Forum wielotematyczne LUKEDIRT Zdjęcia, pogoda i klimat, astronomia, sport, gry i wiele więcej! Serdecznie zapraszamy!
2019 rok - Mój 2019
FKP - 21 Styczeń 2020, 23:32 Mam nadzieję, że mielenie obecnych wartości temp. skończy się za kilka dni, gdy wskoczymy na wyższy poziom Podobnie jak Wy chciałbym, żeby od tej pory zaczęło solidnie i dość często padać bo widzę na co dzień jaka sucha jest ziemia w lesie a mamy środek zimy, okres ze znikomym parowaniem...PiotrNS - 22 Styczeń 2020, 21:02 O lampce można mówić i mówić, ale w maju 2019 roku okazji ku temu było bardzo mało.
Kiedy 1 maja po czterodniowych opadach, jeszcze przed południem niebo uległo rozpogodzeniu, a temperatura zaczęła śmielej piąć się w górę przy jednocześnie nieźle uwodnionej ziemi, stało się jasne, że nie taka majówka straszna. Choć być może chciałoby się więcej, to 17,6 stopnia notowane maksymalnie w pierwszym dniu nowego miesiąca cieszyło, przypominając o tym, że majówka jest świętem pełni wiosny, a nie przedwiośnia ani lata. Znacząco poprawiła się sytuacja hydrologiczna. Stan wód w rzekach po obfitych opadach deszczu wzrósł, a trawa wspięła się i bardziej zazieleniła. Pierwszomajowy dzień był do południa pochmurny, ale jeśli kogoś zawiódł, to już zbliżał się jeszcze lepszy. 2 maja Słońce świeciło od samego rana, a temperatura prędko zaczęła owijać się w okolicy 18-19 stopni. Stawiając i montując huśtawkę w ogrodzie zastanawiałem się czy przekroczy czy nie przekroczy 20? Odpowiedź miałem poznać dopiero na zakończenie pięknego wolnego dnia, po 18UTC. Przekroczyła, ale między godzinami i tylko o 0,1 stopnia, stąd w toku sprawdzania cogodzinnych pomiarów, nie wiedziałem o tym. Dzień okazał się bardzo przyjemny, właściwie to w punkt. Dwa spośród trzech świątecznych dni upłynęło pod znakiem świetnej pogody, ale prognozy nie kłamały. Święto Konstytucji okazało się niemal przeciwieństwem poprzednich dni. Rozpoczęło się intensywnymi opadami przy temperaturze około 12 stopni, i choć w dalszej części dnia trafiło się kilka rozpogodzeń, to ogólnie 3 maja był dosyć ciemny. I jak to już w ostatnim tygodniu się zdarzyło, kolejny dzień bardzo chciał nieco zrekompensować nam szkody. 4 maja powitał nas gęstą mgłą, taką jaka kojarzy się raczej z późną jesienią niż początkiem maja. Niewiele było widać aż do około godziny 12-13, kiedy coraz śmielej zaczęło przebijać się Słońce i ostatecznie wyszedł z tego przyjemny, choć trochę chłodny dzień. Zaliczyłem wtedy pierwszą w sezonie wyprawę rowerową w teren, poza miasto, prawie że w góry. Chętnie dodałbym sobie do tego dnia choć 2 stopnie, bowiem wieczorem dość szybko robiło się odczuwalnie zimno. Temperatura spadała przy pogodnym niebie i miała spadać jeszcze długo - z tym że już w pochmurnej otoczce.
