były w stanie mnie tym zaskoczyć. Najgorszym życiowo dniem w tym okresie był 30 sierpnia, lecz właśnie wtedy pogoda zlitowała się.



Popołudniowa burza przyniosła tak piękne, soczyste pioruny, jakich nie widziałem od bardzo dawna. Krzaczaste, grube wyładowania waliły w ziemię nieco na południe ode mnie, lecz i ode mnie prezentowały się znakomicie, a dźwięki grzmotów wywoływały wręcz małe drgania w ziemi. Zrobiłem tylko to jedno zdjęcie, gdyż przeszkadzał mi dach budowanego domu sąsiadów.



Burza raczyła mnie tym pięknym pokazem około 20 minut, podczas których widziałem około jednego soczystego pioruna na minutę, po czym zaczęła się oddalać, zsyłając mały deszcz. Po burzy niebo było bardzo ciekawie zasnute przez kotłujące się chmury w ciemnofioletowym kolorze.



Zostały mi już tylko dwa dni gorąca i 2 września ostatnia burza, która pojawiła się w okolicy o poranku, zakończyła ten mroczny okres historii, jakim było lato 2019. Burza ta była niepozorna i dosyć daleka, toteż poza wyraźnym pociemnieniem nieba nie pokazała wiele. Grzmiało jednak przez dobrą godzinę, po czym wkroczyło ochłodzenie, opady i wszystko zyskało nowy blask. Osobiste sprawy jeszcze przez trzy tygodnie układały się średnio, jednak gdy pora ciepła przeminęła, było już dobrze :) Pora ciepła nie zasłużyła bowiem na dobre wspominanie. Przyniosła wielką suszę, która z krótkimi przerwami jesienią i w III dekadzie grudnia potrwała do maja 2020 roku niesamowicie skąpiła burz, które na domiar złego często mijały mnie przechodząc bokiem, a dodatkowo była zwyczajnie nieprzyjemna. Dobrze jest wiedzieć, że mamy grudzień 2020 i lato, które nadeszło po tym słabym sezonie, rozprawiło się z moją niechęcią do tej pory roku, jaka w 2019 dała się we mnie poczuć, a także oddało w burzach wszystko, czego nie dało mi lato poprzednie :)

FKP - 10 Grudzień 2020, 20:33

Rok 2019 pod względem pogodowym był jednak o półkę wyżej od 2020. Pod względem subiektywnym lepszy od 2018 ale od 2020 gorszy, wszystkie te trzy roczniki mają u mnie tradycyjnie dołek samopoczuciowy w grudniu :evil:
PiotrNS - 10 Grudzień 2020, 20:37

To u mnie nie równa się ani do 2018 ani do 2020. Czasami się starał, ale zawsze jak nie poszło bokiem, to skończyło się na jakichś byle podrygach, przy których nawet błyskawic nie było widać. Tylko kilka ciekawych zjawisk na okrągły rok, to wynik znaczący najgorszy sezon od 2015 roku, na pewno podobny do niego. Miałeś szczęście, że w czerwcu 2019 tak Ci się przyfarciło.
FKP - 10 Grudzień 2020, 20:42

PiotrNS, Oprócz czerwca trochę burz miałem w maju - 11.05 i ze 2-3 dość rachityczne w drugiej połowie. Wakacje burzowo to dramat, tu 2020 był lepszy no i jesień w 2020 ciekawsza pod względem burzowym. Szkoda tylko, że czerwiec 2020 totalnie mnie strolował i burze mijały mnie dosłownie o kilka klinometrów z wszystkich stron, prawdziwa burza trafiła mnie dopiero 25.06, potem 26.06 i rachityczna 28.06.
FKP - 10 Grudzień 2020, 20:48

A co do czerwca 2019 to już wymieniam burki - 6.06 (bez szału), 7.06 (porządna), 13/14.06 (porządna), 21.06 (porządna), 22.06 (porządna), 26.06 (rachityczna).
PiotrNS - 10 Grudzień 2020, 20:49

Czyli przechodziłeś dokładnie to samo co ja rok wcześniej :D Ja właśnie w 2019 tak nie mogłem trafić na konwekcję, zawsze od szczęścia dzieliło mnie chociaż kilkanaście kilometrów. W tym roku także idealnie nie było, największy żal mam do burzy z 22 sierpnia, aczkolwiek przynajmniej jej deszcz nie ominął miejsca mojego zamieszkania. Mimo to, wszelkie zjawiska burzowe były znacznie bardziej celne :)
FKP - 10 Grudzień 2020, 20:57

PiotrNS, Rok 2020 przynosił u mnie burze w okresie 21.06 do 5.10, na ogół były one dość widowiskowe i zasobne w opady, jednak poza tym nie padało u mnie praktycznie nic, więc rok 2020 kontynuuje passę suchych roczników. W 2019 skupiły się głównie w czerwcu, kilka z nich wystąpiło także w maju a przez resztę roku bieda totalna, także opadowo. W 2018 burki pojawiły się w kwietniu (wieczór 13.04 oraz 30.04), bardzo efektownie burzyło w I połowie maja (właściwie w okresie od 30.04 do 17.05 każda burza była u mnie widowiskowa i zasobna w opady). W wakacje cienko było z burkami, pamiętam jednak ładną burkę bodaj 10.08. Potem już nic. W 2017 występowały bardzo efektowne burki w lecie, te wakacje były bardzo burzowe i wilgotne jak na standardy mojego regionu ;-)
FKP - 10 Grudzień 2020, 21:01

W sezonie 2016 burki były w maju, jedna bardzo porządna w czerwcu (25.06) i w lipcu (11.07). Sierpień i wrzesień klosp, za to burka była 29 października.
PiotrNS - 10 Grudzień 2020, 21:20

A widziałeś moje poprzednie "opowieści"? :) Sezonom 2014, 2016, 2017 i 2018 roku poświęciłem osobne wątki, zaś sezon 2015 i dawniejsze umieściłem jeszcze w wątku Kmroza. W tych dniach które wymieniłeś, u mnie nic ciekawego się nie działo, choć wystąpienie burzy pod koniec października na pewno przeszłoby w mojej świadomości do historii pogody w okolicy :D Cieszę się, że w 2018 roku tak dopisał Ci kwiecień i maj, u mnie też działo się wtedy sporo, chociaż czuję niedosyt, gdy przypomnę sobie, że w tym niezwykłym kwietniu burza zdarzyła się tylko raz.
kmroz - 10 Grudzień 2020, 22:18

Bardzo słaby sezon, o którym naprawdę warto zapomnieć. Długo nie przynosił nic, przyszedł potem w drugiej połowie maja krótki Czas Euforii z 7 burzami w ciągu dwóch tygodni, po czym niestety rozpoczęło się lato wielkiej suszy. Urozmaiceniem był jedynie znana noc 13/14.06, a także w mniejszym stopniu 20/21.08. Ta druga burzowo była taka sobie (głównie wyładowania w nimbo), ale ładnie w niej podlało, około 20mm, ratując sierpień przed byciem bardzo suchym miesiącem (i tak było kiepsko). No i jeszcze była ciekawa końcówka lipca, ale z burzami bardzo lokalnymi. I tak właśnie było w 2019, że burze były równie lokalne jak w 2018, nie tworzyły się w układy. Ale oprócz tego było ich po prostu mało. Fakt, był ten maj i on ratuje honor, ale potem było bardzo słabo. Jeszcze były dwie burze adwekcyjne w marcu i dwie we wrześniu podczas tego ataku lodowca, jednak osobiście mam takie burze gdzieś. Burza to ma być ciepełko, a nie lodowy wiatr.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group