Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Polityka Cookies    Dowiedz się więcej    Cyberbezpieczeństwo OK
Forum wielotematyczne LUKEDIRT Strona Główna
 Strona Główna  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Statystyki  Rejestracja  Zaloguj  Album

Poprzedni temat :: Następny temat
Lipuś 2021 - legenda widziana oczami PiotraNS
Autor Wiadomość
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 27 Grudzień 2021, 21:02   Lipuś 2021 - legenda widziana oczami PiotraNS

Zapraszam na oczekiwaną opowieść, którą z powodu objętości wydzieliłem z głównego wątku :D Szczególnie polecam klikanie w zdjęcia, bez nich będzie trudniej zrozumieć charakter tego miesiąca ;) To warto też mieć pod ręką, dane pomiarowe: https://meteomodel.pl/dane/historyczne-dane-pomiarowe/?data=2021-07-31&rodzaj=st&imgwid=349200660&dni=31&ord=asc



Za mną wspaniałe dwa dni. Przed - całe wakacje, mnóstwo przygód i niespodzianek, o których jeszcze nie wiedziałem. Tak jak nie wiedziałem o tym, jak bardzo wyjątkowy stanie się nowy miesiąc. Rekordowo ciepły środek lata…
Wstał ranek, pierwszy w miesiącu, który wkrótce pokaże swoją siłę na wszystkich polach, rozwieje wszelkie wątpliwości i dostarczy emocji, które z czasem będą tylko rosły i nie opadną nawet po długim czasie. Teraz, kiedy piszę te słowa, jest 15 grudnia, a zatem upływa pięć miesięcy od kulminacyjnego momentu, gdy lipiec 2021 zebrał w sobie całą tę moc i zdumiał mnie tak, że nawet teraz nie mogę się nadziwić niezwykłości tego dnia i dwóch nocy. Lipiec niemal przez aklamację został uznany za króla, jednak początkowo niewiele wskazywało na to, że korona zabłyszczy aż tak jasno. 1 lipca rano, kiedy obudziłem się po emocjach doskonałego wczorajszego dnia, powitał mnie lekki deszczyk i zachmurzenie, taki raczej małoletni widok. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10277 Temperatura dopiero w południe miała sięgnąć 20 stopni, a zatem o poranku odczuwalnie było mi chłodno. Lipcowy dzień spędziłem na przygotowaniu do prawie zawodowej przygody, jaka czekała mnie już wkrótce. Po 11:00 udałem się do miejsca swojej pracy, aby dowiedzieć się wszelkich szczegółów na temat organizacji moich dni od następnego poniedziałku. Przeczytałem dokumenty dotyczące moich praktyk, które uczelnia już przysłała. Drugi rodzaj praktyk wypełniałem już od pamiętnej końcówki lutego, jednak w ich przypadku mogłem zajmować się zadaniami kiedy było mi najwygodniej - tyle tylko, że w ciągu roku musiałem wypracować minimum 90 godzin. Teraz czekał mnie miesiąc typowo biurowej pracy od poniedziałku do piątku i byłem tym bardzo podekscytowany. Z niecierpliwością wyczekiwałem 5 lipca, ale na razie musiałem jeszcze poczekać na pierwszy dzień, który miał zweryfikować moje wyobrażenia. Miałem za sobą już wszystkie przygotowania, aż zobaczyłem że za oknem robi się ciemno i od strony gór nadciąga ciemna, deszczowa chmura. Starałem się skończyć na tyle wcześnie, aby ulewa nie zastała mnie na parkingu, nie chciałem zmoknąć choć wiele razy musiało mnie to spotkać. Widziałem, że poleje naprawdę mocno, choć jeszcze nie wydawało mi się, że nadejdzie burza. W każdym razie pośpiesznie udałem się do samochodu i pojechałem w dalszą drogę, na zakupy. Ciemna chmura na chwilę zawisła nade mną, po czym puścił się mocny deszcz - może nie ulewa, ale wyrazisty opad. Parę razy zagrzmiało. Zrobiło się ciemno i przez kilka godzin wszelkie myśli o niezwykłości nowego miesiąca zeszły na dalszy plan. Kiedy przyjechałem do domu i wjechałem do garażu, nawet wolałem przeczekać chwilę zanim pójdę do domu i przebiegnę przez mokry ogród. W tym czasie pooglądałem sobie jakieś filmiki, wszedłem na forum i w końcu, gdy deszcz nieco zelżał, szybko przybiegłem pod swój dach. Cieszyłem się, że pierwszy dzień wakacji miałem w przewadze słoneczny, ale z drugiej strony chciałem pójść za ciosem i 1 lipca też gdzieś pojechać. Kiedy potem przestało padać, wyszedłem na dwór poćwiczyć trochę z piłką. Rodzice pojechali wtedy na drugą dawkę szczepienia, a ja pilnowałem domu i próbowałem pobić swój rekord w podbijaniu piłki, który wynosi 171 razy. W tym czasie na południowym-wschodzie niebo znowu pociemniało. Po kilku minutach od czasu, gdy to zauważyłem, zaczęło grzmieć i zobaczyłem jedną doziemną błyskawicę. Burza prędko zanikła, ale pierwsze wyładowanie tego niezwykłego miesiąca zostało zaobserwowane. Teraz czekałem już na zmianę pogody i na szczęście przed wieczorem zaczęło się wypogadzać. Około 20:00 pojechałem na rowerze na Mystków - to dla mnie taka „trasa minimum”, jazda jedną drogą, 7 kilometrów w jedną stronę, ale przynajmniej dosyć ambitny teren i ładne widoki. W porze zachodu słońca chmury zostały łagodnie podświetlone i pomimo dość chłodnej pogody, krajobrazy dopisały. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10280 Nad kwitnącymi łąkami rozłożyła się delikatna mgła http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10281 i w takim nastroju pogodowym, przypominającym raczej polecie, wróciłem do domu po dojechaniu do końca swojej zaplanowanej trasy http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10283 Gorzej układało mi się 2 lipca, kiedy cały dzień był pochmurny i raczej senny, a temperatura słabo przekraczała w nim 20 stopni. Jakoś przy tej pogodzie ciężko było mi się zebrać do aktywności na zewnątrz i wolałem jeszcze trochę odpocząć, poczytać w końcu coś innego niż materiały do nauki i jeszcze podładować baterie. Na zewnątrz wyszedłem tylko wieczorem, przed meczem Belgia-Włochy. Standardowo dla tej pory roku po ogrodzie zaczęły latać guniaki czerwczyki, a mnie dotknął w tym momencie brak Saby, która zawsze je ze mną łapała. Pogoda (aż nie wiem dlaczego) przypominała mi maj i darzyłem ją dziwną niechęcią. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10284 Kiedy zaczął padać wieczorny deszcz, wróciłem do domu na mecz. W jego przerwie wyszedłem jeszcze do ulicy sprawdzić, czy na północy nie ma jakichkolwiek rozpogodzeń, bowiem tego wieczora podobno ładnie było widać obłoki srebrzyste, nawet na południu. Ale to nie u mnie, dominowały chmury. 3 lipca zdominowały cały dzień i jedyny raz w tym miesiącu temperatura maksymalna nie osiągnęła 20 stopni. Noc była ciepła; dzięki zachmurzeniu nie było chłodniej od 16 stopni, jednak ten dzień wydawał mi się być takim nieletnim, ponurym i przygnębiającym na 1980%, że przesiedziałem go w domu. Nie miałem do tego jakichś osobistych przyczyn, żadnych zmartwień. Po prostu ta pogoda jakoś mnie dołowała. Możecie (i powinniście) śmiać się z mojego uuglobciowania tydzień później, ale akurat w tę sobotę sto razy bardziej wolałbym 30 stopni i lampę od tego, co miałem w rzeczywistości. Czekałem na dobrą zmianę i oto nadeszła następnego dnia, w niedzielę 4 lipca. Ten dzień także zaczynał się niespecjalnie, pochmurno i jakby mgliście. Tym razem było jednak cieplej, temperatura przekraczała 20 stopni. Od razu wyczuwałem, że to już, że jest lato i za chwilę pogoda się odmieni. Wreszcie około 13:00 to się stało. Po tym jak na forum przedyskutowaliśmy najlepsze pięciolecia dla różnych miesięcy w XXI wieku, wyruszyłem na rower. Ustępujące chmury i „mleko” na niebie przepuszczały coraz więcej Słońca, a przy 24 stopniach jechało się wręcz idealnie. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10285 Tego dnia, podążając w górę przez Piątkową, dotarłem do miejscowości, na którą tydzień później skierowana była uwaga wszystkich mediów, a jej losem żyła cała Polska. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10286 Kiedy znalazłem się w Librantowej, niemal od razu dostrzegłem domy kryte plandeką, a kawałek przed centrum wsi, gdzie przeszło tornado, widziałem też uskładane powalone drzewa i sporo śmieci, których jeszcze nie wywieziono. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10287 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10288 Pas zniszczeń był wyraźnie widoczny. Koło kościoła kilka drzew zmieniło się w kikuty http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10289 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10290 , jeden z domów obok miał całkiem urwany dach, a przez otwarte okna widziałem, że na poddaszu jest pusto, zaś inny miał elewację jakby pociętą w kilku miejscach przez ostre kawałki niesione przez trąbę powietrzną. Mimo to, choć minęło zaledwie 11 dni, miałem wrażenie, że już sporo rzeczy zostało naprawionych. Dwa najpoważniej zniszczone domy, które przeznaczono do rozbiórki, prawdopodobnie już wyburzono, albo może się ich nie dopatrzyłem, choć wydaje mi się że przejechałem całą strefę zniszczeń. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10291 Ogólnie jednak otoczenie nie sprawiało tak katastrofalnego wrażenia jak widziałem w telewizji. Domów wyraźnie mocno uszkodzonych było kilka, natomiast większość z tych, które niektóre media opisywały jako zniszczone, miało niewielkie uszkodzenia. Oczywiście, nie neguję tego, że stało się nieszczęście, zwłaszcza dla dwóch rodzin, które musiały poszukać sobie nowego miejsca do życia. Nie neguję tego, że musiał być to wstrząs i szok dla okolicznych mieszkańców, ale medialne nagłówki o 20 czy 30 rodzinach, które straciły cały dobytek, nie mają dachu nad głową i w ogóle wzmianki o zniszczonej wsi, o tej ruinie która tam została, to najniższe dziennikarskie instynkty i gonienie za sensacją kosztem prawdy. Nawet w tych najpoważniej uszkodzonych domach dolne kondygnacje były całe. Jeśli jakiś mądry dziennikarz chciał spotkać ludzi, którzy zostali kompletnie bez niczego, mógł pojechać do Nowej Białej. Tutaj było źle, ale nie aż tak jak to opisywali. Pojechałem drogą koło kościoła w górę, w stronę uszkodzonego kompleksu sportowego i dalej drogą, którą przez las można przedostać się do północnych granic Nowego Sącza. Na początku tej drogi widziałem jeszcze zniszczenia http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10292 , ale już kilkadziesiąt metrów dalej domy były zupełnie nietknięte i nawet drzewostan wyglądał tak, jakby nic się nie stało. Ludzie siedzieli przy grillach i odreagowywali pracowity tydzień, atmosfera była niemal sielankowa, czego nie można powiedzieć o czekającej w niedalekiej przyszłości pogodzie. Na razie jeszcze było spokojnie. Wracając w stronę domu, przejeżdżałem przez wspaniale widokowe miejsca http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10293 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10294 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10295 , zjeżdżając stromym zjazdem zahaczyłem o Koreę http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10296 , zaś w dalszej części drogi przejechałem przez swoją ulubioną aleję http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10299 i obok pól o dość orientalnej, może koreańskiej urodzie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10297 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10300 . Po powrocie do domu czułem już, że lato nas nie opuści i może być naprawdę pięknie. Ale reszta wieczoru upłynęła mi już dość leniwie i wcześnie położyłem się spać. Jeszcze wcześniej wyszedłem na chwilę poszukać obłoków srebrzystych i nawet majaczyły mi w oddali. Najważniejsze stało się jednak nie to, co widziałem, lecz to, co czułem. Trwała bowiem najchłodniejsza noc w tym miesiącu. Temperatura spadała do 12,2 stopnia i jeszcze przed nadejściem zmroku było to wyraźnie czuć. Rozgrzewała mnie jedynie myśl o tym, jak ważny i ciekawy dzień czeka mnie nazajutrz. I faktycznie, 5 lipca pogoda sprzyjała takim ważnym chwilom w życiu. Od rana świeciło pełne Słońce i niebo było błękitne. To miał być pierwszy, ale jeszcze nieupalny dzień w miesiącu. Upały miały wkroczyć