Forum wielotematyczne LUKEDIRT Zdjęcia, pogoda i klimat, astronomia, sport, gry i wiele więcej! Serdecznie zapraszamy!
Ogólnie o pogodzie i klimacie - Wyjazdy w Dolomity w latach 2006-18
FKP - 10 Listopad 2020, 23:58 Po co Ci była popularność wtedy xdkmroz - 11 Listopad 2020, 00:00
FKP napisał/a:
Po co Ci była popularność wtedy xd
Byłem wtedy w 1 gimnazjum to sobie sam odpowiedz
Może pytanie "po co" jest tu faktycznie trafne, ale chyba każdy z nas miał kiedys 13 lat FKP - 11 Listopad 2020, 00:03 kmroz, Ja w wieku 13 lat miałem takie same potrzeby i mentalność jak teraz Popularności to ja potrzebowałem w klasach 1-3 ale szybko mi przeszło FKP - 11 Listopad 2020, 00:10 W zasadzie w wieku 10-12 lat podwaliny mojej osobowości były już ustalone, dalej ulegały tylko dalszemu rozwojowi i niekiedy weryfikacji.PiotrNS - 11 Listopad 2020, 15:46 Współczuję tego wypadku W pewnym sensie zepsuł Ci wyjazd, trudno było się z niego cieszyć. Ciekawy jestem, czy po tym zdarzeniu miałeś jakiś uraz do jazdy na nartach, czy prędko przełamałeś naturalną barierę i odzyskałeś pewność i umiejętności?
Co do pierwszej części, miałem bardzo podobnie. Popularności szukałem praktycznie od początku szkoły, ale z różnym skutkiem. Czasami byłem trochę bardziej w "swoim" świecie, a w klasie pozostawałem raczej w cieniu innych. Zarówno w podstawówce, jak i gimnazjum chodziłem do jednej klasy z kolegą o tym samym imieniu co ja. Trudno było się przez niego przebić. Był utalentowanym sportowcem, wyglądał dojrzalej od innych, podobał się dziewczynom i był bardzo śmiały, zyskał opinię takiej klasowej gwiazdy, co nie pasowało do mnie, raczej cichego i bardziej skupionego na nauce, mniejszego i słabszego chłopca. Nie był mi zbytnio życzliwy, czuł przewagę nade mną, okazjonalnie grając fałszywego przyjaciela. Nie przepadałem za nim, a praktycznie przez cały czas to wokół niego toczyło się towarzyskie życie klasy, zwłaszcza w gimnazjum, bo w podstawówce byliśmy jeszcze fajną, zgraną wspólnotą i nasze przyjaźnie z grubsza nadal się utrzymują. Wiosną 2015, na koniec gimnazjum, trochę bujałem się w jednej koleżance z równoległej klasy, ale jako że razem z innymi koleżankami była z nim w dość bliskich relacjach, odpuściłem sobie, mając świadomość że mógłby temu szkodzić. W liceum chodziliśmy już do różnych klas, ale tak naprawdę dopiero na studiach oderwałem się od tej opinii takiej słabszej osoby, opinii która (choć już w mniejszym stopniu) jednak trochę do mnie przylgnęła - choć już dawno była nieaktualna; od kiedy w 2014/2015 roku wziąłem się za siebie fizycznie, dużo się we mnie zmieniło, podejrzewam że mógłbym pochwalić się lepszymi osiągami od wielu spośród tych, którzy kiedyś mogli patrzeć na mnie z góry.
Na szczęście jak dotąd niczego sobie nie złamałem kmroz - 11 Listopad 2020, 17:44 Piotruś, oczywiście że miałem traumę, o tym w kolejnym rozdziale o 2012 roku będzie.
Więcej spoilerow nie będzie na razie
Z tym gościem o tym samym imieniu to jest naprawdę horror, przeżyłem to zarówno w gimnazjum jak i liceum. Skutek tego jest taki, że czasem nie reaguje jak ktoś woła moje imię...FKP - 11 Listopad 2020, 17:48 Horrorem to jest zima 2009/10 Jacob - 11 Listopad 2020, 17:52
FKP napisał/a:
Horrorem to jest zima 2009/10
*2019/20 kmroz - 23 Listopad 2020, 16:13
kmroz napisał/a:
Piotruś
XDDDDDDDDDDDDDDDDD fajny słownik dopiero teraz się zorientowałem kmroz - 23 Listopad 2020, 16:53 Rok szkolny 2011/12, a więc klasa 2 gimnazjum, był bardzo ciekawym okresem mojego życia, w którym jakby zaczęła się tworzyć moja nastoletnia osobowość - przemiana z larwy w poczwarkę i nauka życia. Wreszcie też zacząłem rosnąć, odrywając się od dna, w listopadzie 2011 przerosłem najniższą dziewczynę z mojej klasie (od której we wrześniu 2010 byłem pół głowy niższy ). Dlatego ogólnie jak wspominam ten wyjazd, to mocno on inaczej wyglądał z mojej perspektywy, ale to bardziej kwestia tego co się działo w mojej głowie.
