To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum wielotematyczne LUKEDIRT
Zdjęcia, pogoda i klimat, astronomia, sport, gry i wiele więcej! Serdecznie zapraszamy!

Krajobrazy - Na rowerze w Beskid - 22 sierpnia 2021

PiotrNS - 6 Grudzień 2021, 21:31
Temat postu: Na rowerze w Beskid - 22 sierpnia 2021
Witajcie :) Dziś pragnę zaprezentować Wam pełny opis mojej rowerowej wycieczki, z której w tegorocznym sezonie byłem najbardziej dumny. W jej trakcie przejechałem 77 kilometrów, co wprawdzie nie jest moim najlepszym wynikiem, ale zapracowałem na niego w dotąd najbardziej wymagającym terenie, bijąc ustanowiony dwa tygodnie wcześniej rekord wysokości, na jaką dostałem się swoim jednośladem :D A wszystko działo się w ostatnim dniu ciepłego i słonecznego lata 2021 roku...

W podróż w stronę Beskidu Sądeckiego wyruszyłem w niedzielę o godzinie 10:50. Po przejeździe przez Nowy i Stary Sącz, pierwszym uwiecznionym przeze mnie punktem na trasie stała się charakterystyczna zabudowa wsi Gołkowice Dolne, która pod koniec XVIII gościła kolonistów józefińskich wprowadzających na te ziemie wpływy austro-węgierskie na krótko po I rozbiorze Polski.



Po krótkim czasie zjechałem na drogę prowadzącą do Gabonia i Skrudziny, a stamtąd już do szlaku na Przehybę, który stał się pierwszym etapem moich górskich wojaży. Jeszcze na asfalcie w Skrudzinie droga zaczęła piąć się ku górze. Trochę niepokoiło mnie to przed dużymi górskimi podjazdami, bowiem już wtedy czułem lekki dyskomfort, ale chyba to po prostu wina nachylenia - ani jechać tak ani tak, ani mały ani duży ten podjazd.
Na szlak wjechałem około 12:10. Koło parkingu odpocząłem chwilę przy uroczym strumyku, a potem ruszyłem ku górze.



Tak zaczęła się rowerowa wspinaczka, której długość zmierzono na 7 kilometrów. Co kilometr na asfalcie widziałem wypisaną odległość dzielącą mnie od pierwszego celu, ale samo przejechanie tysiąca metrów sprawiało, że każde takie powiadomienie działało bardzo motywująco. Łatwo nie było i trzy lub cztery razy musiałem na chwilę przystanąć.



Wyprzedzając kolejne grupy turystów przemierzałem szlak, który wraz ze wzrostem wysokości stawał się coraz bardziej kręty. Pomimo trudności, chyba jednak lepiej jechać na nim pod górę niż z góry. Turystów było sporo i gdyby się zanadto rozpędzić, to na zakrętach mogłoby być niebezpiecznie. Zdecydowanie dominowali piesi, więcej rowerzystów spotkałem dopiero na szczycie.



Początkowo szlak wiódł lasem, ale z czasem pojawiło się coraz więcej prześwitów.



Na około kilometr przed dotarciem do szczytu Przehyby, natknąłem się na jeszcze inne atrakcje - duży głaz nazwany Krzesłem św. Kingi oraz kapliczkę ze źródełkiem. Powietrze było tam już inne, czuć było że to góry.





W tym miejscu znajdowałem się już 1030 metrów nad poziomem morza. Około 140 dzieliło mnie jeszcze od szczytu kilometr ode mnie. Zapowiadał się podjazd stromy, ale jako ostatni - szczególnie kuszący.



Wreszcie po kwadransie, o godzinie 13:40 zapakowałem szczyt. Na około 100 metrów przed nadajnikiem skończył się asfalt i od tego miejsca, przez wiele kilometrów miały mi towarzyszyć tylko kamieniste szlaki.



W końcu znalazłem się na Przehybie, z której relacja znajduje się w tym miejscu: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=4125

Starałem się odkryć każde miejsce na polanie i poszukać najlepszych punktów widokowych z możliwością podziwiania zarówno Tatr, jak i reszty Beskidu Sądeckiego i mojego miasta w oddali. Tego dnia niestety Tatry skrywały się już za chmurami i ich szczyty były zasłonięte. Lepiej było widać krajobraz z drugiej strony, chociaż najlepsze widoki miały mnie dopiero czekać.
Na Przehybie spędziłem pół godziny, po czym wyruszyłem czerwonym szlakiem dalej, w stronę Radziejowej. Po minięciu Przehyby turystów od razu ubyło, co nieco ułatwiało jazdę. Niestety zdarzały się takie miejsca, w których nie miałem możności podjazdu pod górę z powodu dużej ilości kamieni, które wylatując spod kół, wywoływały małe poślizgi.