pojutrze. Kiedy przed 8:00 dojechałem do miejsca swojej pracy, czekało mnie kilka formalności, wśród których pierwsze skrzypce grało szkolenie z ochrony danych osobowych i BHP. Miałem sam sobie przerobić niemożebnie dużą prezentację, a potem rozwiązać test i zgłosić się do sekretariatu. Zostałem wprowadzony do sali konferencyjnej, gdzie oprócz mnie nie było nikogo. Usiadłem plecami do okna, za którym zaczynał się już ciepły, letni dzień. Na pierwszy dzień w pracy postanowiłem ubrać się oficjalnie i miałem na sobie marynarkę. Musiałem ją zdjąć, ponieważ lampka zaczęła mocno operować i świecić przez okno centralnie na mnie. Siedziałem na trzecim piętrze i widziałem za sobą wspaniałe widoki na oświetlone wzgórza Kotliny Sądeckiej. Zaczynałem rozmyślać, dokąd pojadę najpierw, ale póki co, musiałem dopełnić formalności. Udało mi się to dopiero około 13:00, kiedy i tak było już bliżej niż dalej do końca mojego roboczego dnia, ale jeszcze zdążyłem zostać być wprowadzony na konkretny wydział i dostałem swój pokój, w którym miałem gościć przez następny miesiąc. Do domu wróciłem przed 15:00, co było standardową godziną moich powrotów. W ten poniedziałek temperatura wzrosła do 27 stopni, a uroczo zachmurzone niebo skłaniało mnie do tego, aby gdzieś się przejechać. Po tym, jak trochę sobie odpocząłem, wyruszyłem skopiować wycieczkę z 22 lipca poprzedniego roku (w linku cała galeria). http://www.lukedirt.com.p...der=asc&start=0 No, jeszcze było mi trochę ciężej niż rok wcześniej poradzić sobie z tymi podjazdami. Niestety, powróciwszy do domu, po raz pierwszy w tym miesiącu wyraziłem zaniepokojenie zapowiadaną pogodą. W tym czasie prognozy zaczynały się klarować i pewną stała się fala upałów trwająca od środy do piątku. Właśnie jej pierwszy dzień wyglądał najgorszej, bowiem do dziennego żaru dołączyć miały tropikalne noce przy jednoczesnym braku burz, na które nastawiałem się bardziej pod koniec tygodnia. Na 35 stopni nie miałem ochoty i czułem uraz do dużych anomalii. Po majowym ociepleniu, kiedy takowe anomalie przyjąłem z otwartymi ramionami, myślałem że mi przeszło, ale jednak musiałem jeszcze zrozumieć to, że nie jest źle. Kolejny dzień lipca przyniósł już subupał, wzrost temperatury do 29 stopni. Dzień był to uroczy, bowiem błękitne niebo pięknie zdobiły cumulusy, jednak świadomość tego, że gorąco dopiero się rozkręca, tymczasowo nie pomagała. Ale był też pozytywny sygnał. Kiedy wychodziłem z pracy na zewnątrz, wcale nie wydawało mi się, że jest nieznośnie - przeciwnie, odbierałem pogodę jako naprawdę przyjemną. Gorzej było, kiedy wsiadałem do auta nagrzanego po pół dnia stania w pełnym słońcu. Ale wystarczyło przez chwilę je przewietrzyć i już mogłem wyruszać w kolejne wakacyjne popołudnie. Tego dnia wiele nie zrobiłem. Na początku lipca często zdarzały mi się takie „popołudniowe kryzysy” i po powrocie z pracy i obiedzie potrzebowałem iść na chwilę się zdrzemnąć. Może to poprzednie miesiące mnie tak rozłożyły, może wstawanie rano pozostawało nie bez wpływu, nie mam pewności. W każdym razie tego dnia ograniczyłem się do spędzenia wieczoru w swoim ogrodzie i emocjonowania się meczem Włochy-Hiszpania (zaskoczę Was, ale kibicowałem Hiszpanii, a moim ulubionym zawodnikiem spotkania był Dani Olmo). A 7 lipca rozlał się upał. Od samego rana czułem, że będzie ciężko i Globcio przypomina się nam w wyjątkowo groźny sposób. Ale rzeczywistość była znacznie bardziej przyjazna. W pracy tego dnia poczułem się już zadomowiony. Poznałem wielu nowych ludzi i udzieliła mi się bardzo miła, serdeczna atmosfera tam panująca. Nie podobało mi się tylko jedno - wściekła, włączana na okrągło klimatyzacja. W koszuli z krótkim rękawem było mi autentycznie zimno i poprosiłem, aby ktoś ją wyłączył, zwłaszcza że w moim pokoju okna i tak wychodziły na północ, więc tak czy siak bym się nie ugotował. Kiedy maszyna zamilkła, od razu zrobiło się przyjemniej, ale najprzyjemniej poczułem się… kiedy wyszedłem na dwór. Choć temperatura wynosiła 32 stopnie, jakoś nie wydawało mi się, aby było tak źle, dzień był ładny. Niebo znowu zdobiły śliczne chmurki http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10314 , a ja po wywietrzeniu auta wróciłem do siebie. Tego dnia na forum żartowaliśmy sobie w dziale poświęconym rzekomym zimom za dawnych lat - tyle, że tym razem na tapetę wzięliśmy inną porę roku, która podobno właśnie kiedyś należała do cieplejszych. Z panującej pogody trochę się cieszyłem, trochę śmiałem, ale i nieco niepokoiłem, zwłaszcza następnego dnia i czekających mnie wyzwań. W pracy dowiedziałem się bowiem, że moja uczelnia nie podesłała im dzienniczka praktyk i byłoby dobrze, gdybym po niego pojechał. Postanowiłem więc zrobić to od razu, zadzwoniłem do dziekanatu i umówiłem się na jutro. Czekał mnie zatem jeden dzień przerwy w praktykach i po raz pierwszy od dwóch miesięcy wybrałem się do Krakowa. A właśnie ten dzień miał przypiekać najbardziej dotkliwie. Przypomniał mi się mój wyjazd z 10 sierpnia 2017, kiedy jechałem tam przy prognozach zapowiadających prawie 40-stopniowy upał. Wtedy rzeczywistość złagodziły chmury i konwekcję, jednak tym razem zapowiadał się pełny żar. Jechałem nie bez obaw, jednak tym bardziej pozytywnym czynnikiem było to, co zastało mnie po przyjeździe. O 11:00 w Krakowie było gorąco, ale nie czułem się z tym źle. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10315 Oczekiwałem większego żaru, zwłaszcza że przenosiłem się w ścisłe centrum i doskonale pamiętałem jak w czerwcu 2019 nie dało się tam żyć, a ja czułem się zmaltretowany jak telefon Łowiczaka. Teraz było tam 27 stopni, podczas gdy w Nowym Sączu notowano 29. Dało się wszystko załatwić bez żadnych komplikacji i komfortowo. Niekomfortowa była tylko jedna rzecz. O ile przez poprzednie dni nawet w pracy odzwyczaiłem się od noszenia maseczki, nikt tego nie robił i musiałem zasłaniać sobie twarz tylko wychodząc z przestrzeni biurowej, przechodząc przez ogólnodostępną część budynku, tak na uczelni spotkałem się z czymś, czego miałem nadzieję już więcej nie doświadczyć. Będąc w dziekanacie, pomimo zaszczepienia i noszonej maski, po tym jak w dobrej wierze zbliżałem się do biurka pracujących tam pań, z którymi chciałem porozmawiać, zostałem poproszony o cofnięcie się za linię na podłodze, na którą nawet nie zwróciłem uwagi. Już wiedziałem, że będzie ciężko z powrotem do pełnej formy stacjonarnej w październiku, skoro nawet w środku lata wśród zaszczepionych ludzi obowiązują takie zasady. Tym prędzej chciałem wrócić do normalności i przeszedłem się na Rynek, ale chciałem już wnet wrócić. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10316 Wszyscy, z którymi mógłbym się umówić, byli akurat na wyjazdach. Niebawem poszedłem na przystanek. Słuchając lipusiowych piosenek przedarłem się przez korek na autostradzie, gdzie akurat trochę za mocno przygrzało w szybę, po czym mijając piękne okolice obfitujące w świeżą zieleń, około 14:00 byłem już w Nowym Sączu. Tu od razu poczułem skwar i dużo wyższą temperaturę. Notowano ponad 33 stopnie upału, czyli już wartość przy której kiepsko mi się funkcjonuje. Nie bolało mnie pobyć chwilę na dworze ani nawet wyjść do Słońcu, ale jednak przy takich wartościach o komforcie nie było mowy. To był senny dzień i na ulicach widywałem raczej mało osób. Trudno było mi się temu dziwić, podobnie jak mojemu niepokojowi dotyczącemu rozwoju sytuacji w pogodzie. Niektóre prognozy przewidywały na kolejny dzień aż 35 stopni, co w połączeniu z ekstremalnie ciepłąnocą sugerowało najcieplejszą dobę w historii. A gdyby taki rekord stał się udziałem tego miesiąca i roku, nie byłbym zbyt zachwycony, jednak wolę odwlekać takie ekstrema, choć wiem, że tego typu myślenie jest dziwne. 8 lipca nie był dniem obfitującym w nieskrępowaną lampę. Na niebie widniało sporo jakby roztapiających się, bardzo delikatnych cumulusów, zaś ogólny kolor nieba przypominał raczej mętną wodę. Taki stan rzeczy utrzymywał się do wieczora, kiedy to z kolei całe niebo zaczęło upodabniać się do złota i zniżające się Słońce sprawiało, że każdy obłoczek lśnił jak klejnoty. Wychodząc z domu przed 20:00 odnosiłem wrażenie, że robi się już bardzo przyjemnie i upał przeminął. Z takim przeświadczeniem wyruszyłem na rowerze w miejsce, które bardzo dobrze mi się kojarzy, które w tak miłe, wolne wakacyjne dni jest jedną z lokalizacji, w których najłatwiej mnie spotkać. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10317 Przez pustoszejące, również podświetlone na złoto miasto dotarłem nad starosądeckie Stawy, gdzie - jak się okazało - czekała mnie ciekawa przygoda i niezwykłe doświadczenie. Na swoje ulubione miejsce, czyli małą groblę oddzielającą dwa stawy, dotarłem dosłownie dwie minuty przed zachodem Słońca. Rzadko ktokolwiek tam przebywa, również tym razem nikogo tam nie było. Wjechałem na groblę, zostawiłem rower kawałek dalej, po czym usiadłem sobie na kamieniu wśród szuwarów i chłonąłem prawdziwą magię (zapraszam http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=4423 ). Złociste Słońce chowało się za odległymi wzgórzami, a zarazem odbijało się w spokojnej, stojącej wodzie, z której czasami wyskoczyła jakaś ryba, a nienagannie równą taflę marszczyły nartniki. Dookoła fruwały duże ważki. Byłem sam na sam z piękną przyrodą, naprzeciw siebie miałem Słońce, jakby na wyłączność, jakby zachodziło tylko dla mnie. W idyllicznej atmosferze puściłem sobie przez słuchawki parę piosenek, w tym tę kojarzącą mi się z wakacjami 2015 i zachowuję ją na specjalne okazje. I taka okazja właśnie trwała. Czułem się jak w raju, miałem poczucie że wszystko jest dobrze, że zasłużyłem na ten moment, że to najpiękniejszy zachód Słońca, jaki kiedykolwiek widziałem poza morzem. Ale w tym wszystkim było jeszcze coś, co sprawia, że wspomnienie tej chwili jest jednym z moich najważniejszych wspomnień z całego lipca i całego lata ogółem. Ten wieczór był po prostu nierealnie gorący! Jeszcze w porze zachodu Słońca temperatura wynosiła 30 stopni, które wydawało mi się w tym czasie i tak miłych okolicznościach przyrody, temperaturą idealną. Świadomość tego, jak jest gorąco i że nie było tak u mnie nawet w tym słynnym dniu, kiedy legenda Posnanii osiągnęła swoje apogeum (26 czerwca 2019), szokowała. Ale na chwilę schowałem swoje urazy do Globcia. Kiedy przez chwilę przypomniałem sobie 3 maja, uznałem że jest dobrze i nie ma co się zniechęcać. Wtedy jeszcze nie panikowałem, a kiedy przyszło mi wracać ścieżką na wałach Dunajca, nadal odbierałem to jako przyjemność. Tego wieczora latało dużo owadów i pełen obaw o to, by nic nie wleciało mi do oka, jechałem w lekkich okularach przeciwsłonecznych tak długo, aż zrobiło się za ciemno. Ku mojemu zdziwieniu, pomimo pogody ruch rowerowy nie był wcale duży. Odnosiłem wrażenie, że rok wcześniej ten odcinek przemierzało więcej cyklistów niż teraz, tak jakby trasa już im się znudziła. Dalej do domu wracałem okrężną drogą, przez centrum miasta. A to było jak wymarłe. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10318 Dziwiło mnie to, bowiem pamiętam jak w 2015 roku podczas wielkich i najbardziej w historii licznych upałów, miejska starówka i ogródki zapełniały się ludźmi, to był jedyny raz, kiedy w Nowym Sączu regularnie panowała atmosfera charakterystyczna dla kultur śródziemnomorskich. Dziwiłem się, że teraz wszystko tak umilkło, jakby ta temperatura dla większości ludzi była jednak utrapieniem. Dla mnie jeszcze nie. Ale zaczęły się schody. Kiedy przed 22:00 wróciłem do domu, nie szedłem od razu spać, ale jeszcze czymś się zająłem. Położyłem się około 23:00, tak aby wyspać się na rano, na kolejny dzień w pracy. I wtedy jednak temperatura zaczęła mi doskwierać. Dochodziła północ, a tu nadal notowano 23 stopnie, przy czym wcale nie było tendencji do spadku. Najnowsze prognoza przewidywała, że nazajutrz po tej nocy otworzą się wrota piekieł i cała nadzieja w chmurach. Nie mogłem zasnąć, a do tego ktoś mądry inaczej akurat w ten wieczór postanowił poodpalać sobie petardy. I to nie kolorowe fajerwerki, ale jakieś bardzo mocne hukowe, takie tytanowe. Widziałem jak u sąsiadów zapalają się światła, bo chyba wielu ludzi miało tego dość. Ten narwaniec strzelał chyba z pół godziny aż w końcu mu się znudziło albo też się przegrzał. Ale zasnąć nie mogłem dalej, przewracałem się z boku na bok. I w końcu jakoś o 2:00 urwał mi się film. Obudziłem się po 6:00 i od razu sprawdziłem temperaturę. 23 stopnie, a najniżej było 22. Byłem w szoku, od razu napisałem z przejęciem post na forum o najgorętszej nocy w historii (nie jestem pewien, ale pisałem pod wpływem chwili). Czułem się słabo, jednak ta noc była dla mnie przesadą i naruszeniem pewnych niepisanych zasad, czyli jak po gorącym dniu nie ma burzy, to niech chociaż noc okaże się trochę chłodniejsza. Łaknąłem burzy jak kania dżdżu, ale nadziei upatrywałem w dużym zachmurzeniu, które od rana zaczęło zakrywać niebo. Takie zdjęcie wykonałem przed wyjściem z domu, przy 26 stopniach o godzinie 7:00. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10319 W kolejnych minutach zrobiło się pochmurno, a ja spokojnie pojechałem i zająłem się swoimi sprawami, trzymając jednak kciuki za to, aby zachmurzenie nie puściło, bowiem wówczas momentalnie zrobiłoby się niemożebnie gorąco. Co godzinę starałem się sprawdzić temperaturę. Ta rosła, ale długo nie sięgała 30 stopni. Było około 28-29 stopni, choć wyglądając za okno, trudno było w to uwierzyć, bowiem dzień był autentycznie pochmurny. Takie połączenia nie należą do częstych. Słońce zaczęło przebijać się około 14:00 i wtedy momentalnie temperatura skoczyła do ponad 31 stopni, mimo że i tak niebo było generalnie zachmurzone i słoneczne promienie padały sporadycznie, na ograniczonym obszarze. Coś zaczęło mi podpowiadać, że to dzisiaj tak się nie zakończy. Musi być burza. Po pracy pojechałem na zakupy i zawiozłem je Babci, po czym wracając przez miasto, mając przed sobą szare chmury, nagle zobaczyłem dużą błyskawicę na wschodzie. Niezwłocznie po dotarciu do domu okazało się, że niestety jest to tylko epizodyczna burza zlokalizowana dość daleko ode mnie, a szanse na to, że z tamtej strony czegoś się doczekam, są znikome. Po godzinie zaczął jednak padać bardzo słaby deszcz, który z czasem zaczął ustępować miejsca Słońcu. Sam fakt wystąpienia choćby szczątkowego opadu bardzo mnie cieszył, jednak w trzecim z kolei dniu ekstremalnych temperatur nie sposób mi było nie przejmować się ewentualnymi szansami na powrót suszy. Trochę zazdrościłem mieszkańcom centralnej Polski. U mnie rozpogadzało się, a temperatura która w trakcie deszczu spadła do 24 stopni, znów podniosła się do 27, mimo bliskiego już wieczoru. A wieczór ten był wieczorem cudów. Zaczynał się pierwszy od czasu rozpoczęcia praktyk weekend. Miałem zamiar skorzystać z niego, wyruszyć na rower wcześniej niż pod wieczór, lepiej się wyspać i móc położyć się później wieczorem. Tego dnia byłem niewyspany po tropikalnej nocy, ale kiedy niewidoczne zza chmur Słońce już zaszło, postanowiłem jeszcze wyjść na dwór, zwłaszcza że zrobiło się bardzo przyjemnie, choć nadal wyjątkowo ciepło. U sąsiadów trwał grill, ale tym razem wyjątkowo nie było u nich bardzo głośno, a repertuar muzyczny nawiązywał bardziej do lat 80-tych aniżeli Sylwestra Marzeń 2020. Na dworze było bardzo nastrojowo. Ciepły, wesoły wieczór umilany dźwiękiem pasikoników upływał przyjemnie i aż nie chciało się wracać. Powróciła radość z lata, optymizm i pozytywne uczucia wobec pogody. Około 21:00 na północno-zachodnim niebie zobaczyłem błysk. Wyszedłem na otwarte pole przed swoim domem, stanąłem na małym podwyższeniu po drugiej stronie drogi prowadzącej do domu i obserwowałem, jak co chwilę światło rzuca burza przechodząca nad Krakowem. Znowu posłuchałem sobie ulubionych wakacyjnych piosenek przywołujących mi wspomnienia sprzed sześciu lat, bowiem ponownie czułem szczęście z powodu tego, co widziałem. Swój czas dzieliłem między spokojne podziwianie tych wyładowań a wychodzenie do ulicy, aby móc obserwować tę chmurę w całej okazałości. Przez chwilę miałem nadzieję, że burza znad Krakowa zacznie zmierzać w moim kierunku, jednak niewiele na to wskazywało i zjawisko orientowało się w stronę Proszowic. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10320 Tego wieczora dostrzegałem cały ten spektakl nad wyraz wyraźnie. Patrzyłem jak miedzy dachami i drzewami rozbłyskują wewnątrzchmurowe wyładowania, aż w końcu zobaczyłem coś jeszcze. Coś błysnęło za moimi plecami. Raz, a potem kolejny. Na początku nie mogłem namierzyć źródła tych wyładowań, bowiem detektor zadziałał z opóźnieniem, ale w końcu wszystkiego się dowiedziałem. Na północny-wschód ode mnie, na pograniczu Małopolski i Podkarpacia zrodziła się burza. Za daleko abym mógł ją usłyszeć, wystarczająco blisko, bym wyraźnie ją widział. A tymczasem zrobiło się ciemno. Czekałem na rozwój wydarzeń. Myślałem że burza u mnie będzie, że tego wymaga przyzwoitość. Krążyłem po ogrodzie i chłonąłem jego atmosferę, łączyłem odgłosy pasikoników z dźwiękami muzyki, tego spokojnego wieczoru, który zmącić mogło tylko jedno. Paradoksalnie im bardziej podkarpacka burza oddalała się ode mnie, tym bardziej byłem spokojny o to, że się uda. Błysków było coraz mniej. Ale wystarczył jeden w trochę innym miejscu, i już byłem pewnym sukcesu niemal tańcząc z radości. Tuż przed 23:00 zaczęło się dziać w okolicy Wysowej. Najpierw tylko tam, a resztę nieba ogarniał jeszcze spokój. Ale po chwili na biało zaświeciły się też północne krańce Słowacji. Nie było odwrotu. Cały czas było bardzo ciepło i jasne stawało się, że gorąc trzeba jakoś „rozładować”. W obawie przed gwałtownym przebiegiem zjawisk, schowałem nieco podziurawione doniczki z kwiatami pod ganek, a następnie wróciłem do domu przygotować się do spania, chcąc obserwować jeszcze burzę z domu. Tymczasem na około pół godziny przed północą stało się coś niesamowitego. Wyładowania nad Słowacją zaczęły mnożyć się tak, jak chleb dla pięciu tysięcy mężczyzn opisanych w Ewangelii. Wszystko szło w moim kierunku. Zaczęło strzelać i grzmieć. Całość łączyła się w jedną całość i burza powoli wypełniała całą przestrzeń dookoła mojego miasta, wkraczając nade mnie całym, długim klinem. W miarę jak wszystko się zbliżało, widziałem już jak na dłoni kształty chmur oświetlanych przez wyładowania, każdy detal. Wiedziałem, że to może trochę potrwać. Wybiła północ, kiedy wyszedłem na balkon, aby przyglądać się błyskawicom, które biły jeszcze na tyle daleko, że nie musiałem się bać. Nie padał deszcz, ale jako że pioruny kryły się za smugami opadowymi i nie widziałem żadnych kształtów, tylko flesz (dlatego nie fotografowałem), widziałem że poleje mocno. Stałem tak przez kilka minut, aż dokładnie o godzinie 0:06 zostałem wręcz oślepiony przez potężne wyładowanie gdzieś na południe ode mnie, niedaleko. Szybko odwróciłem się do domu, ale nie zdążyłem jeszcze zamknąć drzwi balkonowych, kiedy rozległ się wielki, głośny grzmot. Po chwili dostałem wiadomość od przyjaciela, który mieszka właśnie w tych stronach, gdzie uderzył piorun, napisał że aż podskoczył, ale nie wie gdzie dokładnie rąbnęło. Na szybach pojawiły się pierwsze kropelki, ale nastała jeszcze chwila przerwy, w której tak bliskie wyładowania ustąpiły. Jeszcze na moment wyszedłem na balkon i wtedy zobaczyłem jeszcze coś dziwnego, że tuż koło mojego płotu, działką idzie dwóch mężczyzn bez latarek ani psów, nie rozmawiając. Trochę zaniepokoiła mnie obecność nieznajomych ludzi w miejscu, gdzie chodzą tylko sąsiedzi z psami, w dodatku o takiej porze i przy takiej pogodzie. Podbiegłem do drugiego okna po przeciwnej stronie domu i zobaczyłem, że tradycyjnie mój Tata zapomniał zamknąć garażu. Dziwni goście skręcili, ale cały czas trzymali się bardzo blisko płotu, tak że w końcu uchyliłem okno i zapytałem do kogo to idą, że tu jest teren prywatny. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, ale ci ludzie na chwilę stanęli w miejscu, jakby udawali że ich nie ma, a potem zaczęli się po cichu wycofywać w stronę ulicy. Może to nie byli żadni złodzieje, ale wiedziałem, że kilka tygodni wcześniej jacyś włamywacze weszli na teren osiedla obok mnie i ukradli jakiemuś dziecku elektryczną hulajnogę. Może nic nie wygrali w loterii szczepionkowej i chcieli się pocieszyć. Tymczasem burza się wzmagała, a do wyładowań dołączył deszcz. Pół godziny po północy zaczęło już mocno padać, a ja początkowo próbowałem obserwować burzę, ale jako że nie widziałem wyładowań, poszedłem spać, chciałem sobie porządnie odpocząć po tygodniu, i tak odnosiłem wrażenie, że trochę się uspokaja i nie strzela już tak często. Zamknąłem okno, ale po chwili stwierdziłem, że tak jest mi za duszno i jednak muszę je uchylić, może nie naleje mi przez okno do pokoju. I wtedy nadeszła chwila wspaniałego relaksu. Na YouTube możecie znaleźć takie gotowe podkłady dźwięku z burz i ulew, które mają pomóc w zaśnięciu. Ja miałem taki na żywo. Znowu co chwilę niebo siekły błyskawice, wspaniale grzmiało, a wszystko wypełniał życiodajny deszcz, doskonale kończący pierwsze w tym miesiącu bardzo mocne ocieplenie. Niebawem zasnąłem i przespałem tak dwie godziny do 3:20, kiedy zbudziło mnie ponownie jakieś bliskie uderzenie pioruna. Kiedy spojrzałem wtedy na detektor, okazało się, że przespałem sporą część burzy i wiele razy grzmoty musiały być bardzo donośne, aczkolwiek ja w tym czasie drzemałem sobie smacznie. Około 2:30 burza na chwilę przycichła, ale o 3:00 nadeszła kolejna fala i zjawisko potrwało do samego rana. A rano powitała mnie już inna rzeczywistość - chłodniejsza, bardziej pochmurna i mniej letnia. Mimo to, nie było mi przykro z tego powodu. Dzień spędziłem w domu, ale po południu całkiem obficie poćwiczyłem z piłką, próbowałem trików przy strzelaniu karnych - słabo mi szło, często piłka przelatywała nad poprzeczką, czyli ogrodzeniem ;) Najważniejsze, że można było liczyć na chociaż 22 stopnie, a po nocy która dała 38 mm deszczu, zieleń znowu wzmagała swój rozwój. Tego dnia nie myślałem za wiele o prognozach na przyszłość, lecz oto nastał ten dzień, który chyba wszyscy pamiętają z mojego powodu. Nie tylko za sprawą ostrzeżeń drugiego stopnia wydanych dla mojego regionu. Niedziela 11 lipca i moje uuglobciowanie, panika związana z możliwością pobicia rekordu oraz zdenerwowanie na panujący typ pogody i chwalenie lipca 2006 przeszły chyba do historii forum ;) Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że tego dnia wiele modeli faktycznie poszło po bandzie i podało zapowiedzi naprawdę ekstremalne, w dodatku niedopracowane pod względem predykcji zachmurzenia. Moim forumowym przyjaciołom udzielił się bardzo podniosły nastrój, pamiętam że Kmroz i Jacob mocno przeżywali zapowiedzi niezwykłych temperatur minimalnych, ktoś napisał coś w stylu „lipiec 2006 może possać, rekord wgniecie go w ziemię” itp, Fan kłaniał się bez opamiętania, a Jacob w dodatku próbował mnie uspokoić tym, że w sierpniu się ochłodzi, w co z kolei ja nie chciałem wierzyć, gdyż byłem antysierpniowcem (a na tym etapie także antygrudniowcem ***jednak na razie nim nie będę, stan z 27.12.2021***). Tego wczesnego popołudnia napisałem parę głupich rzeczy, ale już wkrótce miałem tego pożałować. Pogoda chciała pokazać mi, że nie miałem racji. Po słonecznym, ale niepozbawionym zachmurzenia poranku, zaczęły zbierać się chmury i przez kilka godzin sytuacja powoli normowała się w jedynym słusznym kierunku. Po obiedzie poszedłem sobie poczytać i szło mi to bardzo dobrze, trochę się zrelaksowałem i nie myślałem o tym, co chwilę wcześniej stało się przyczyną wypisywania przeze mnie głupot na moim ulubionym forum. W końcu jednak zaczęło grzmieć. Po kilku razach przerwałem lekturę, odsunąłem zasłony i z niemal strachem odkryłem, że na południu niebo jest ciemne jak atrament. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10321 Nie minęło kilka minut, aż chmury zaczęły przypominać wzburzone morze podczas zimowego sztormu - ciemne, postrzępione i ziejące jakąś niezmierzoną grozą. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10322 Zaczęło się błyskać, ale co ciekawe najbardziej po bokach chmury burzowej. Na górze chmura zrobiła się pofalowaną, prezentując się dzięki temu jeszcze bardziej okazale. Około 16:30 podjąłem próby fotografowania błyskawic, ale te wydawały się trudne do zlokalizowania. Więcej niż w polu mojego widzenia błyskało się na prawo ode mnie, za apartamentowcami, trochę jak 2 maja 2014 roku. Niebo było postrzępione, wyglądało nietypowo, może ktoś zauważy twarz na niebie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10323 Zaczął powiewać wiatr. Wiosną miałem go dość, ale teraz już zapominałem jak to jest, gdy wieje. Niestety po raz kolejny złośliwie, bowiem jeden z podmuchów przewrócił mi na balkonie statyw z telefonem, w wyniku czego na ekranie powstało małe pęknięcie. A nie było warto, gdyż póki co, błyskawice nie zaprzyjaźniały się z moim obiektywem. Udało się dopiero około 17:00, kiedy burza opuściła już obszar na południe ode mnie, a za to zebrała się nieopodal na północ i na wschód stąd. Udało mi się uwiecznić błyskawicę http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10324 , po czym zaczęła się prawdziwa nawałnica. Kiedy burza przesuwała się od południowego-zachodu na wschód i północny-wschód, nastało prawdziwe oberwanie chmury, którego jeden wielki szum przerywały tylko kolejne grzmoty. Przez chwilę było nerwowo, gdyż ulewa należała do tak intensywnych, że ledwo co widać było otoczenie, a trochę dalej było biało jak od gradu. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10326 Około 20 minut później zaczęło się uspokajać, a ja już wiedziałem - nie ma się czym martwić, suszy nie będzie. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10325 Jeszcze tego samego wieczora przed meczem finałowym Euro 2020+1 dowiedziałem się o pierwszej spośród trzech powodzi błyskawicznych, które zdarzyły się w mojej okolicy. https://www.onet.pl/infor...eq6105,79cfc278 Wylała Łubinka, a w Piątkowej podtopionych zostało wiele domów. W Tęgoborzu drogą w kierunku Brzeska popłynęła rwąca rzeka. Kolejny po zaledwie dwóch tygodniach kataklizm pogodowy w moim regionie nie był ostatnim, to nawet nie była połowa. Ale niewątpliwie fakt wystąpienia takiej powodzi zrobił przykre wrażenie. Patrząc na to, jak niszczycielski nurt płynął drogami, jak również na to, jak bardzo podniósł się poziom małej Łubinki, wiedziałem że kulminacyjny punkt burzy musiał mnie ominąć. Z tym większym zainteresowaniem czekałem na werdykt Ogimetu, ile wody spadło na nowosądeckiej stacji. O tych siedmiu milimetrach można napisać niezły skecz ;) 50 mm w Starym Sączu, 67 w Mostkach, nie wiadomo ile w zalanej Piątkowej. Siedem. Centrum burzy ominęło nowosądecką starówkę i w ten sposób burza nie została należycie udokumentowana. Byłem trochę zły z tego powodu, ale chyba tego mi było trzeba, abym uświadomił sobie, jak bardzo lokalnym zjawiskiem są gwałtowne i w ogóle jakiekolwiek burze. Że nie tylko Polska nie jest jedną wsią, ale i Nowy Sącz to nie jedna wieś. Choćby nawet tylko ten prawobrzeżny. Mając poczucie pewnej porażki miejskiej stacji skonfrontowanej z burzą, wieczorem zasiadłem spokojnie przed telewizorem, aby obejrzeć finał Anglia-Włochy. Choć do tej pory miałem pozytywne nastawienie wobec drużyny z Wysp Brytyjskich, to po tym jak po skandalicznym moim zdaniem rzucie karnym z meczu z Danią wykosili z mistrzostw moją ulubioną drużynę, życzyłem Anglikom przegranej. Emocje w tym temacie towarzyszyły mi aż do końca rzutów karnych, ale emocje innego rodzaju pojawiły się również w przerwie meczu, kiedy wyszedłem na chwilę na balkon się dotlenić. Niebawem zauważyłem światła burzy nad Słowacją, okolicami Koszyc. Choć niebo pokrywały chmury, to odblaski rzucały co jakiś czas jasne światło na całe niebo, a w dodatku obserwowałem tendencję do zbliżania się tej burzy w moją stronę. Nawet zapowiedziałem w domu, że niewykluczone iż czeka nas jeszcze jedna burza tego dnia, na co rodzice zareagowali irytacją w głosie i słowem „znowu?”. Dodatkowo, zanim zaczęła się druga połowa, gdzieś daleko, ale na tyle blisko bym mógł to zobaczyć, w ruch poszły fajerwerki, może pokaz weselny. Kilka razy wysoko w niebo poleciały profesjonalne szelki o dużym kalibrze. A wtedy, pomimo że nie widziałem efektów przez ogólnie duże zachmurzenie i mgłę, zielone i czerwone rozbłyski przyćmiły odległe, gasnące błyskawice. I chyba był powód dla tych fajerwerków. Włosi wygrali, co z jednej strony mnie cieszyło, a z drugiej było mi szkoda, że mistrzostwa Europy już się skończyły. Wraz z nimi minął pewien etap tego lata. Następnego dnia miniony finał stanowił podstawowy temat rozmów, ale i pogoda nadal nie próżnowała. Co jakiś czas przypomniałem sobie ten psikus, jaki zrobiła mi nowosądecką stacja i liczyłem na rewanż, na burzę która uprze się właśnie na to konkretnie miejsce. W sumie było blisko spełnienia tej myśli. Po 14:00, kiedy wracałem z pracy, postanowiłem wstąpić do Babci, która mieszka w centrum miasta. Dzień był pochmurny, ale w porze mojego dojazdu, stania w korkach i szukania miejsca na parkingu, niebo pociemniało jeszcze bardziej. Kiedy przyszedłem, w mieszkaniu panował aż dziwny półmrok. Gdyby nie włączony telewizor, w salonie byłoby wręcz ciemno, mimo że było wczesne letnie popołudnie. Duża w tym zasługa drzew, które przez sporączęść dnia zasłaniają Słońce, ale nawet biorąc na to poprawkę, ciemności były wręcz zagadkowe. Chwilę później zaczęło grzmieć, ale nie zaciekawiło mnie to zanadto, już wtedy miałem poczucie tego, że burze występują nadzwyczajnie często. Poszedłem do kuchni, usiedliśmy sobie z Babcią i rozmawialiśmy, nawet nie zwracając uwagi na padający deszcz, aż nagle huknęło i błysnęło gdzieś bardzo blisko. Huk grzmotu rozległ się wraz z rozbłyskiem, a zatem musiało to stać się dosłownie w naszym sąsiedztwie. Aż podskoczyłem na krześle, po czym postanowiłem zbadać, gdzie to mogło być. Nie widziałem żadnych iskier ani śladów żaru na drzewach, toteż przyjąłem, że prawdopodobnie oberwała jakaś antena albo niedaleki komin. Przeczekałem jeszcze pół godziny aż skończy padać deszcz, po czym wróciłem do domu. Powietrze było czyste i dość rześkie, ulice mokre po całkiem sporym opadzie, a pobliskie wzgórza tonęły w białych chmurach. Tę rześkość starałem się w sobie pielęgnować, bowiem oczywistym było, że czeka mnie kolejny zastrzyk upału - ten, który skończy się prawdziwie wybitnie. Już nie marudziłem, wiedziałem że nikt nie ma ochoty tego czytać, a i sam nie widziałem potrzeby, skoro lipiec pracuje na swoją anomalię najlepiej jak się da. Pisaliśmy sobie raczej o burzach i gratulowałem Kmrozowi szczęścia do burz, nie wiedząc że za jakiś czas będę mógł gratulować sam sobie. Rankiem 13 lipca było pochmurno i nic nie wskazywało na to, że dzień przyniesie upał http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10327 , jednak z biegiem czasu niebo zaczęło się rozpogadzać i temperatura wzrosła do 31 stopni. A choć było to prawdziwe ciepło, a nie żadne pseudociepło, to wieczorem przypomniała mi się końcówka lutego. Na niebo napłynął pył saharyjski. Zachód Słońca niestety widziałem tylko ze swojej posesji i nie zdążyłem pojechać na Stawy, za późno wpadłem na ten pomysł - ale i tu wyglądał spektakularnie. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10328 Po zmroku pozornie bezchmurne niebo nabrało winnej barwy, jakby wymieszać piasek z wieczornym granatem. Księżyc nie dał swojego blasku, lecz świecił jak przez filtr, jak gdyby nie był naszym naturalnym satelitą odbijającym światło słoneczne, lecz tylko hologramem. Prognozy na następny dzień 14 lipca były groźne nie tylko za sprawą burz i szans na aktualizację mapy ostrzeżeń poprzez uzupełnienie jej o trzeci stopień zagrożenia, lecz także z powodu temperatur. W saharyjskim nastroju zacząłem bać się tego, jak będzie jutro, wolałem aby ten dzień już przeminął. I przeminie, ale nie będzie tak źle. Na razie trzymałem kciuki za to, żeby noc nie była tropikalna, lecz żeby udało się jej zejść poniżej 20 stopni, co przy takiej adwekcji mogło być trudne. Temperatura wprawdzie spadła do 19-tu, ale i tak spało mi się średnio. Marzyłem o tym, aby odespać tę gorącą noc, podczas której kilka razy się budziłem. Nie myślałem, że nie dam rady jej odespać ani jutro ani pojutrze, jeszcze nie miałem tej świadomości. Gwałtowny wzrost temperatury 14 lipca uświadamiał mi jednak to, że trwa najgorętszy dzień (doba) w roku. Wściekle rosnąca temperatura przebiła 33 stopnie, ale podobnie jak sześć dni wcześniej, znowu w otoczeniu chmur, które co jakiś czas zasłaniały naszą Dzienną Gwiazdę i nieco łagodziły odczucia. Po 15:00 już niczym nie musiałem się przejmować. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10329 Wigilia najbardziej niesamowitego letniego dnia w całym moim dotychczasowym życiu pokryła się chmurami, a ja spojrzałem na kwitnące juki w ogrodzie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10330 i na detektor. Machina ruszyła. Na forum utworzyłem specjalny wątek, z którego jestem najbardziej dumny, bardziej niż z jakiegokolwiek innego tematu, jaki na naszym forum założyłem. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=4031 Do żadnego innego wątku nie wraca bowiem tak ochoczo, w żadnym nie zostawiłem tylu emocji, tylu przygód, tylu obrazów jakie trafiły do mojej głowy. Czytanie innych wątków nie sprawia, że pojawiają mi się dreszcze, ale ten wątek tego dokonuje. Kiedy go utworzyłem, poszedłem się przejechać; a resztę znacie. Aby zachować ciągłość tej opowieści, byłoby dobrze gdybyście przeczytali to jeszcze raz. To naprawdę był dzień inny od wszystkich innych dni, jakich doświadczyłem do tej pory. Lipuś PiotraNS bez dnia 15 lipca byłby jak Rzym bez Koloseum, a więc zapraszam, zwłaszcza że na razie tylko Kmroz skomentował: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=4067