I w niedzielę 5 maja rozpoczął się u mnie seans przypominający maj 1991. Koszmarnie nie było dlatego, że to koniec majówki. Nie, najgorsze jest to, że po 8 rano aż do końca dnia, w strugach deszczu temperatura nie przekroczyła nawet 5 stopni. Chłód był tak patologiczny, że nawet w ubranej kurtce i pod parasolem odczucia były fatalne. Wszystko dookoła mokre i spowite chmurami, zupełnie tak jak 1 maja 1985 roku. Wydawało mi się, że tylko patrzeć jak deszcz przemieni się w śnieg. Tak paskudnego majowego dnia po prostu nie mogłem sobie przypomnieć, bo nawet w najgorsze dni maja 2010 było zwyczajnie cieplej. Pogodę panującą przez znaczną część 4 maja, subiektywnie zaliczam do zimowej odwilży, nie wiosny. A mimo to - zaciskałem zęby i tłumaczyłem sobie, że jest to po trochę potrzebne, bowiem opady przy bardzo niskim parowaniu odżywią potrzebującą wody ziemię. Mając wracać na studia do Krakowa, poprosiłem rodziców, żeby w razie opadów śniegu zrobili zdjęcia i wysłali mi je, żebym miał na pamiątkę. Miałem świadomość, że jeśli to stanie się podczas mojej nieobecności, to sam nie zobaczę czegoś podobnego prawdopodobnie nigdy. Na szczęście (póki co), do tego nie doszło, choć Nowy Sącz był bardzo blisko. Ale może być jeszcze gorzej. 6 maja w Krakowie notowano 10 stopni przy całkowitym zachmurzeniu. Słabo, kurtka ponownie znalazła się w użyciu, bo dodatkowo wiał wiatr. Kiedy wieczorem spojrzałem jednak na dane meteo, zrozumiałem że nie mam prawa narzekać. 6 maja 2019 w Nowym Sączu to najzwyklejszy koszmar, coś na miarę 19 maja 1991 (bardzo nieciekawy dzień, na który zwrócił mi kiedyś uwagę Jacob). Wiosna tego dnia umarła. Z jednej strony niebo pokrywały szczelne chmury, a z drugiej - w ogóle nie padało. A wszystko przy maksymalnie... 7,5 stopnia. Dramatycznie niska temperatura maksymalna okazała się w Nowym Sączu najniższą zanotowaną w maju od 11 maja 1984 roku, gdy notowano o 0,1 mniej. Aby znaleźć jeszcze niższą TMax w maju, należy się cofnąć do 3 maja 1980. Dalej jest już tylko słynny zimowy kataklizm maja 1978. Prognozy nie dawały wiele nadziei i nadal pokazywały maj 1991 w całej okazałości. Przygnębiające to było. Z jednej strony chciałem doświadczyć jakiegoś naprawdę zimnego miesiąca w porze ciepłej, ale liczyłem na to, że padnie na któryś miesiąc wakacyjny, np. zdarzy się zimny sierpień, który po 1987 roku w Nowym Sączu właściwie nie istnieje. Ale dlaczego maj? Jedynym pocieszeniem był widoczny w prognozie ECMWF na 14 maja opad śniegu. Pozwalał mi przypuszczać, że to najniższe wiązki i najzwyklejszy w świecie wybryk modelu, na pewno tak źle nie będzie. Gdybym wiedział... 7 maja wyszło słońce i ożywiło krakowską okolicę. Kasztany kwitły w całej swej okazałości, a oświetlone cumulusy przezentowały się wieczorem bardzo fotogenicznie. Pogodowo przyjemny byłby to dzień w marcu. Ale w maju to już któryś, kiedy zwyczajnie było mi zimno i ubierałem kurtkę. I to samo musiałem zrobić dnia następnego, gdy w Nowym Sączu wczesnym wieczorem znowu powitała mnie jednocyfrowa temperatura i opady. Po pierwszych czterech dniach (nawet 3 maja mogę wybaczyć), miesiąc był dla mnie po prostu dramatyczny. Niewiele zmieniło krótkie ocieplenie zapoczątkowane 10 maja, kiedy temperatura wzrosła do "aż" 17 stopni, a w godzinach południowych i wieczorem zdarzyło się trochę rozpogodzeń i możliwe okazało się podziwianie zachodu słońca. Zmieniło niewiele, bo przyroda dookoła mnie nadal była w powijakach. Być może widzieliście zdjęcie dębowego lasku w moim sąsiedztwie, które zrobiłem 11 maja. Dęby były prawie całkiem gołe i jak daleko jestem w stanie sięgnąć pamięcią, tak czegoś podobnego nigdy nie widziałem. Podobnie mogło być dopiero w 1995 roku, kiedy zimna I połowa maja nadeszła po podłym kwietniu. Wobec kwietnia 2019 też byłem krytyczny, ale z innego powodu. Dwie złe moce - najpierw susza, potem zimno. I mamy to co mamy, a właściwie nie mamy, bo powinniśmy mieć już zupełnie zielone drzewa Na horyzoncie widać było na szczęście odsiecz. 11 maja od początku było słonecznie i dosyć ciepło. 10 rocznica symbolicznego początku mojej meteorologicznej pasji wniosła w ten miesiąc dużo optymizmu, tym bardziej że padło na sobotę. Tego naprawdę pięknego dnia, temperatura po raz drugi w miesiącu przekroczyła delikatnie 20 stopni, a chmury były na niebie tylko ozdobą. I wieczór także inny, cieplejszy. Uświadomiłem sobie, że to już tylko miesiąc z dekadą do przesilenia letniego, a do tej pory w ogóle tego nie dostrzegałem. 11 maja był dniem wyzwolenia od kilku dni pogodowej traumy. Szkoda tylko, że wyzwolenie było tak krótkie.