Już wkrótce w oddali ujrzałem wieżę widokową na Radziejowej, która wydawała się wówczas jeszcze bardzo odległa. Zastanawiałem się, czy wyrobię się czasowo ze wszystkimi swoimi planami, ale i tak z nich nie rezygnowałem ;)
Podjazdy przeplatane były krótkimi, ale czasami wyraźnymi zjazdami, które czasami też nie szczędziły kamieni. Wolałem jechać wolno, bo rozwalić sobie koło ponad 1100 metrów nad poziomem morza to kiepska sprawa, nawet jeśli miałem zapasową dętkę. Najlepiej jak trafiały się "gładkie" zjazdy i wjazdy, tam można było śmiało przeć naprzód i nie zrażać się trudnościom. Na tym etapie zrobiło się pochmurno, ale widoki po obu stronach i tak zachwycały.



Większość rowerzystów poruszała się na rowerach elektrycznych i w pewnym momencie jedna z par przemierzająca tego dnia szlaki w przeciwną stronę (wyglądali na wytrawnych cyklistów) zagadała do mnie i pochwaliła, że nie plugawię turystyki rowerowej, lecz radzę sobie na normalnym rowerze :mrgreen: Chwilę pogadaliśmy, po czym ruszyłem dalej, w górę. Po lewej stronie rozciągał się piękny widok na skryte między wzniesieniami Rytro.



Przed 15:00 znalazłem się na urokliwej Długiej Przełęczy, z której można odbić w stronę Wąwozu Homole. Spróbuję w przyszłym roku jak zdam sesję :)



O godzinie 15:07 dobiłem do szczytu Radziejowej. Nawet trochę zaskoczyło mnie, że tak szybko. Z Przehyby dotarłem tam w 55 minut, może dlatego, że starałem się jak najwięcej jechać, a jak najmniej prowadzić rower. Relację z Radziejowej i widoki znajdziecie tu: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=4130

O 15:20 ruszyłem dalej, napotykając po chwili najpoważniejszą przeszkodę w całej wycieczce. Całkiem spore zejście wręcz usłane było dużymi i ciężkimi kamieniami. Samo przejście po nich było niezbyt przyjemne, a co dopiero z rowerem. O jeździe nie było mowy, skoro nawet ludzie bez rowerów przede mną się przewracali. Złapanie równowagi bywa prostsze, ale jednak po około kwadransie zejścia z rowerem udało się stanąć na pewnym gruncie. Znalazłem się na Przełęczy Żłobki na wysokości 1104 metrów n.p.m., co oznacza że dość szybko straciłem ponad 150 metrów.



Wbrew temu, co pokazują Mapy Google, nie ma stąd żadnego "legalnego" szlaku na skróty do Rytra, tylko trochę więcej przestrzeni, którą wytyczyli kiedyś na swoje potrzeby leśnicy. Jechać trzeba było dalej, a to jeszcze kawał drogi :)
Wkrótce pogoda znów stała się jednak piękna, zaświeciło Słońce i kolejny duży podjazd pokonywałem wręcz z dużą przyjemnością.



Wszystko miało złocisty kolor.



Kolejnym punktem na trasie była Niemcowa, na którą prowadził już dość znaczący zjazd, w przeważającej części przez las. Chwilowo robiło się wręcz ciemno, a duża ilość zakrętów sprawiała, że bez dobrego oznakowania szlaku byłoby ciężko. Na tym odcinku ludzi było już mało; większość wypadów na Niemcową wyrusza z przeciwnego kierunku niż ja. Chwilami wydawało mi się wręcz, że jestem sam w Beskidzie ;)



O 16:10 dotarłem do dość pustej Niemcowej, górskiej polany znajdującej się na wysokości 1001 m n.p.m. Tego dnia ludzi było tam niewiele. Wraz ze zmianą wysokości widać było już stopniowe zmiany krajobrazu, przede wszystkim więcej traw.