16 lipca nocna burza była ogólnym dominującym tematem rozmów. Wprawdzie w żadnej telewizji nie zobaczyłem zdjęć, które im wysłałem, ale i tak czułem satysfakcję z tego, co przeżyłem, widziałem i uwieczniłem. Zastanawiałem się tylko jak i kiedy to wszystko opiszę, skoro nadal tyle będzie się działo. Dzień 16 lipca był pracowity nie tylko z powodu praktyk, ale też w związku z koniecznością udrożnienia przydomowego rowu melioracyjnego. Nocne oberwanie chmury sprawiło, że woda w nim występowała z brzegów, a jej nurt przyniósł wiele kawałków traw i gałęzi, które zablokowały przepływ wody, gdy oparły się o barierkę założoną tu w maju, przeciwko bobrom. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10331 Trzeba było ją jakoś podnieść, a z góry, przy użyciu liny, nie byliśmy w stanie, nie miałem na tyle siły. Barierka została przyblokowana przez te naniesione rzeczy i trzeba było jakoś grabiami to rozgarnąć, dopiero wtedy puściła i daliśmy radę ją podnieść. Świecące Słońce mogłoby symbolizować zakończenie tego niebezpiecznego okresu, ale to nie było takie proste. Nawet tego 16 lipca znowu trochę pogrzmiało na południu, ale nic do mnie nie doszło http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10332 . Wieczorem przejechałem się zobaczyć rozmiar zniszczeń w Piątkowej. Zdjęcia znajdziecie na siódmej stronie burzowego wątku, który jest podlinkowany wyżej. W drodze powrotnej chciałem przejechać na skróty, najpierw pokonując mostek nad Łubinką koło Miasteczka Galicyjskiego widocznego na zdjęciach, a później przemierzając polną drogę, dotrzeć do swojej ulicy i dalej do domu. Niestety prędko okazało się, że jest to niemożliwe. Okazało się, że znalazłem się na zalanym w nocy terenie, który jeszcze nie obsechł, a w konsekwencji ugrzązłem w błocie. Miałem potem dużo do wyczyszczenia - i rower i siebie. Reszta wieczoru była już jednak spokojna i pogodna. Emocje zaczęły powoli wygasać i nawet prognozy kontynuacji gwałtownych zjawisk w niedzielę 18 lipca nie wywoływały już we mnie szczególnego poruszenia. Zanim nadeszła niedziela, była jeszcze sobota ze spokojną pogodą pozbawioną groźnych zjawisk jako jeden z nielicznych dni w tamtym czasie. Przynajmniej do czasu, bo niezależnie od starań, II dekada lipca upychała kolejne burze gdzie tylko się dało. W ciągu dnia początkowo dominowały chmury, które jakby skrywały nad sobą wszystkie możliwości dalszego rozwoju zdarzeń, co jest jednak tylko złudzeniem. Byłem wtedy u lekarza i planowałem pójść na rower po powrocie, zająć się czymś kreatywnym poza domem i poczekać na popołudnie. To jednak zanadto mi nie sprzyjało. Kiedy wyszło Słońce, momentalnie zrobiło się gorąco i bardzo parno, dosłownie jak w niedzielę mojego dzieciństwa, kiedy rodzice gotowali rosół na kuchence gazowej, para rozprzestrzeniała się po całej kuchni, a w pokoju obok zaczynała się „Familiada”. Przypomniał mi się sierpień 2019, to mleko na niebie i odczuwanie temperatury jako jeszcze wyższej niż była naprawdę. Nie było mi przyjemnie w tę sobotę, a to sprawiło, że nawet pomimo poczucia spełnienia moich burzowych oczekiwań, podczas koszenia trawy ucieszyło mnie pojawienie się sporych rozmiarów cumulonimbusa na północnym niebie przed 18:00 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10334 . Wieczór ponownie był bardzo ciepły i jeszcze około północy notowano 22 stopnie. Pasikoniki dochodziły do głosu, a ja tradycyjnie wietrzyłem swój pokój i przed pójściem spać wyszedłem na balkon. Oficjalnie niebo nie było w pełni zachmurzone, jednak za sprawą wysokiej fazy Księżyca i sporej ilości cirrostratusów, gwiazd nie było widać. Ale było widać coś innego. W pewnym momencie zauważyłem silny błysk na zachodzie. Byłem tym zdziwiony, bowiem burza, której kowadło widziałem wcześniej, podążyła w inną stronę, zaś najbliższa burza wskazywana przez detektor, znajdowała się koło Raciborza. Owszem, nawet z takiej odległości możliwe jest dostrzeżenie słabych błysków, a kierunek się zgadzał (zresztą sam kiedyś oglądałem błyski z burzy zlokalizowanej właśnie tam), ale tym razem wyładowania były wyjątkowo jasne, tak że nawet rozświetlały mój pokój. Zacząłem podejrzewać, że na tej trasie coś jeszcze się wykluło, a kiedy kolejny błysk rozświetlił od środka całą chmurę, miałem już pewność. Po chwili detektor zaktualizował sytuację i pokazał rozwój zjawisk w okolicy Łącka i Jeziora Czorsztyńskiego. Częstotliwość wyładowań rosła i z czasem do tej burzy dołączyła kolejna, która połączyła się z tą pierwszą w okolicy Myślenic. Zjawiska zorientowały się w stronę Krakowa, toteż nie widząc szans na dojście tej burzy do mnie, poszedłem spać. I nawet się z tego cieszyłem, bowiem w ostatnich dniach nocnych burz było już za wiele, a dodatkowo nadchodziły już naprawdę późno, marnując czas na sen. Taka złośliwość ze strony pogody; jak widać, złośliwość niejedno ma imię. Zdecydowanie ciężej miał Paweł, u którego grzmiało całą noc. Burza nad Zakopianką kotłowała się w sobie i była komórką niemal stacjonarną, czego rezultat poznałem już w niedzielę rano, po strasznym śnie o 38 stopniach w III dekadzie lipca. Pierwszą rzeczą, o której się wówczas dowiedziałem, była powódź w okolicach Myślenic. Zalane domy, rzeka płynąca drogą, całe gospodarstwa pod wodą. Kryzys sympatii do lipca 2021, którego zacząłem doświadczać wczoraj, tego poranka się umocnił. Kolejne niepokojące burzowe prognozy tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że Nowy Sącz też to czeka. Nie jestem jasnowidzem, ale w tym czasie byłbym gotów założyć się o to, że miasto czeka kolejna powódź błyskawiczna. A dzień był pochmurny. Już coraz więcej czasu mijało od ostatnich chwil, kiedy widziałem prawdziwie błękitne niebo, nocą nie było gorąco i mogłem się porządnie wyspać (polubiłem ciepłe noce, ale jak tego rodzaju temperatury panowały codziennie, to już trochę mnie to męczyło). Wiedziałem, że jeśli się rozpogodzi, znowu zrobi się nieprzyjemnie. Tego dnia jakby brakowało mi energii, czekałem tylko na burzę, a potem na uspokojenie pogody i ochłodzenie. No i kamień z serca - przed 16:00 zaczęło grzmieć. Kamień z serca, bo nie padało już od dwóch dni. Błyskawice pojawiły się w dwóch miejscach, które obejmowałem wzrokiem patrząc ze swojego pokoju, po stronie Krynicy i Piwnicznej. Równolegle burza wykluła się centralnie nad północną częścią Nowego Sącza. Chmury nie były zbyt ciemne, widziałem za to sporych rozmiarów smugi opadowe. Już miałem pewność, że w mieście znowu lunęło. Wyszedłem z ogrodu, aby zrobić zdjęcie w tamtym kierunku (zapewne dokładnie w tym momencie działa się klęska) http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10335 , po czym wróciłem do domu, gdyż i tutaj zaczęło padać. Mocno, ale nie jakoś nadzwyczajnie. Po nocnej ulewie z 15 lipca to jak kapuśniaczek. Ale to tylko kwestia szczęścia. Nad Łubinką tego szczęścia nie mieli. Może upłynął kwadrans od czasu rozpoczęcia opadu i rychłego końca oddalającej się burzy http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10336 , lecz już mogłem zobaczyć relację na żywo z zalewania jednego ze skrzyżowań i okolicznych domostw. Jeden z tamtejszych radnych nagrywał całe zajście i transmitował je na swoim profilu. A potem rozległy się syreny i wiadomości o kolejnej powodzi pojawiły się w ogólnopolskich mediach. https://www.polsatnews.pl...w-nowego-sacza/ Postanowiłem również we własnym zakresie dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło i przed 18:00 dotarłem na miejsce. Przecisnąwszy się przez tłum ludzi, doszedłem pod samą taśmę rozwieszoną przez strażaków. Chyba nawet pod koniec lutego nie mieli tyle do roboty. Woda spłynęła już z ulicy i pozostały po niej tylko duże ilości błota, jednak osiedle obok tylko cudem uniknęło zalania i podzielenia losu wrocławskiego Kozanowa z 1997 roku, tyle że w innych okolicznościach. Oto zdjęcia: http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=8588 http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=8589 http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=8590 http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=8591 http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=8592 Kiedy zobaczyłem skutki tej powodzi, nade mną nadal wisiały ciemne, paskudne chmury, a pozostawała przy tym świadomość, że to prawdopodobnie rekordowo ciepły lipiec, na jakiś czas obraziłem się na ten miesiąc. Moim podstawowym życzeniem było „weź daj lampy”, i to obojętnie czy w sugerowanej przez niektóre prognozy wersji z sierpnia 1997 (za to trzymałem kciuki szczególnie mocno) czy nawet w odsłonie z nowosądeckiej I połowy lipca, który jeszcze przez kilkanaście dni figurował w statystykach jako lipiec najcieplejszy. Byle więcej Słońca i uspokojenia pogody. Na forum napisałem, że moim ulubionym miesiącem pełni lata raczej nadal będzie lipiec 2016, który potrafił wyrobić dużą sumę opadów bez powodzi, przynieść dużo burz, które zarazem się nie nudziły, a przy tym być miesiącem bardzo słonecznym i nie za gorącym. Lipiec 2021 sporo stracił w moich oczach. Wieczorem dowiedziałem się o kolejnych powodziach w rejonie Ochotnicy, zaczynałem mieć tego dość. Już wracając z wyjazdu, podczas którego obserwowałem skutki powodzi, widziałem że wszędzie jest grząsko. Żałowałem jedynie, że te opady rzadko trafiały dokładnie w stację, bo w innym wypadku już wtedy byłby to miesiąc anomalnie mokry, wystarczyło żeby 15 lipca nad Dunajcem uderzyła taka ulewa jak u mnie, gdzie spokojnie spadło z 60 mm wody, jak wynika z moich szacunków. Ale zostawiałem te statystyki, ważniejsze dla mnie było po prostu Słońce i uspokojenie pogody. Wieczorem dla relaksu oglądałem w telewizji koncert nadawany z Płocka i podglądałem, jaka pogoda panuje u FKP. Tam było widać pogodne niebo bez chmur, coś o czym marzyłem chyba najbardziej. Ja doczekałem się tego widoku dopiero w poniedziałek 19 lipca, kiedy po południu pojechałem do Rynku spotkać się z moim przyjacielem z liceum, z którym prawie trzy lata przesiedziałem w jednej ławce. Nie widzieliśmy się od dwóch lat, toteż mieliśmy wiele do pogadania, a miłemu nastrojowi przy lemoniadzie doskonale towarzyszył coraz bardziej pozytywny nastrój pogody. Rozpogadzało się. Nareszcie. Temperatura trochę spadła i wynosiła 23 stopnie, aczkolwiek ciepło było cały czas i w skali doby nadal panowały duże anomalie dodatnie. Aż do czasu, kiedy nadeszło krótkie ochłodzenie, które okazało się totalnym chybieniem i bardzo mnie zawiodło. Wybaczcie, że nie mam zdjęcia z tego dnia, ale nawet nie było co fotografować. 20 lipca czekała mnie taka, można powiedzieć, pierwsza podróż służbowa, wyjazd w teren poza Nowy Sącz w celach roboczych, gdzie mogłem się przydać, pomóc i nabrać trochę doświadczenia w poza-biurowej pracy, która też się z nią łączy. Pojechaliśmy na Pogórze Rożnowskie, dość dużo wyżej niż sięga Nowy Sącz. Był pochmurny poranek, około 9:00, kiedy dojechałem na miejsce. W krótkim rękawie, choć nie wiem dlaczego nie założyłem wtedy pełnej koszuli. Tego dnia lato umarło. Rekordowo ciepły lipiec przestał istnieć, wysokie temperatury zostały zdeptane i nie mogłem poczuć ani namiastki letniej normalności w jakiejkolwiek wersji. 18 stopni, chmury i okresowo zalatujący chłodny wiatr. Na wsi, wśród pól, robiło się czasami naprawdę nieprzyjemnie. Wyobrażałem sobie, że jest lipiec 1979, że tak musiał wyglądać jego typowy dzień, nie chciałem takiej pogody i czekałem na to, żeby już wrócić, nawet jeśli miałem świadomość tego, że średnia dobowa tego dnia jest średnią lipca 2011, a nie 1979. Z kubkiem ciepłej kawy przy kominku w wygodnym, ale ciepłym ubraniu, kojarzy się raczej jesień i zima, niektórym Boże Narodzenie. Ja miałem na to ochotę tu i teraz. Przyzwyczajenie do wysokich temperatur o każdej porze w ciągu doby sprawiło, że tego 20 lipca było mi autentycznie zimno i czułem się, jakby notowano 14, a nie 18 stopni. Zdarzało się narzekać na ciepło, ale w tym momencie jednak upewniłem się, że jestem bardziej ciepło- niż zimnolubny. Nie dotyczy zimy. Tego dnia temperatura przez cały dzień nie osiągnęła 20 stopni, przez co rower i inne aktywności zostawiłem sobie na jutro. A wtedy rozpoczynała się już III dekada lipca. Dekada często pomijana w różnych podsumowaniach i odnoszę wrażenie, że trochę niedoceniana. Moim zdaniem niesłusznie. Właśnie ona ostatecznie przechyliła szalę sympatii i sprawiła, że na dobre polubiłem ten miesiąc, uznając jego wyższość nad innymi lipcami. Przyniosła więcej Słońca, trochę wypośrodkowała temperatury, a przy tym wciąż przynosiła burze - tyle, że z jakimś smakiem, a nie pakując je na siłę w każdym momencie, jak 2018 rok dodatnie anomalie w porze ciepłej. A o tej dekadzie opowiem Wam w drugim poście poniżej, bowiem całość jest za długa na wstawienie w jednym kawałku :lol:
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 27 Grudzień 2021, 21:03   