W 2017 i 2018 roku 12 maja miałem za sobą już po dwie burze. W tym, kiedy suszę przerwały bardzo niskie temperatury - ani jednej. Stąd kiedy 12 maja, w niedzielę około 14:00 na niebo wystąpiły cumulonimbusy i zaczęło grzmieć, cieszyłem się z otwarcia (jak się później okazało bardzo słabego) sezonu. Innych powodów do radości nie miałem, choć udało mi się zaobserwować kilka ładnych błyskawic. A to dlatego, że nie była to normalna wiosenna burza, zwyczajnie urozmaicająca pogodę. To burza, która zapoczątkowała coś, o czym naprawdę chciałoby się zapomnieć. Stało się coś złego. Stojąc na zewnątrz i obserwując oddalające się wyładowania, czułem jak szybko robi się zimno. W godzinę wartości na termometrach zeszły z 21 do 14 stopni. Deszcz się wzmógł, a ja musiałem udać się z powrotem do Krakowa, jak się okazało nie na długo. Tam też padało choć nie aż tak intensywnie. Atmosfera tego wieczora była jednak iście grobowa. Po raz kolejny kurtka w maju. Do tego trwający remont ulicy przy której mieszkam sprawił, że z dworca nie mogłem dojechać do swojego mieszkania komunikacją miejską ani żadnym innym środkiem transportu, lecz musiałem pójść na nogach. Wszystko było rozkopane, chodnika brak, konieczność przechodzenia kilka razy na drugą stronę, bo robotnicy porobili sporo dziur... Błota tyle, że się przemoczyłem. Po dojściu na miejsce grzejniki nie grzały, a mi nadal było zimno. I coraz zimniej. Przemokłem i po paru godzinach poczułem jak ubywa mi sił. Następnego dnia miałem lekką gorączkę i jako że miałem do tej pory komplet obecności na wszystkich zajęciach, w poniedziałek po południu postanowiłem wrócić do domu się podleczyć. Gdybym nie podjął takiej decyzji, ominąłby mnie największy zimny wybryk natury, jaki nastąpił za mojego życia. Nie wiem co musiałoby się stać, żeby przestał nim być - chyba musiałaby uderzyć prawdziwa zima stulecia. 13 maja, a czułem się jak okropnego 13 stycznia. Ciemno jak zimą, ciągły całodobowy deszcz i jednocyfrowa temperatura maksymalna przybijały. Rok wcześniej przy 24 stopniach niebo przypominało obrazki z Lazurowego Wybrzeża. Rok później jest trzy razy mniej stopni, niebo przypomina codzienność października 2016, a kałuże rosną i rosną. To pierwszy dzień dramatycznie zimnego tercetu. Zimnego i ciemnego. Tylko nazajutrz rano, kiedy spojrzałem w stronę okna, było tak jakoś dziwnie jasno...
Coś niemożliwego. Prędzej uwierzyłbym, że na Święta Bożego Narodzenia będzie 30 stopni mrozu jak w 1961 roku. Naprawdę.
To, do czego doszło, zelektryzowało mnie na tyle, że aż przestałem myśleć o tym że kiepsko się czuję. Incydent pochłonął mnie bez reszty, to był jedyny raz kiedy post na Meteomodelu napisałem Caps Lockiem. Jeszcze w przypływie emocji rzuciłem pytanie, gdzie jest osoba twierdząca, że w 2018 roku zmieniliśmy klimat na turecki. Bo wspaniałe stulecie to nie było. Temperatura rano wynosiła 1 stopień, a zasypane śniegiem samochody zjeżdżające z wyżej położonych miejscowości, mijały prawie goły las. Nie wierzyłem w to co widzę, ale zmuszała mnie do tego temperatura wynosząca maksymalnie tylko 8 stopni. Śnieg zamienił się w ulewę. Trudno wyobrazić sobie gorszą pogodę i to nawet w listopadzie, grudniu... Jest prawie środek maja. A i następny dzień przełomu nie przyniósł. To był trzeci z rzędu dzień o jednocyfrowej temperaturze maksymalnej i bez grama słońca, za to ze sporym deszczem. Przy duchu trzymała mnie zapowiedź jutrzejszej zmiany pogody, która doszła do skutku. Powrót na niecałe dwa dni do Krakowa (nie bez powodu, bo 17 maja zdawałem przedterminowy egzamin) był już inny, bo odbywał się przy normalnej temperaturze. Niby tylko cztery dni czekałem na to, aż znowu będzie 19, a tak jakby to trwało tygodniami. Zakończona I połowa maja okazała się u mnie nazimniejszą od 1980 roku. Jako pierwsza od 