W tym miejscu nie spędziłem dużo czasu, potraktowałem Niemcową po prostu jako etap drogi. Drogi, która wkrótce miała już wyraźnie prowadzić mnie w dół, w stronę Rytra. Miałem też możliwość odbicia żółtym szlakiem do Piwnicznej, ale to znacząco wydłużyłoby moją wycieczkę i wolałem postąpić bardziej zachowawczo, zwłaszcza że i tak nie planowałem aż tak długiego wyjazdu. A szlak do Piwnicznej mi nie ucieknie, w 2022 się spróbuje ;)

Droga w dół wiodła na początku genialną, miękką trawiastą ścieżką, ale następnie wjechałem w ciemny las. Tam teren był już trudny, i okresowo znowu kamienisty, a w najbardziej zacienionych miejscach - wciąż mokry po ostatnich burzach. Przez cały ten odcinek tylko raz minąłem spacerowiczów, poza tym mimo niedzieli byłem sam. Raz wjechałem nie tam gdzie trzeba i musiałem cofać się do szlaku, jednak poza tym zjazd szedł mi już płynnie. Po wielu kilometrach jazdy, na tym odcinku zjazdy pokonywałem już z wiekszą odwagą, pewniej wchodziłem w zakręty i łapałem równowagę na wybojach. Czułem, że tego jednego dnia nauczyłem się jazdy na rowerze lepiej niż przez rok jeżdżenia po asfalcie i Lasku Falkowskim. Raz omal się nie wywróciłem, ale na szczęście dzięki szybkiej reakcji tylko podparłem się o ziemię i jechałem dalej. Niektóre ruchy wychodziły już automatycznie.
Po półgodzinie jazdy przez las dotarłem do uroczej, nasłonecznionej polany - Kordowca. Będąc na wysokości 762 metrów nad poziomem morza, czułem już bliskość cywilizacji.




Dookoła było zielono, rosło wiele drzew liściastych i mogłem już z grubsza oszacować godzinę swojego powrotu do domu. Od Przehyby dzieliło mnie już 12,5, zaś od Rytra - tylko 3 kilometry.



Powoli kończyło mi się picie i o 17:00 wyruszyłem w dalszą drogę w dół, już byle do domu. Nie był to jednak jeszcze koniec zmagań, czekała mnie druga część leśnego zjazdu.




Kiedy opuściłem mały lasek, po swojej prawej stronie miałem już spory spadek terenu i widziałem już pierwsze domy, a słyszałem odgłosy dobiegające z drogi. Rytro było już blisko, a patrząc na znajdujący się coraz bliżej zamek rycerski i góry po drugiej stronie, które wobec mojego zniżania zdawały się być coraz wyższe, czułem jakbym podchodził do lądowania po długim locie :) Koniec mojego zjazdu przypadał przy tym moście na dole.



Nadal czekało mnie sporo zjazdów, ale już w jasnym, bezleśnym terenie, coraz bliżej zabudowań i utwardzonej drogi. Wkrótce wydostałem się z cienia gór i objęło mnie Słońce. Pogoda była piękna i wręcz trudno było mi uwierzyć w to, że jutro tak bardzo się zmieni.





Wzrokiem obejmowałem coraz więcej obiektów "na dole", które dotąd kryły się za innymi wzgórzami i drzewami, ryterskie hotele i słynny w okolicy, samotny wiatrak.




Ten etap wycieczki wspominam szczególnie miło. Byłem już coraz bliżej powrotu na ziemię z gór, dookoła otaczały mnie wspaniałe widoki, a dodatkowo miałem poczucie dobrej formy, satysfakcję z przejechania dużej odległości w górach i pewną ulgę, bowiem wszystko odbywało się bezpiecznie. Podczas tego wyjazdu mierzyłem się ze swoimi słabościami, miał dla mnie duże znaczenie i ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że doszedłem do kondycji jak dotąd najlepszej (tylko muszę się starać, bo teraz, w grudniu jest gorzej ;) ).



W końcu koła złapały asfalt i pozostał mi jeden, ostatni zjazd.



W Obłazach Ryterskich musiałem przejechać jeszcze krętą i dość stromą drogę (dobrze, że na każdym zakręcie mieszczą się tam lustra) w zacienionym terenie, aż w końcu "wylądowałem". Znalazłem się w Rytrze, gdzie prędko wjechałem na ścieżkę rowerową nad Popradem i pędziłem do domu, do Sącza.