Dzień 21 lipca był wprawdzie jeszcze dość pochmurny i średnio ciepły, przynosząc maksymalnie 23 stopnie, ale już 22-go zrobiło się nieco bardziej słonecznie i wieczorem natura podarowała wyjątkowo urocze chmurki, które sfotografowałem wracając z roweru. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10337 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10338 Tym razem akurat jeden raz nie założyłem okularów i proszę, jakiś drobny owad wleciał mi do oka. Następnego dnia miałem je trochę spuchnięte, ale przeszło, musiałem tylko ograniczyć czas spędzony przed ekranem, na którym wobec wycofania tak dużej dynamiki w pogodzie, wróciły dyskusje o przeszłości i porównania dawnych pór roku na różnym tle. 23 lipca, w dniu rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich, było już bardzo ładnie. Tego dnia rozpoczęły się prace przy malowaniu dachu, który już od jakiegoś czasu wymagał takiego liftingu, a ponadto został poobijany w czasie czerwcowej nawałnicy. W tym czasie uzgadnialiśmy także szczegóły dotyczące przyszłorocznego remontu elewacji i znaleźliśmy odpowiednią firmę, która zajmie się naszymi ścianami wiosną przyszłego roku - z tego powodu wolałbym, aby zima 2022 nie trwała jednak do 1 maja. 23 lipca po raz pierwszy w tym roku poszedłem na basen i tak rozpoczął się weekend, który wobec korzystnej pogody, nareszcie mogłem wykorzystać tak, jak najbardziej tego pragnąłem. Sobota była dla mnie wspaniałym dniem. To właśnie wtedy moja sympatia do lipca 2021 już ostatecznie odżyła i zacząłem życzyć mu pobicia rekordu - wcześniej uważałem, że jednak nie wypada, by rekordowo ciepły miesiąc letni był tak lochowy. Słoneczny i ciepły wyjazd rowerowy udał się znakomicie i nawet porażka polskich siatkarzy w meczu z Iranem oglądanym po moim powrocie, nie był w stanie pogorszyć mojego nastroju. Relację z tego pięknego dnia znajdziecie tu, jest to nowa relacja jeszcze bez komentarzy http://www.lukedirt.com.p...p=104298#104298 . A był to naprawdę dobry czas. Noce przejściowo się ochłodziły, ale nadal nie były zimne - najniższą odnotowaną wtedy temperaturą minimalną było 13,8 stopnia, czyli jeszcze żaden duży chłód. I takie noce były tylko dwie, później wróciła normalna, lipusiowa proza życia okraszona większymi ilościami słoneczka. Tego sporo było na przykład w niedzielę 25 lipca, kiedy postanowiłem pochodzić trochę po okolicy na nogach, a nie tylko na dwóch kołach. W tym czasie na forum zaczęliśmy debatować na temat chłodnych perspektyw na początek sierpnia, w co na razie nie chciałem zanadto wierzyć, już prędzej nastawiałem się na pobicie rekordu temperatury lata, co stałoby się dość ciekawą sytuacją po tak chłodnej wiośnie (uuu, antysierpniowiec). A na razie świeciło Słońce przy 27 stopniach. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10364 Niewiele wskazywało na to, że nadchodzącą noc znowu rozświetlą błyskawice. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10365 Kiedy nastał zmrok, na niebie pojawiły się gwiazdy. W tym czasie na osiedlowej drodze blisko mnie, po drugiej stronie sąsiadujących ze mną apartamentowców, zainstalowano sztuczne oświetlenie, lampy świecące na biało. Co prawda ich światło padało na ziemię, ale i tak dodatkowo podświetliły niebo i sprawiły, że widoczność innych Słońc wyraźnie się pogorszyła. Patrząc w niebo, wspominałem czas, kiedy to wszystko było widać dużo lepiej, a Droga Mleczna pokazywała się nie tylko w wyobraźni. Na forum wspominaliśmy zimę, jednak lato usilnie próbowało przekonywać nas, że w tym roku to ono chce wyjść na pierwszy plan. Jeszcze przed zmrokiem widziałem, że sporo burz podąża w stronę Polski od strony Czech i zachodniej Słowacji, jednak początkowo wiele wskazywało na to, że pójdą raczej w stronę Górnego Śląska i Krakowa. Przed pójściem spać zauważyłem jednak, że tamte burze słabną przed wkroczeniem do Polski, za to nad Słowacją tworzą się kolejne, zorientowane w moim kierunku. A one tylko się wzmacniały. Już około 23:45 widziałem pierwsze, dalekie blaski na tle pogodnego, gwiaździstego nieba. Niestety nazajutrz czekał mnie poniedziałek i w sytuacji kolejnej pogodowej złośliwości, musiałem się położyć, wiedząc że i tak się zbudzę. Tak też się stało, aczkolwiek nie tak szybko, jak mogło mi się wydawać. Podczas burzy spadło zaledwie 2,1 mm, co czyni ją najsłabiej uwodnioną burzą w całym sezonie. Ale to nic złego, może właśnie dzięki temu widoczne błyskawice były tak przepiękne i mogłem podziwiać ich kształty w całej okazałości. A całą relację znajdziecie tutaj; dla uzupełnienia mojego wywodu warto tu zajrzeć i przypomnieć sobie opowieść o tej nocy. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=4051 26 lipca dopiero po tej burzy nocna temperatura spadła poniżej 20 stopni, do której to wartości wzrosła tuż przed burzą. Sam dzień na początku obfitował jeszcze w cumulusy, jednak z czasem stawał się coraz gorętszy, a kłębiące się kalafiory tworzyły nastrój tak letni, że mógłby zostać ustanowiony za wzór lata i postawiony w biurze w Sevres. Naprzeciw mnie wypiętrzały się ładne kalafiory, zaś tuż obok nich tworzyło się burzowe kowadło. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10366 Temperatura po raz pierwszy od 14 lipca wspięła się do 30 stopni, aczkolwiek było to lekkie przekroczenie, jeszcze niemęczące. Dookoła występowały konwekcje, jednak dopełnieniem wyjątkowości tego dnia i okazaniem tego, co w tym wzorcowym letnim dniu było najlepsze, stała się jego końcówka. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10367 Krótko po godzinie 20:00 zauważyłem, że pięknie podświetlona, ciemna i zarazem podkolorowana złocistymi promieniami słonecznymi chmura, zaczyna iskrzyć. Po chwili byłem już w domu i na balkonie starałem się coś uwiecznić. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10368 Trwał ciepły wieczór, bawiły się dzieci, grały pasikoniki i ciepły, sympatyczny letni nastrój wręcz otulał wszystko dookoła. Burza ponownie utworzyła się w okolicy Jeziora Czorsztyńskiego, którego region w gorące letnie dni staje się wręcz inkubatorem burz, owocującym w wiele nowopowstających zjawisk i wzmocnienie tych już istniejących. Rozwój burzy trwał, a na dworze zapadał zmrok. Niestety ta burza poczęła mijać mnie od zachodu, przez co miałem słabe warunki do obserwacji, a czasowo nie miałem jak wyjść na dwór próbować łowić ją z ulicy, bo miałem mokrą głowę. Burza była bardzo łagodna, ale może też dzięki temu, obserwowanie tego zjawiska przynosiło ukojenie i sprawiało, że przestawałem myśleć o trwających problemach. Niestety, choć ten dzień był tak piękny, zawierał dwie burze, wspaniałe widoki i przynosił wręcz esencję tej pory roku, nie mogę go dobrze wspominać z powodu niemiłych wydarzeń dziejących się wtedy na forum, mianowicie z powodu „wojny termometrowej” i polemiki między FKP a Kmrozem. Nie będę już do tego wracać ani wyrażać opinii na temat słuszności tego czy innego punktu widzenia, ale w tym czasie bardzo zależało mi na tym, by pogodzić forumowych przyjaciół, nie chciałem żeby pojawiły się tam jakieś toksyczne relacje. Odetchnąłem z ulgą, kiedy następnego dnia zawarty został rozejm, po czym z tej okazji dodałem sobie w profilu podpis pt. „Użytkownicy forum LukeDirt są jak rodzina”. Postanowiłem, że już go nie zdejmę, zostanie w profilu na stałe, aby zawsze o tym pamiętać. Ja też muszę o tym pamietać, nikt nie jest tu bez wad. Sam 27 lipca ponownie okazał się dniem radosnym i optymistycznym, jednak nie tylko. Popołudniowe godziny miały przypomnieć o tym, że jakiekolwiek opinie o uspokojeniu pogody są na razie przedwczesne. Tego dnia w pracy miałem sporo do zrobienia, musiałem przeliczyć koszty z kilku tomów różnych dokumentów, wbrew pozorom ciekawe zadanie. Na forum się nie pokazywałem, a za oknem widziałem tylko tyle, że niebo zawiera mniej chmur i błękit otacza wszystko dookoła. Noc po tamtej idącej bokiem burzy była subtropikalna (minimalnie 18 stopni), a dzień gorący, ale już mnie to nie raziło i nie wyobrażałem sobie włączania klimatyzacji. W pracy siedziałem aż do końca funkcjonowania tego miejsca, do 15:00, po czym wychodząc na parking do samochodu, spostrzegłem że niektóre chmury robią się podejrzanie ciemne. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10369 Mimo, że po drugiej stronie nieba było najzupełniej jasno, czułem że wiadome zjawisko pogodowe niedługo się zacznie. Już powoli ignorowałem prognozy pogody, czy będzie burza czy nie będzie. Jeśli jest 2021 rok, a w kalendarzu trwa jego siódmy miesiąc, należy zakładać, że będzie. Do domu wróciłem około 15:30, a wtedy już nie świeciło Słońce. Na południu i zachodzie rozkładały się ciemnoszare chmury, symptom wskazujący na to, że może stać się coś poważnego i groźnego. Już po krótkim czasie zaczęło grzmieć, choć wyładowania były widoczne bardzo słabo, co świadczyło o mocnym uwodnieniu komórki, która utworzyła się bardzo niedaleko, była supernową wśród burz. Równolegle, bardziej na wschód tworzyła się inna burza i po chwili obydwie zlały się na niebie w jedną całość. Wszedłem na chwilę na Facebooka i zobaczyłem dodany parę godzin wcześniej post o tym, że mieszkańcy osiedla odwiedzonego przeze mnie w kiepskich okolicznościach 18 lipca, niejako w czynie społecznym kończą sprzątanie i przywracają okolicy dawny wygląd. Od razu pomyślałem, że to chyba zły znak, byłoby bardzo szkoda, gdyby tego samego dnia wszystko się powtórzyło. A wtedy na miejscu tamtych ludzi chyba zaczekałbym ze sprzątaniem do wrześniowego pseudociepła, kiedy nie ma nawałnic. Tymczasem teraz robiło się groźnie. Grzmoty rozlegały się coraz częściej i zaczęły spadać pierwsze, ciężkie krople deszczu. Zabrałem wszystko z ogrodu, pochowałem co się dało pod dach i czekałem na rozwój wypadków. Zaczęło błyskać, ale słabo było to widać, tyle tylko że niektóre flesze prawie oślepiały. Po dość niełatwym dniu czułem zmęczenie, a jako że później chciałem pojechać jeszcze na basen, położyłem się na chwilę i z takiej pozycji obserwowałem, jak znowu zaczyna lać. Po chwili do opadów dołączył silny wiatr i w ten sposób rozpętała się prawdziwa nawałnica. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10370 Wyłączyliśmy wszystko, bowiem kilka razy pioruny uderzyły blisko nas. Cała akcja trwała już około kwadrans, kiedy z pracy zadzwonił Tata i przekazał bardzo złą wiadomość - w południowej części miasta pada grad. Tego obawialiśmy się najbardziej. Obok dobrych emocji towarzyszących temu dniu, pojawił się strach i niepewność o to, czy ta burzowa supernowa nie zaserwuje nam powtórki z czerwca. Miałem nadzieję, że może grad tutaj nie dojdzie, ale po chwili się pojawił. Na szczęście były to tylko nieduże gradziny, podobne do tych z 24 czerwca, ale 2016. Kulki masujące obijały się o szyby i balkon, ale na szczęście na razie były niegroźne. Trochę obawiałem się, że za chwilę zaczną padać większe, czyli tak jak było podczas czerwcowej nawałnicy w niektórych obszarach miasta, gdzie wielkie kule nie zaczęły latać od razu. Widoczność była bardzo ograniczona, a w ogrodzie zaczęło się zabielać. W swoim stylu zażartowałem na forum, że tegoroczne lato pod względem dawania bieli zawstydza grudzień 2020, ale optymizm na dobre zaczął wracać dopiero, gdy powoli zaczęło się rozpogadzać. W przypadku tej burzy nie było fazy przejściowej w postaci długotrwałego zachmurzenia przed i po burzy. Tuż przed burzą świeciło Słońce i tuż po tym, jak zaprzestał padać grad i groźna sytuacja zaczęła ustępować, prędko zaczęło się rozpogadzać i świeża zieleń ponownie została uwydatniona przez słoneczne promienie. Niestety nie obyło się bez szkód, tym razem w innych częściach miasta. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10371 Łubinka szczęśliwie nie wystąpiła ze swoich brzegów, za to zalane zostały ulice w centrum i nawet niedaleko mnie. Kiedy około godziny po skończeniu burzy pojechałem na basen, na wschodzie widoczne były jeszcze cumulonimbusy tej drugiej burzy, która przesuwała się w innym kierunku http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10372 . Trochę grzmiało, ale już spokojnie jechałem w miejsce swojej popołudniowej rekreacji. Nie działała sygnalizacja świetlna i na skrzyżowaniach panował lekki chaos, ale na szczęście udało mi się dosyć płynnie przejechać na miejsce. Dosłownie płynnie, ponieważ po asfalcie płynęła jeszcze woda, a z parkingu przy basenie nadmiar deszczówki spłynął do studzienek dopiero gdy już zaparkowałem na możliwie suchym miejscu. Jak się potem okazało, prezydent miasta za pośrednictwem mediów społecznościowych zaapelował, aby z powodu zalań nie wyjeżdżać nigdzie bez potrzeby, w celu nietworzenia dodatkowego ruchu na ulicach. Nie posłuchałem, ale na swoje wytłumaczenie mam to, że nie widziałem jeszcze wtedy tego zalecenia. Wieczór 27 lipca był ciekawy, ponieważ po burzy ochłodziło się do 20 stopni i ta temperatura już nie wzrosła. Chyba pierwszy raz w tym miesiącu zdarzyło się, że naprawdę burza przyniosła prawdziwą rześkość (10 lipca nie liczę, bowiem wtedy po tej burzy nie było słonecznie, a zatem zabrakło takiej książkowej rześkości). Na shoutboxie toczyła się rozmowa FKP z Pawłem o tym, że kiedyś to po burzy zawsze robiło się chłodno, a dzięki temu powstało nowe słowo - kiedyśtobyłobubupoburzowiec. Noc była spokojna, zaś następnego dnia wrócił upał, którego - jak początkowo mi się wydawało - uda się uniknąć za sprawą burzy, która przechodziła w okolicy stacji nad Dunajcem około godziny 13:00. Tam gdzie byłem, skończyło się na paru grzmotach, Słońce praktycznie nawet nie schowało się za bardzo ciemnymi chmurami, tylko na chwilkę http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10373 . Tego dnia kończyłem swoje zadania z wtorku, zaś po pracy pojechałem do centrum spotkać się z paroma znajomymi. Zrobiło się bardzo gorąco, temperatura przekroczyła 30 stopni pomimo tego chwilowego wstrzymania podczas wcześniejszej burzy, a niebo się wyklarowało http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10374 . Wtedy mimo wszystko poczułem lekki dyskomfort, choć z drugiej strony idąc pieszo przez deptak, sam uznałem że widocznie tak jest najlepiej i tak ma być. Wieczorem zauważyłem błyski na północy i zastanawiałem się, czy dojdzie do powtórki scenariusza z 27 czerwca 2020 i burza znad okolic Krakowa mnie dosięgnie. Pogrzmiało i kilka razy widziałem ładne błyski, ale zjawisko rozbudowało się jednak w innym kierunku. Jak rzadko kiedy, burza do mnie nie dotarła, choć tego samego dnia i tak jedną już dostałem. Do końca miesiąca pozostawały trzy dni i zastanawiałem się ile burz da się w ten czas jeszcze upchać. 29 lipca 27 stopni zanotowano w przewie między całkiem dużymi ławicami chmur; ten akurat dzień należał do bardziej pochmurnych, ale już piątek 30 lipca, początek ostatniego weekendu przed końcem moich praktyk, jak również ostatni piątek w lipcu, przyniósł wręcz typowo wakacyjną pogodę. Było słonecznie z małymi cumulusami, gorąco ze zbliżeniem do 30 stopni, sucho, a zarazem bardzo przyjemnie. Mokry lipiec dobiegał końca i na tego typu dzień niczym wyjęty z lipca sprzed lat wspomnianego w słynnej przeróbce, można było sobie pozwolić (w kwietniu też czasami można sobie pozwolić na magnoliową pogodę, ale nie kontynuuję tego, bo obiecałem nie piotrować xD). http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10375 W ciągu dnia byłem na basenie, później pojeździłem trochę na rowerze po okolicy, zaś wieczorem, głodny nocnych astronomicznych wrażeń, powitałem noc pięknym zachodem Słońca, który zastał mnie nad Kamienicą. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10376 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10377 Nastała najlepsza obserwacyjna noc w całym lipcu, gwiaździsta, już ciemna ponad miesiąc po przesileniu letnim, wyposażona w dobrą widoczność i seeing, a co za tym idzie - doskonała do obserwacji planet. Gazowe olbrzymy wkraczały w etap swojej najlepszej widoczności w całym 2021 roku. Przez teleskop wyraźnie widziałem nie tylko standardowe księżyce galileuszowe, pasy na największej planecie Układu Słonecznego i pierścienie Saturna, lecz również Wielką Czerwoną Plamę, tranzyt jednego z księżyców (chyba Io) na tle niebiańskiego ucieleśnienia rzymskiego Zeusa i bardzo dobrze widzialną Przerwę Cassiniego w pierścieniach Saturna (Władcy Pierścieni). Niestety krótko po północy i wschodzie Księżyca http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10378 nadciągnęły chmury, które - choć początkowo były na tyle drobne, że nie przeszkadzały w obserwacjach - z czasem znacząco utrudniły zadanie. Wróciłem do domu, poszedłem spać, a rano powitała mnie… a jakże, burza! To nadal Lipuś. 31 lipca grzmiało na zachód ode mnie, a początkowo pochmurny dzień, tak dalece różniący się od swojego poprzednika, wkrótce zrosił deszcz. Ostatnie 8 mm dopełniło ogólnej sumy, która wyniosła aż 190,4, sytuując lipiec 2021 w czołówce najbardziej wilgotnych. Dzień nie należał do zbyt ciepłych, ale pomimo tego, że średnia temperatura dobowa wyniosła w nim 19,2 stopnia, nie zagroziło to rekordowi ciepła - ba, nie obniżyła średniej całego miesiąca nawet do poziomu znacznie bardziej upalnego sierpnia 2015. Tego dnia robiliśmy przetwory, a ja myślałem po trochę o szansach na chłodny sierpień, a trochę o ryzyku niesionym przez zapowiadane na jutro bardzo gwałtowne burze. Po południu niebo się rozpogodziło, a temperatura nie wzrosła wiele, tylko do 24 stopni. Sielskie lato, tak dalece różniące się od tego, które w sierpniu dominowało. To moje ostatnie zdjęcie w tym miesiącu. http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=10379 Niebawem Słońce zaszło, powietrze tymczasowo stało się dość chłodne, a ja, bojąc się o jutrzejsze, już sierpniowe burze, żegnałem ten miesiąc z żalem. I to bynajmniej nie lekkim. Przekonałem się o tym, że 11 lipca nie miałem racji. Rekord lipca chyba po prostu nie mógł przybrać lepszej formy. Już nie liczyłem burz, ale teraz widzę, że łącznie z tymi przechodzącymi blisko, choć nie dokładnie nade mną, było ich 16 - choć liczba ta może ulec zmianie wraz ze zmianą sposobu liczenia. W każdym razie dużo. Miłośnicy burz byli nasyceni, wysokie anomalie temperatury nie pociągnęły za sobą ani namiastki suszy, zaś całokształt tego dzieła, jakim był lipiec 2021, wydawał się piękną kompozycją. Znów dobry miesiąc w pogodzie splótł się ze wspaniałym okresem w życiu. Ale jako że meteorologia jest moją pasją, jedno drugiemu pomagało, jedno trwało z drugim w symbiozie. Oczywiście nie mogę zapomnieć o tym, że miesiąc dla mnie ulubiony, dla wielu ludzi nawet w pobliżu mógł być miesiącem koszmarnym z powodu jego żywiołów. Niestety takie jest już życie, zawsze kiedy ktoś się cieszy, ktoś inny dalej może się smucić. I tym większym jest mój podziw dla Lipusia, że pozwolił radości wyjść na prowadzenie. Oby każdy miesiąc się o to starał. A wtedy dobre scenariusze mogą stać się łatwiej dostępne, nawet jeśli na taki lipiec przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Żegnaj, Lipusiu 2021. Było fajnie :!:
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan bezdźwięczności