1989 nie przyniosła ani jednego dnia z letnią średnią temperaturą dobową (najcieplejszy był 2 maja ze średnią 14,2). Temperatury maksymalne poniżej 10 zdarzały się w tej połowie częściej niż te z temperaturą powyżej 20. Takie ciepło wystąpiło bowiem tylko trzy razy, a żeby znaleźć inną I połowę maja tak skąpiącą w "dwudziestki", musimy się cofnąć do roku 1995, kiedy było ich tyle samo. Mniej, bo tylko dwie - dopiero w 1980. Ani jedna noc nie przyniosła temperatury minimalnej powyżej 10 stopni, co także rzadko się zdarza. Szczęśliwie obeszło się jednak bez przymrozków. Takie pocieszenie. Zresztą po każdej burzy wychodzi słońce. Kiedy 17 maja rano powitało mnie pogodne niebo, a temperatura na zewnątrz nareszcie okazała się przyjemna, nawet stres przedegzaminacyjny był jakby mniejszy. Szczęśliwie poszło mi dobrze (i całe szczęście że poradziłem sobie z tym w przedterminie, bo nie wyobrażam sobie dokładać jeszcze tego ciężaru w czerwcu). Po powrocie do Sącza, na termometrze były 22 stopnie. Niebo bezchmurne (w Krakowie jednak trochę psociło), roślinność intensywnie zielona po opadach, powietrze pachnące... spóźniony młody maj. I w maju jak w raju. Ubytki na dębach już zanikały, a niepójście na rower byłoby grzechem. Doczekałem się tej poprawy pogody. Wspaniała Najlepsze i tak jeszcze miało nadejść, bowiem w sobotę 18 maja pogodnie, a wręcz prawie lampowo było już od samego rana. Ten wspaniały dzień spędziłem na rowerowej wycieczce i podziwianiu przyrody. A było co podziwiać. Przy tak wspaniałej, letniej pogodzie, wszelka roślinność najpełniej uwydatniała swoje walory. Ptaki pięknie ćwierkały i można było poczuć się jak w maju sprzed roku, zapominając o tym, co trwało w pogodzie jeszcze trzy dni temu. Teraz na termometrze pojawiło się 25 stopni. Jedno z najpóźniejszych przekroczeń tej wartości w XXI wieku, ustępujące tylko majowi 2017, kiedy taką temperaturę zanotowano dzień później i oczywiście czerwcowi 2004. Wieczorem na niebo wygramolił się pełny Księżyc, w którego świetle mogłem podsumować kolejny rok swojego życia. Nastał 19-ty, moje urodziny, które po koszmarnym maju 2010 roku mają szczęście do przyciągania dobrej pogody. Nawet jak zdarzało się, że tuż przed 19 maja pogoda była kiepska (np. w 2018), to właśnie tego dnia zmieniała się na lepsze, jak 20 lat wcześniej Piękny dzień rozpoczął się wręcz krystalicznie czystym niebem, tak czystym że nie widziałem podobnego od 20 kwietnia. Temperatura wartko rosła i już o 10-tej sięgała 20 stopni. W południe była już blisko 25, kiedy coś zaczęło się dziać. Niebo pokryły chmury. Na początku nie było wiadomo co oznaczają, ale tuż przed 13-tą wszystko się wyjaśniło. Zagrzmiało. Naprawdę piękny prezent od natury na urodziny Konwekcyjna komórka nadeszła z południowego-zachodu, tak jak zazwyczaj, jednak na początku tylko straszyła grzmotami, bowiem błyskawic nie było widać. Znikły za dużą szarą strefą - smugą opadową, która o godzinie 13:20 wylała wiadra wody. Oberwanie chmury trwało kilka minut, a szum deszczu w pewnym momencie przerwał bardzo głośny grzmot, bowiem uderzyło blisko. Zerwał się wiatr i w efekcie deszcz zalał mi domofon Trwała prawdziwa nawałnica, pojawiły się nawet małe gradziny. Gniew przyrody trwał jednak krótko i już o 13:50 jedynymi śladami po nim były kałuże i cumulonimbus na tle błękitnego, jakby niedowierzającego w to co się stało, nieba. Cała burza rozstrzygnęła się zatem w ciągu godziny. Temperatura obniżyła się do 19 stopni, lecz już po chwili przerwy zaczęła podnosić się znowu. Wątpiłem w to, że osiągnie 25, ale jednak starania się oficjalnie powiodły, aczkolwiek ja wątpię w temperaturę 25,2, kiedy najwyższa godzinowa wyniosła 24,5... Dziwne, ale cóż, trzeba zaakceptować fakt, iż jest to najcieplejsza wartość zanotowana w maju 2019, a zarazem drugie