I w końcu udało się wrócić :) O 18:30 dojechałem do zjazdu ze ścieżki przy Moście Heleńskim, a stamtąd już prosto do domu, jak najszybciej przez miasto.



Tak o 18:50 znalazłem się w domu :) 8 godzin w trasie, 77 kilometrów, potem nogi bolały, ale było warto :) Wykorzystałem ostatni prawdziwe letni dzień najlepiej jak się dało, a przy okazji pokochałem rowerową turystykę górską :D


kmroz - 6 Grudzień 2021, 21:57

Niesamowite jak duża część Twojej trasy to wręcz kopia mojej sprzed dokładnie 8 lat. Skłamałbym mówiąć, że pamiętam dobrze te miejsca, bo wszystko mi się zatarło jak przez mgłę, zresztą cały tamten wyjazd był trochę w cieniu innych zajefajnych wydarzeń sierpnia 2013 (nie mniej wspominam go wybornie, szczerze nie pamiętam chyba tak drugiego okresu w którym bym się po prostu jarał życiem). Ja pamiętam, że szczególnie strome było podejście z zachodu do schroniska pod Prehybą, ale z tego co rozumiem, to akurat tego kawałka rowerem nie pokonywałeś, zresztą to byłoby już naprawdę duże wyzwanie. Ale i z Radziejowej kojarze dość strome zejście i mega szacun za ten zjazd :ok:

Sielskie ostatnie dni wakacji (w tej sytuacji mówię bez ironii xd) to rzeczywiście typ aury, jaką można opisać daty 22.08 zarówno z 2021 jak i 2013 roku.

A sam dystans? Kiedyś by na mnie nie robił wrażenia, ale przyznam, że wraz ze zmianą trybu życia na bardziej zawodową, miejską, a co za tym idzie niestety mniej sportową (mam w planach to zmienić, to jest moje główne postanowienie noworoczne obok uzyskania tego pieprzonego inżyniera) zupełnie inaczej na to patrzę i nigdy nie zapomnę, jak mnie 1.05 b.r. wykończyła wycieczka około 100km po Podlasiu. A przecież Twoje 77km w wersji "górskiej" to chyba nawet większy wyczyn niż 100km po względnie płaskich terenach. W ogóle podjazdy rowerem pod górem zawsze były dla mnie mocno męczące, zwłaszcza poza asfaltem i tym bardziej jestem pełen uznania dla tej wyprawy :ok:

Bartek617 - 6 Grudzień 2021, 22:49

Ładne zdjęcia, widoki z trasy zapierają dech w piersiach ;-) , ale przyznam że jako amator nie byłbym w stanie takich odcinków pokonać. :-( Też podobnie jak Krzysztof, nie pamiętam za dobrze tych miejsc- pamięć mi trochę większa wraca, jak widziałem wzmiankę o Rytrze (bo na obozie sportowym, poświęconym głównie tenisowi, jeździliśmy niekiedy po różnych bezdrożach), również skojarzyłem okolice kościoła i hotelu Perła Południa w tej miejscowości. ;-)

Jak mam jeździć na rowerze po górach na przełaj, to tylko w grach komputerowych z otwartym światem typu GTA- w życiu prawdziwym to jest jednak olbrzymie wyzwanie. ;-)