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 162 razy
Wiek: 27
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 36420
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 27 Grudzień 2021, 22:58   

Jak na razie skończyłem czytanie na 16.07, potem jeszcze doczytam do końca, ale skomentować co już weszło. Po pierwsze widzę, że 1.07 mieliśmy wiele wspólnego jeśli chodzi o przeżycia, wtedy też zaczynałem swoją jakże piękną przygodę w firmie Pretius (która mam nadzieję długo nie dobiegnie końca). Ogólnie patrząc na to, jak to wszystko opisywałeś, tym bardziej mnie dziwi to Twoje uuglobciowanie z 11.07, zwłaszcza po tym co napisałeś o początku lipca. Mega mnie zafascynował ten opisywany przez Ciebie 9.07, a ta biblijna metafora jest serio świetna, już zawsze mi się wryje w pamięć :lol: Ogólnie właśnie 16.07 u mnie było podobnie. Co do fot, to mega mnie zachwycił 11.07, widzę, że naprawdę miałeś te złowrogie widoki. Jeszcze zwróciłem uwagę na zdjęcie z 16.07, to jest chyba to samo miejsce, w którym 3 lata wcześniej zrobiłeś fotkę ponurego lipca i przerobiłeś ją filtrem na lipiec 1980 :lol:

Oczywiście zachęcam też innych do przeczytania opowieści z 15.07, naprawdę warto. A sam mam też sporo do podzielenia się z Wami jeśli chodzi o ten miesiąc, nie będę się raczej tak rozpisywał, zdjęć też nie chce mi się wszystkich wstawiać (dam po prostu linka do albumu w Google Photos). Zresztą chyba już sam album dużo opowiada o moich przeżyciach.