i ostatnie przekroczenie pułapu 25. Tak samo trzeba zaakceptować to, że ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, stacja nad Dunajcem zarejestrowała tylko 0,7 milimetra opadu, choć dzielą nie od niej tylko 3-4 kilometry. Nawałnica musiała być bardzo lokalna, tak jak okres dobrej pogody był bardzo "lokalny" w maju 2019 roku. Ostatnim dniem przed kolejną przerwą okazał się bowiem już 20 maja, kiedy po pierwszej w tym miesiącu naprawdę ciepłej nocy (TMin 12,5), w raczej słonecznej (choć już nie tak) scenerii, temperatura skoczyła do 22,6. Znowu nadeszła chwila pożegnania. Kolejne załamanie pogody stało już u moich bram - tak sądeckich jak krakowskich, gdzie 21-go przebywałem. Ten wtorek zapoczątkował zagrożenie powodziowe wywołane intensywnymi opadami deszczu. Raptem miesiąc po suszy... 21 maja w Nowym Sączu spadło 34,3 (to był najwyższy opad), zaś w Krakowie 21,9mm deszczu. Jeszcze nie było zimno, gdyż temperatury trzymały się w granicach 15 stopni. W najgorszą fazę tego załamania pogody weszliśmy jednak 22-go wieczorem, gdy w dawnej stolicy Polski rozpętała się prawdziwa ulewa, trwająca przez cały czwartek. A tu trzeba było iść na zajęcia. To się jeszcze udało, ale z juwenaliów zrezygnowałem, to nie miało sensu. Lało bez przerwy, wszystko było mokre, a temperatura podobnie jak w Nowym Sączu, zniżyła się do tylko 13-14 stopni. Maj kompromitował się coraz bardziej. Do Krakowa zjechali oficjele, dla których były to ostatnie chwile przed ciszą wyborczą, a ja wróciłem do siebie. Piątek 24 maja był już spokojny. Aura była pochmurna i bardzo chłodna, bowiem z tylko 13 stopniami, ale już prawie ie padało. Korzystając z okazji, wybrałem się nad pobliską rzekę, aby ocenić jej stan. Bardzo groźny. Woda była dosłownie rozjuszona, a bryza dolatywała na ponad 200 metrów od brzegu. W jednym miejscu spieniona burza wytworzyła nawet nowy, mały klif, zaś niewielki wodospad chwilowo przestał istnieć, bo woda na niższym piętrze zrównała się wysokością z piętrem wyższym. To był już trzeci kiepski epizod tego miesiąca, który wynagrodził mi za to piękny weekend 25-26 maja. Znów było przyjemnie. Niebo upiększały tylko niegroźne chmurki, a temperatura wzrosła do 22 stopni. Znów poszedłem nad rzekę, która już się uspokoiła, ale jej poziom był naprawdę wysoki. Wyborczy wieczór pozwolił nacieszyć się pięknym widokiem rozgwieżdżonego nieba, na którego tle przemknęły umieszczone na orbicie przez Elona Muska satelity Starlink. Droga Mleczna nareszcie się ujawniła. Lato za pasem, choć tak trudno było w to uwierzyć. Kolejne dwa dni, 27 i 28 maja, przyniosły kontynuację dobrej pogody, ale już w nieco innym stylu. Ociepliło się i temperatury maksymalne wzrosły do 24 stopni, ale całokształt był nieco parny i konwekcyjny. W Nowym Sączu tak jeden, jak i drugi dzień, przyniosły opady, ale nie wypowiem się na temat ich stylu, bo przebywałem wówczas w Krakowie. Wiadomo tyle, że pod względem temperatury średniej (nie maksymalnej), dzień 28 maja był najcieplejszy. Duża w tym zasługa bardzo ciepłej jak na koniec maja nocy, w której temperatura nie spadła poniżej 14,2 stopnia. Do tego trochę zachmurzenia i ogólnie bardzo ciepła pogoda, i mamy średnią dobową równą 18,8. O takiej średniej będziemy wkrótce marzyć, choć nikt nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. No prawie nikt. Chyba wiecie kogo mam na myśli, a kto tego dnia się uaktywnił Racja, taka średnia to dużo, ale zdarzenie się takiej temperatury w maju, to norma, niewiele piątych miesięcy roku przyniosły niższy rekord średniej dobowej. Rekord, który pobity już nie zostanie, bowiem 29 maja już po raz czwarty, a jakby się uprzeć - piąty - pogoda się załamała. Słońce znikło, zaczęła padać mżawka, a temperatura ponownie spadła w okolice piętnastej kreski. Ale to jeszcze nic.