PiotrNS - 6 Grudzień 2021, 23:03

Dziękuję za miłe słowa :) Podejścia na Przehybę są dwa i prawdopodobnie masz na myśli inne, od strony Rytra, które rzeczywiście jest trudniejsze. Tamtędy już raczej bym nie wyjechał na górę.
Jadąc na szlak 22 sierpnia pamiętałem, że Ty odwiedziłeś te miejsca około ośmiu lat wcześniej, w III dekadzie sierpnia - nie pamiętałem jednak dokładnej daty i ta zbieżność miło mnie zaskoczyła :) Dopisała nam pogoda, Ty też trafiłeś na jeden z najlepszych dni w tamtym okresie. Ja - na ostatni taki. Pomysł na tę wyprawę zrodził się w mojej głowie dopiero w sobotę wieczorem, kiedy sobie to uświadomiłem, ale z początku nie myślałem o tym, żeby jechać tak daleko, jedynie na Przehybę i z powrotem.
Pierwszego etapu zjazdu z Radziejowej nie mogłem jednak przejechać, bo taki spadek terenu przy mnóstwie kamieni nie nadaje się do zjazdu, nawet zejście jest wymagające. Potem na szczęście udało mi się w miarę sprawnie pokonać kolejne zjazdy i nawet uwinąłem się szybciej niż myślałem.
Co do sportowego trybu życia, też nie wiem jak będzie ze mną w przyszłości. Na II półrocze wrócę do Krakowa i może nawet zostanę tam na sporą część lub całe wakacje, rozejrzę się za jakąś fajną pracą. Gdyby tak było, miałbym trochę mniej szans na włóczenie się rowerem po swojej ukochanej sądeckiej okolicy - a jest to chyba podstawowa forma mojej aktywności, która najbardziej mnie rozwinęła. Mimo wszystko mam ambitne plany i chciałbym się jeszcze podciągnąć, po płaskim też. Marzy mi się wyprawa nad Jezioro Czorsztyńskie, aby objechać je dookoła. W tym roku nie zrobiłem tego między innymi przez pogodę ;) , a wolałbym wybrać się w taką podróż właśnie w czerwcu czy lipcu, żeby móc skorzystać z dłuższego dnia, trochę by to zajęło. Wtedy 100 km byłoby oczywistością, więc - jak mam nadzieję - jeszcze wiele przede mną :)

W tym roku zrealizowałem też kilka innych wypraw, które będę po kolei udostępniał w formie fotorelacji. Muszę już pisać swoje podsumowania roku, dodawać zdjęcia na forum, nadawać temu jakiś kształt. Zależy mi na tym, żeby przekazać to co najważniejsze, przede wszystkim opowiedzieć o swoim Lipusiu, o burzach, o wielu rzeczach, które do tej pory wspominałem tylko pokrótce.

Mam nadzieję że zdjęcia się podobały i kolejne nikogo nie znudzą :D

FKP - 6 Grudzień 2021, 23:25

:zygacz: :zygacz: :zygacz:
PiotrNS - 6 Grudzień 2021, 23:49

FKP napisał/a:
:zygacz: :zygacz: :zygacz:

Dobra, Ty to jednak dziwny jesteś :-| Ostatnio w ogóle rzadko można liczyć na coś merytorycznego z Twojej strony, no ale nawet w takim neutralnym temacie musisz wstawiać te emotikony :?:

FKP - 7 Grudzień 2021, 00:22

Te dni, o których gadacie to parodia lata.
pawel - 7 Grudzień 2021, 11:45

PiotrNS napisał/a:
W podróż w stronę Beskidu Sądeckiego wyruszyłem w niedzielę o godzinie 10:50.

Pod kątem ryzyka burki to już jest bardzo późno ;-)
Jakim cudem żeś wjechał na Przehybę już niecałe 2 godziny później :?: ;-)

Mój rekord życiowy wejścia to Turbacz(od strony północnej), a i to było dawno temu - 18.06.2013 :zygacz: Przy tym poruszałem się jak mucha w smole.

PiotrNS - 7 Grudzień 2021, 21:47

Paweł, no tak mi pokazują godziny na zdjęciach ;) O 10:51 zrobiłem w garażu w momencie wyjazdu zdjęcie licznika na moim rowerze, o 12:20 już ruszałem ostro pod górę koło strumyka na początku wzniesienia (a posiedziałem sobie tam 10 minut) i 1h 20 minut później byłem na górze. Sam trochę zdziwiłem się, że tak szybko, ale w sumie to tylko 7 kilometrów. Jak miałem kawałek mniejszego podjazdu, to starałem się trochę nadgonić, potem deprymował widok kolejnych bardziej stromych wzniesień :lol:

Co do burek, akurat tamten dzień był od nich wolny i nie czułem żadnego zagrożenia, za to w lipcu prawie codziennie mogło się coś dziać i większość dni nie nadawała się na wielogodzinny wyjazd. Wtedy też byłem tak jakby w górach, ale tylko raz i bliżej.

A jeśli chodzi o 18.06.2013, to przecież był to prawdziwie letni dzień, tylko noc mogła być cieplejsza :lol: Nie to, co ta parodia lata z 22.08.2021, kiedy średnia wynosiła u mnie zaledwie 19,1 stopnia :evil:

Lubisz chodzić po górach :?:



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group