Jeszcze dodam, że ogólnie widzę naprawdę duże zaangażowanie w te opowiadania. To się z punktu widzenia czytelnika wydaje naprawdę drobnym szczegółem, ale z punktu widzenia wnikliwego obserwatora, jakim staram się być, musiało być naprawdę czasochłonne, by dawać wstawki o tym, co się danego dnia działo na forum i kto co mówił. No chyba, że robiłeś screeny, to wtedy aż takie trudne szukanie nie było xd

Co do 8.07 w Krakowie, to już wystarczająco to skomentowałem w innym dziale. Odnoszę jednak wrażenie, że teraz, gdy ilości zakażeń ponownie szybują, wcale nie jest jakoś szczególnie gorzej, np dzisiaj byłem na kręglach a potem na pizzy i ani na moment kagańczyka nie zakładałem, nie mówiąc o sprawdzaniu certyfikatów, czy jakimś obowiazku dystansów. Ogólnie kręgielnio-pub były zapełnione maksymalnie, więc z całą pewnością zostały złamane te chore przepisy :lol: Dobrze, że oprócz idiotycznego, pisanego na kolanie "prawa", istnieje jeszcze coś takiego jak zdrowy rozsądek. Dobrze również, że ludzie serio wrócili do normalności, a pandemia istnieje tylko w mediach. Dowiedziałem się też, że brat dziadka mojego kolegi mający 97 lat umarł ze starości, a wpisali mu smrowida. Jakie to kur*a typowe...
_________________
Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było :glaszcze:

Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 27 Grudzień 2021, 23:14   

Dziękuję za komentarz :jupi: Uuglobciowanie pojawiło się tak nagle - po poprzednich dniach to uczucie we mnie wzbierało, ale jednak je tłumiłem, gdyż byłem zadowolony z pogody i sam zdawałem sobie sprawę z tego, że aktualnie bordzik nie zaszkodzi. Ta niedziela i komentarze na forum w połączeniu z prognozami nagle zmieniła mi nastrój, trochę przestraszyłem się tych wysokich temperatur i zacząłem się obawiać o to, że rekord naprawdę będzie miażdżący. Zaniepokoiło mnie to, ale nie mam pojęcia skąd przyszły mi do głowy te inne dyrdymały - faktem jest jednak, że zima 2021 to mały pikuś przy zimie 2006 ;)
Widoki 11 lipca rzeczywiście były złowrogie, mam wrażenie że niebo miało podobny kolor jak 11 maja 2009 - tyle, że wtedy była jeszcze chmura szelfowa. Widoczek z 16 lipca rozpoznałeś prawidłowo :ok:

A co do pandemii, nie jest to może dział na to, ale z jednej strony uważam, że teraz ostrożność jest zalecana, a z drugiej przeraża mnie to kolejne zaostrzanie restrykcji, włącznie z jawnymi lockdownami w niektórych krajach. Dobrze, że u nas jest pod tym względem jeszcze spokojnie, nie podejmuje się decyzji takich jak w Holandii czy Niemczech.

A metafora odnośnie 9 lipca przyszła mi do głowy sama, kiedy spojrzałem sobie jeszcze raz na zapis tej burzy na blitzortung. To pokrywa się z moimi wspomnieniami - byłem pod wrażeniem tego, jak spokojny wieczór zupełnie nagle zmienił się w burzę. Nawet nie w tym sensie, że burza się zbliżała, stopniowo była coraz głośniejsza i jaśniejsza, lecz nagle po prostu była, choć jeszcze chwilę wcześniej jej nie było. Nocą takie wyładowania z północnej Słowacji niosą się u mnie tak jasno, jakby to było obok. Ale miałem jeszcze lepszą burzową obserwację w tym roku - choć już w sierpniu :)
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan bezdźwięczności



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 162 razy
Wiek: 27
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 36420
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 27 Grudzień 2021, 23:21   

No przeczytałem już do końca. Ja też niejednokrotnie miałem kryzys lipusiowania, wręcz chyba nawet dość często, w okresie 19-24.07 serio miałem ochotę na takie cumulusowe bubu, co głównie z powodu niefizycznych tmin nie do końca wyszło. Ogólnie byłem już bardzo głodny rześkości i naprawdę łaknąłem sierpniowego przełomu jak chyba nigdy. Cieszę się jednak, że trafił się jeszcze burkowy-tropikalny akcent w dniach 26-28.07, bez niego pożegnanie Króla :prayer: by było niepełne.

Co do kłótni 26.07, to dzisiaj, po ponad 5 miesiącach powiem jedno - FKP miał w niej bardzo dużo racji, ale do białej gorączki mnie doprowadzała jego bezkompromisowość i nieustępliwość, o której nota bene wiele razy sam wspominał. No naprawdę nie dziwie się, że ciężko mu było z rodzeństwem :lol: Cieszę się, że przed napisaniem naprawdę niemiłego posta odświeżyłem forum i shoutboxa, gdzie już znacznie spokojniejszy FKP dyskutował z Piotrem na temat sytuacji w bardziej ludzki sposób. Gdybym tego nie zrobił, to naprawdę nie wiem, czy byśmy tu dzisiaj pisali. Ale o dziwo, ja o tej historii praktycznie zapomniałem, ale fakt, że był to chyba naprawdę jeden z niewielu niemiłych aspektów lipusia i sierpusia, podkreśla, jakie to były dla mnie super miesiące.

Wracając tu do przedniego wątku, ja akurat wtedy ostatnie czego cciałem, to namiastki lipca 2006 (swoją drogą, nie do końca wiem jaką przeróbkę masz na myśli, że wspominała o tym pustynnym miesiacu). Marzyłem o rześko-lampowej aurze, z ewentualnie jakimiś opadami, ale naprawdę już chciałem ujemnych anomalii - mimo całej miłości do Lipusia, nie chciałem by sierpień go podrabiał. I w zasadzie jak w zegarku 1.08 przyszło bubu, chociaż niektórzy jak FKP xd długo się upierali, że żadnego bubu nie ma i chyba dopiero 6.08 się już całym forum zgodziliśmy, że prawdziwe lato dobiegło końca, nawet Tetryk to przyznał (a on się wtedy szczególnie zawziął i jeszcze te porównania do sierpnia 1980 dawał xd).

A ogólnie mówiąc o 3 dekadzie Lipusia, to akurat dla mnie ona szału nie robiła, miała dużo takich nieokreślonych dni, czego szczególnym fanem nie jestem, chociaż też nie mówię, że jakoś na to narzekam. Ale 3 dni z jakimkolwiek deszczem to jednak mało jak na takie temperatury i obiektywnie jednak 1 i 2 dekada zostawiają 3 dekadę daleko w tyle, a znacznie ciekawszego Króla tworzy jednak 3 dekada Czerwusia. Mimo wszystko, wieczór 28.07 uważam za poezję i też jestem zdania, że akurat bez niego lipiec by był niepełny. Zabrakło mi takiego spokojnego widoku, nawet kosztem mniejszym sum opadów. To właśnie zrobił 28.07 i za to się :prayer: jemu i całemu Królowi.

Ukłony do końca świata i jeden dzień dłużej :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer: :prayer:
_________________
Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było :glaszcze:

Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 27 Grudzień 2021, 23:45   

Ja pod koniec lipca też wypatrywałem już ochłodzenia, ale podobnie jak Ty, wolałem aby trafiło już na konto sierpnia (uznałem że byłoby źle umniejszać niezwykłość lipca). Namiastka pustynnego lipca z 30.07 odpowiadała mi nie tylko z przyczyn astronomicznych, ale także dlatego, gdyż pomogła w podtrzymaniu termicznej niezwykłości tego miesiąca, a zarazem trochę go dopełniła, ponieważ w moim odczuciu rekordowo ciepły lipiec zasłużył na tego typu dzień, aby miał w sobie różne rodzaje ciepła i gorąca. Ten dzień był jedynym po 6 lipca dniem z lampą, ale temperaturą w granicach 29-30 stopni, a nie wyżej, tak jak potrafiły niektóre wcześniejsze sztuki. Przeróbka, którą miałem na myśli, to "weźdajbieli" i słowa o lipcu sprzed lat, przy którego powtórce zatęsknimy za grudniem ;)
III dekada lipca bardzo mi się podobała, bowiem przyniosła trochę uspokojenia po tych groźnych dniach, a zarazem wciąż przynosiła mocne i widowiskowe burze, na czele z nawałnicą 27 lipca. 33 mm na dekadę (z poprawką na nietrafienie w stację podczas największej burzy) to już całkiem nieźle; do tego opady jak zawsze w tym miesiącu były fajnie rozłożone i nie zdarzył się suchy okres dłuższy niż cztery dni (co ciekawe, rekordowo mokry sierpień już tego nie osiągnął, on miał jedną suchą pentadę). Burzowy dzień 26 lipca też muszę wyróżnić, naprawdę dał wiele powodów do tego, aby się nacieszyć, zaś forumowa sprzeczka była niepotrzebna, ale z drugiej strony potwierdziła to, że nasze więzi są na tyle silne, że nawet tego typu zwarcia nie wykluczają fajnej atmosfery, która prędko wraca :)

Powiem Ci, że ten lipiec zapadł mi tak głęboko w pamięć, że w przyszłości chyba myśląc o 2021 roku, w pierwszej kolejności będę myśleć właśnie o nim.
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 235 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 25163
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 27 Grudzień 2021, 23:52   

Król i tyle, ale teraz wolę zbytnio pamięcią do niego nie sięgać, by nie ronić łez jak we wrześniu, rany się zabliźniły i czekam cierpliwie na następne lato, oby było gorące i burzowe, chociaż o to drugie u mnie może być dużo trudniej colorz_7
_________________
Aktualna pora roku: Wczesna zima :zygacz:
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 28 Grudzień 2021, 00:23   

Dziękuję FKP i witaj w klubie, bo ja też na pewno nieraz zatęsknię za tym miesiącem i wspominając go, będę miał poczucie, że to był czas jakby wyjęty z innej strefy klimatycznej ;) Liczę na to, że taki miesiąc kiedyś powtórzy się w podobnej wersji i podaruje wiele nowych wrażeń, ale były w lipcu 2021 takie momenty, które mimo wszystko trudno będzie pogodzie przypomnieć.

Jeszcze się zapytam, czy masz jakieś zastrzeżenia do opowieści, które fragmenty najmniej, a które najbardziej Ci się podobały :?:
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
jorguś 
Poziom najwyższy
Antyfan muchowca


Hobby: Meteorologia
Pomógł: 182 razy
Wiek: 26
Dołączył: 10 Gru 2019
Posty: 7634
Miejsce zamieszkania: Katowice
Wysłany: 28 Grudzień 2021, 13:26   

Nie trzeba być psychologiem, by widzieć jak wielkie wrażenie ten miesiąc na Tobie wywarł i ile szczegółów z niego zapamiętałeś :D Jak dla mnie życiowo lipiec był niestety dość przeciętnym miesiącem, tzn bez ostatniej pentady i mojego wyjazdu nad morze było jeszcze OK, ale już sporo się sypało, a ostatnie kilka dni to czas, który wolałbym absolutnie wyprzeć ze swojej pamięci i takie preludium do sierpnia, który był chyba jednym z najgorszych miesięcy w moim życiu. Niemniej jednak pogodowo miesiąc wywarł na mnie na prawdę wielkie wrażenie, zwłaszcza ten burzowy fenomen z okresu 9-17.07, sam początek był jeszcze mocno nieletni, choć chyba nie aż tak jak u Piotra, a tą drugą pentadę spędziłem na wyjeździe z kumplami ze studiów w drewnianym domku w Beskidach, który jakoś izolował się od nagrzewania nocami, będąc wtedy u siebie w domu mógłbym jeszcze dość ciężko znosić te nocki w swoim nagranym pokoju xd Po tym 17.07 już psycha na tyle siadała, że pogoda mnie średnio interesowała, ale też najpierw trafiło na ten rześki okres 19-24-go, 25.07 było cały dzień pochmurno u mnie i okresami deszczowo, a te ostatnie kilka dni nad morzem w okolicach Karwi wyglądało mniej więcej tak: 18 w nocy, potem 20-25 w dzień, w zależności od tego czy akurat coś kropiło czy nie. I no dość mało słońca było i baardzo wiało, na wypoczynek nad morzem jednak znacznie lepiej nadał się mój pobyt tam w sierpniu 2020 :lol:
_________________
2024 jest chory
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 28 Grudzień 2021, 17:03   

Szkoda mi bardzo Jorguś, że ten czas tak Ci nie dopisał :( Nie wiem co działo się w sierpniu, ale współczuję, bo musiało być coś złego. W takich górskich domkach często jest właśnie bardzo wygodnie podczas upałów; jednak pokój w zwykłym domu, dodatkowo zorientowany na jakiś nasłoneczniony kierunek, potrafi nagrzać się niemiłosiernie i udzielić dość trudnej do funkcjonowania atmosfery ;)
A co do pogody nad morzem, trochę mnie zaskoczyłeś, ale z drugiej strony w lipcu na tyle pochłaniała mnie pogoda w swoim regionie i w terenach zamieszkanych przez forumowiczów, że nie orientowałem się zbyt dobrze w pogodzie nad morzem. Wakacje nad Bałtykiem kojarzą mi się głównie z lampką i temperaturą tak po 20-23 stopnie :)
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Akagahara style created by Naddar modified v0.8 by warna
Copyright © 2018-2024 Forum LUKEDIRT
Wszelkie prawa zastrzeżone
Strona wygenerowana w 0,2 sekundy. Zapytań do SQL: 10