Dzień 30 maja 2019 roku, to ewenement, nadzwyczajne zjawisko, coś czego nie sposób zapomnieć, pogrążenie i tak złego miesiąca... a tak poza tym to zwykły koszmar. Wróciłem do Nowego Sącza, gdzie na dwa dni przed rozpoczęciem lata panowała pogoda jak... (wiem, powtarzam się) w październiku 2016. Wymarzłem już w Krakowie, gdzie padało przy 11 stopniach. Niby gorzej być nie może, ale co powiedzieć o moim rodzinnym mieście, gdzie w tym samym czasie gdy znaczna część Polski cieszyła się pełną lampą, temperatura po 10 rano ciągle wynosiła tylko 8-9 stopni? 8 stopni w środku dnia 30 maja! Przecież to było chore. A niewiele zabrakło bym i ja był chory. Kiedy w poprzedni poniedziałek wyjeżdżałem do Krakowa, nie wziąłem ze sobą kurtki licząc na to, że nie będzie potrzebna. W efekcie czekając po południu aż ktoś podwiezie mnie do domu w samej bluzie, normalnie przemarzłem. Cały byłem aż blady z zimna, tak że po powrocie zjadłem tylko coś ciepłego i wskoczyłem pod kołdrę obejrzeć "Ojca Mateusza" i poczytać Meteomodel. Trochę się zagrzałem, bo w domu włączył się piec. 30 maja. Tego samego 30 maja, w którym "pojutrze" mówiło się o rekordowo gorącym czerwcu wszechczasów. Tego jeszcze nie wiedziałem, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa pisał o tym Kmroz. Na blogu pojawiły się komentarze mówiące o nadchodzącej fali upałów jakiej w czerwcu dawno nie widzieliśmy. To może być podkład pod ekstremalnie ciepły czerwiec i rekordowo ciepłe lato, które jeszcze się nie rozpoczęło. Do boju ruszył Czerwony Avatar, a ja... byłem w kompletnym rozbiciu. Sprawdzałem prognozy i widziałem w nich falę gorąca, ale bez dużej eskalacji, przynajmniej u siebie. I nie wierzyłem. To wszystko wydawało mi się grubą przesadą i wyolbrzymieniem, i przyznaję się do błędu. Wybacz Kmroz, ciężko czyta się o nadchodzących upałach, kiedy ma się za oknem 8 stopni, deszcz i jest się tak zziębniętym
Maj dobiegał końca. To nie był dobry miesiąc. Ostatnim akordem dobrej pogody było w nim aktywnie spędzone ostatnie popołudnie i wieczór, kiedy niebo rozpogodziło się do bezchmurnego i stuknęło 20,5 stopnia, zatem praktycznie dwa razy więcej niż dnia poprzedniego. Późnym wieczorem wystawiłem teleskop i korzystając z bardzo dobrej widoczności, postanowiłem zrobić szybkie obserwacje astronomiczne. Szybkie, bo o północy z 31 maja na 1 czerwca ruszyła rejestracja na bardzo dogodny dla mnie termin czerwcowego egzaminu, a liczba miejsc była ograniczona. Podziwiając powoli ciemniejące niebo i pojawiające się gwiazdy, podsumowywałem mijający miesiąc. Maj 2019 roku okazał się bardzo chłodny ze średnią temperaturą wynoszącą zaledwie 12,3 stopnia. Wbrew moim odczuciom i przypuszczeniom nie był pierwszym od niepamiętnych dla mnie czasów miesiącem pory ciepłej wchodzącym do pierwszej dziesiątki najzimniejszych w historii, ale po przełomowym roku 1980 okazał się czwartym najchłodniejszym po 1987 (11,8), 1991 (10,5) i 2004 (11,9). Odmiennie przedstawia się natomiast kwestia temperatur maksymalnych. Trzeba w tym miejscu napisać jedną dobrą rzecz na temat termiki maja 2019 - nie przyniósł spadku poniżej zera. Absolutnie najniższą temperaturą zanotowaną w tym miesiącu było 1,3 stopnia z 14 maja, dnia rekordowo późnego opadu śniegu i wytworzenia jego pokrywy. W efekcie średnie najniższe dobowe wartości były wysokie i podciągnęły średnią, tak jak to często bywa w pochmurnych miesiącach. Średnia temperatura maksymalna maja 2019 wyniosła za to anomalnie niskie 17,3 stopnia. W ten sposób "przeskakujemy" nad majami 1987 oraz 2004 i otrzymujemy najchłodniejszy maj od 28 lat, drugi najchłodniejszy po 1980 i piąty najchłodniejszy w całym ostatnim półwieczu. Wrażenie robi także anomalnie niska suma usłonecznienia, rodzynek wśród licznych rekordów w okresie 2018-2019. Mniej niż 143 godziny ze Słońcem dały tylko maje: 1978, 1984, 1991 i oczywiście 2010. Maj 2004 przyniósł tylko o dwie godziny więcej, jednak był dalece lepszym miesiącem. Miał może mniej dni naprawdę przyjemnie ciepłych, ale z drugiej strony, poza 23 maja nie miał dni przerażająco zimnych, jakie w 2019 wręcz się posypały. Aż cztery jednocyfrowe temperatury maksymalne (a nieoficjalnie 5, bo 5 maja ma temperaturę maksymalną z 18UTC poprzedniego dnia), to tyle co w 1984. A żeby znaleźć więcej takich dni w maju, musimy się cofnąć do... 1957.
Najniższa temperatura maksymalna i najwięcej jednocyfrowych dni od 1984 (choć tak naprawdę w drugim aspekcie "wygrywamy" z '84, bo nie było tam "oszukanych maksów", trzecia najwyższa suma opadów w historii (162,6mm) ustępująca tylko sumom z 2010 i 2014 roku, najzimniejsza pierwsza połowa od 1980, jedna z najniższych sum usłonecznienia, najpóźniejszy opad śniegu w historii pomiarów od 1954 roku, tylko 12 dni z temperaturą maksymalną równą lub wyższą od 20 stopni (to akurat niski, ale jeszcze przyzwoity wynik). Za wiele tego. Maj 2019 głównie za sprawą wielu naprawdę nie-wiosennych dni, skrajności opadowych i ogólnej ponurości, stał się dla mnie drugim najgorszym majem, lepszym tylko od koszmarnego 2010. Cieszyłem się na jego koniec, bo chyba każdemu mniej lub bardziej zalazł za skórę, przypominając ciemniejszą stronę naszego klimatu.
***
31 maja 2019 dokładnie o godzinie 23:02, kiedy stałem na dworze przy teleskopie, spostrzegłem bardzo jasny, zielony bolid przecinający niebo od strony konstelacji Łabędzia. Tak spektakularna spadająca gwiazda zapewne może spełnić niejedno życzenie, lecz z wrażenia zapomniałem wtedy o nim pomyśleć. Kilkaset kilometrów dalej, gdzieś między Płockiem a Włocławkiem, FKP podziwiając to ciało niebieskie, zamarzył o rekordowo ciepłym czerwcu.
Tuż przed północą usłyszałem z daleka fajerwerki. Nie wiem co to za okazja w piątek nocą, ale może to powitanie nowego miesiąca? Zniosłem obserwacyjny sprzęt do domu, zamknąłem za sobą drzwi i zobaczyłem na ekranie godzinę 00:00. Żegnaj maju, witaj czerwcu. Po wielu pogodowych niepowodzeniach, powitałem czerwiec i lato z optymizmem, życzliwością i nadzieją...
cdnFKP - 22 Styczeń 2020, 21:20 Piotr, majówka jest świętem przełomu pełnej i późnej wiosny PiotrNS - 22 Styczeń 2020, 22:17 Między pełną wiosną a przełomem pełnej i późnej wiosny nie ma aż tak dużej różnicy, wiele majówek jest w stanie zmieścić się w tym pojęciu Pełnia wiosny to dla mnie ciepło połączone z usłonecznieniem i regularnymi opadami przy jednoczesnym zaawansowaniu rozkwicie przyrody, stąd najczęściej używam tego sformułowania właśnie wobec drugiej połowy wiosny i jej schyłku. Nie wyrobiłem sobie zdania o tym, kiedy zaczyna się późna, a kiedy kończy wczesna wiosna, stąd pojęcie pełni wiosny jest dla mnie dosyć uniwersalne FKP - 22 Styczeń 2020, 22:24 Dla mnie pełnia wiosny kończy się mniej więcej wtedy, gdy drzewa i krzewy w większości uzyskają pełne ulistnienie, co w 2019 roku stało się między 26 kwietnia a 2 maja. Najlepsze przejście z pełni wiosny do późnej wiosny nastąpiło wg mnie w 2012. Natomiast za koniec wczesnej wiosny uważam przekwitniecie ostatnich krokusów, co w 2019 nastąpiło w końcu marca/ na początku kwietnia oraz pojawienie się pierwszych liści na wcześnie listniejących drzewach i krzewach (muszę to kryterium lepiej dopracować). Idealnym przełom wczesnej i środkowej wiosny był w 2017
Poszukam jakiegoś dobrego fenologicznego wyznacznika początku pełni wiosny.Jacob - 22 Styczeń 2020, 22:25 Cóż, jednak latem trochę się doceniło te majowe ulewy.
Ale był on jakąś przepowiedzia wyjątkowo perfidnej pory ciepłej
W pamięć mi zapadł 1 maja, który był kontynuacja fajnej termicznie i pogodnej końcówki kwietnia (u nas), popołudniu się zachmurzyło, ale nie padało. Kolejnych dni majówki nie pamiętam dopiero sobotę 4 maja, za oknem wyjątkowo parszywa pogoda. Pamiętam jak czytałem bloga i dowiedziałem się, że ok. godziny 14 w Zielonej Górze temperatura spadła do 2 stopni
https://meteomodel.pl/aktualne-dane-pomiarowe/?data=2019-05-04&rodzaj=st&wmoid=12400&dni=31&ord=desc
Ciężko było w to uwierzyć... Kolejne 3 dni minęły pogodnie, jednak nieprzyzoicie zimno, temperatura przypominała raczej późny marzec, albo początek kwietnia. Kolejne 2 dni, już znacznie cieplejsze (choć i tak zimne). Piątek 10 maja nie był najładniejszym dniem, ale temperatura przekroczyła 19 kresek i było trochę słońca + 2 ciepłe noce. W sobotę było jeszcze w miarę, ale pamiętam jak ponuro minęły 12 i 13 maja . 14 maja, Piotrze zrobiłeś mi ten dzień, o prawie cały dzień nie dowierzałem co się u Was odwaliło... U nas to był kolejny przygnębiający dzień i wyglądał dokładnie tak samo jak ten dekadę wcześniej. 15 maja równiez szaro buro, pamiętam, że tamtego dnia kiepsko się czułem i nie robiłem praktycznie nic .
Gdy obudziłem się wczesnym czwartkowym porankiem czułem się już dobrze, jednak między godziną 5 a 7 było prawdziwe oberwanie chmury, ostatnie tak silne oberwanie miało miejsce 14 lipca 2016... Przypomniał mi się również poranek 17 maja 2010 (heh prawie w okrągłą rocznicę), kiedy widziałem wodę płynąca po naszej ulicy, podczas ulewy (wtedy akurat byłem chory więc nie musiałem się martwić jak dotrę do szkoły ). Od 17 maja wróciły już typowo majowe temperatury, pamiętam też burze z sobotniego wieczoru 18 maja, wtedy znów się ładnie rozpadało, a zieleń do okola wprost lśniła 2 dni później temperatura przekroczyła 27 kresek, nie ukrywam, że tamten dzień nie należał do przyjemnych przez wysoka wilgotność i dwie niezbyt przyjemne noce wokół. Kolejny dzień był żywcem wyjęty z II dekady lipca 2018 kolejny dzień był już ładny, ale następny paskudny. Pamiętam za to 24 i 25 maja, tego pierwszego leżałem sobie popołudniu w ogródku i podziwiając tętniącą życiem przyrodę . W dniach 26-28 V czekało nas kolejne załamanie pogody jednak jak na tamten maj nie było ono jakieś traumatyczne. Kolejne 2 dni okazały się jedynymi zimnymi dniami II połowy tamtego maja, pierwszy był u mnie całkiem ładny, ale kolejny... 16 godzin lampki 😍, powtórzyłem sobie relaksik w ogródku sprzed 6 dni . Z drugiej strony serce bolało, że S znajduje się w strugach deszczu przy ok. 10 stopniach w środku dnia...
Ostatni dzień już nie był zbyt pogodny, tak się skończyła wiosna 2019 kmroz - 22 Styczeń 2020, 22:45 Kilka razy już miałem się Ciebie pytać czemu 14.05 nie byłeś na zajęciach w Krakowie, tylko w NS, ale jakoś było mi głupio
W końcu jednak się dowiedziałem. Z tego co czytam, to był jedyny tydzień wiosny 2019, którego nie spędziłeś na uczelni. I pomyśleć, że gdyby nie to choróbsko, byś nie zobaczył na oczy tak niezwykłego zjawisko....
Mnie 14.05, jak już kiedyś pisałem, zupełnie inne myśli prześladowały. A główna brzmiała: "czemu tylko kropi, kiedy w końcu zacznie normalnie padać?!" Na szczęście już dzień później popadało zauważalnie, a od 16.05 rozpoczął się prawdziwy spektakl!PiotrNS - 22 Styczeń 2020, 23:31 Czasami wszystkim rządzą przypadki i dzięki nim poznajemy świat z nieznanej nam dotąd strony, tak było i w tym przypadku
Jacob, właśnie zapomniałem jeszcze wspomnieć o 4 maja, kiedy również zwróciłem szczególną uwagę na sytuację w Zielonej Górze. W pierwszej chwili pomyślałem że to błąd, a później (hehe) szukałem w Internecie nowinek czy aby nie spadł tam śnieg II połowa maja była w sporej części Polski naprawdę bardzo fajna, tylko mój region tak raz po raz obrywał ulewami albo zimnem. Niemniej jednak należało mi się biorąc pod uwagę jak rozpieszczała mnie jesień
Swoją drogą to bardzo chciałbym przeżyć taki dzień jak 30 maja u Ciebie - z całkowicie bezchmurnym niebo, dość chłodny i pod wysokim, niemal letnim Słońcem. Nietypowe połączenie, jakie u mnie się bardzo rzadko zdarza, nawet 6 czerwca 2018 był trochę za ciepły by porównywać się do tego dnia. Jakby taki się trafił, to prawdopodobnie też poleżałbym wtedy w ogrodzie wpatrując się w błękit nieba i piękno przyrody, aż się rozmarzyłem FKP - 23 Styczeń 2020, 10:43 30 maja Słońce świeci tak jak 12/13 lipca więc jak najbardziej jest to lenie Słońce.PiotrNS - 23 Styczeń 2020, 11:27 To wiadomo, ale formalnie to jeszcze meteorologiczna wiosna, stąd ten mój brak należytej precyzji Słońce jak najbardziej letnie. Gdyby taki dzień zdarzył się już po umownej zmianie pory roku, to pewnie zapadłby w pamięć bardziej z racji swojej wyjątkowości, bo jednak lato to lato.
Jak kiedyś analizowaliśmy najgorsze sezony wegetacyjne, to pamiętam znalezienie 8 kwietnia 1958, kiedy przy miejscami lampowej pogodzie było ledwo powyżej zera. W Toruniu tego dnia przy tak wysoko świecącym już Słońcu średnia wyszła poniżej zera.