Wyjazd ten się różnił od innych o tyle, że przed wyjechaniem do Włoch dniu 21.01.2012 byliśmy jeszcze przez kilka dni w austrackim Tyrolu, dokładniej w Solden, gdzie doświadczyliśmy czegoś takiego jak zamknięcie stoku. Czemu to się zaraz dowiecie, w każdym razie nie chodziło o koronawirusa
13.01.2012, ostatni dzień w szkole przed Feriami. I piękna, zjawiskowa okropnej śmierć Pół-Trzydziestolatki. Jak to wtedy Alewis napisał: "Nareszcie, ileż w końcu może być tych listopadów".
Wspominam sobie dzień 15.01.2012, kiedy już przy zimowej pogodzie wyszło słoneczko i szykowaliśmy się na wyjazd. W poniedziałek, 16.01 o 3 nad ranem rozpoczęliśmy długą podróż, której celem było zrobienie ponad 1000km do Solden.
Pierwszym dniem na stoku był wtorek 17.01. Po wjechaniu gondolą na tamtejszy płaskowyż, a następnie krzesełkami na jeden z "wyciągowych szczytów" (tak nazywam punkt, ktory geograficznie nie jest szczytem, ale "narciarsko" wyżej nie wjedziesz), odkryłem straszną rzecz, której tak słusznie obawiał się PiotrNS. A mianowicie drastyczny ski-stress, który w praktyce uniemożliwiał mi pokonanie trudniejszej trasy niż niebieska. Tak zostało do końca pobytu w Solden, nie udało mi się wtedy przełamać
17 i 18.01 była piękna pogoda i relatywnie ciepło (sorki, ale nie chce mi się szukać stacji z okolicy, będę najwyżej szacował). Te dni spędziłem na oślej łączce, a czasem wjeżdżałem bocznymi krzesełkami na taką niebieską trasę, ale nawet tam zdarzało mi się zsuwać. Masakra jakaś Ogólnie był to pierwszy wyjazd kiedy jeździłem samodzielnie, bo komu by się chciało ze mną męczyć. Wtedy pierwszy raz zacząlem nosić ze sobą telefon i portfel w trakcie pobytu na stokach (do 2011 roku zwykle zostawiałem telefon w hotelu, brałem tylko aparat pseudofotograficzny do robienia zdjęć).
19.01 pogoda się gwałtownie zmieniła, niczym 26.01.2006 w Folgaridzie. Niebo zasnuły niskie chmury i zaczął konkretnie sypać biały syf. Widczoność była utrudniona, ale jeszcze nie było tragicznie. I tego dnia, po dwóch dniach przygotowań postanowiłem spróbować ponownie zjechać z tego wyższego punktu, gdzie nie dałem rady pierwszego dnia. Zanim to zrobiłem, to była przerwa w schronisku na górze na szarlotkę z sosem waniliowym (lepiej to brzmi po niemiecku, Apfelstrudel mit Vaniliensauce xd) i herbatę z cytryną. Wcześniej jadałem tylko w schronisku przy górnej stacji gondoli. No i niestety i tym razem zjazd się nie udał, a z powodu fatalnych warunków pogodowych zsuwanie się ze stosunkowo krótkiej ścianki zajęło ponad 2 godziny i wykończyło psychicznie oraz fizycznie.
Na tym się w zasadzie ta część wyjazdu zakończyła. Dzień później pogoda się pogorszyła, sypało niczym podczas Zimy Stulecia i padła decyzja o zamknięciu wyciągów. Dopiero w sobotę 21.01 się pogoda poprawiła i jeszcze sobie na krótko pojechaliśmy na narty, trochę pojeździłem na oślej łączce. Ale tego popołudnia już ruszyliśmy w kierunku drugiego, głównego celu wyjazdu, czyli regionu Sella Ronda.
Tym razem jednak nocleg mieliśmy mieć już gdzie indziej, nie w dolinie Val Gardena, tylko w Alta Badia, tak narawdę blisko jej ujścia, czyli przełęczy Passo Gardena, która łączyła te dwie doliny. Dokładniej była to miejscowość Colfosco, położona prawie 1700 m.n.p.m. Wszystko pesnjonaty są położone na południowych stokach w tamtym regionie, a okna niemal wszystkie są kierowane na południe, toteż był widok centralnie na główny szczyt Sella (nazywa się on Piz Boe jak ostatnio sprawdzałem )
W trakcie tego wyjazdu jeździliśmy na odkrytych już w 2010 roku stokach płaskowyżu koło Corvary (miejscowość obok Colfosco) - dokładniej między Corvarą a Armentarolą, taki płaskowyż między dwoma widełkami całej Alta Badii. Ogólnie trasy w większości przystępne, na których spokojnie mogłem się rozwijać na nowo narciarsko. Ze względu na sprzyjającą pogodę - fura słońca i w teorii całkiem ciepło (tak przynajmniej się wydawało......), całkiem dobrze się jeździło, ale przełamania nadal brakowało - każda próba pojechania na czerwoną trasę kończyła się zsuwaniem To co też pamiętam, to że było szalenie mało śniegu, do tego stopnia, że zamknęli niektóre malo uczeszczane trasy...
W rzeczywistości jednak szczególnie ciepło nie było... A śniegu, przynajmniej po drugiej stronie masywu górskiego, wcale nie było tak mało...
Trochę mnie szokuje to co tu pokazuje 24.01, niczego takiego nie pamiętam, jedynie lampę i jeszcze raz lampę.
W zasadzie cały wyjazd spędziliśmy na stokach Corvary, czasem też próbwaliśmy jechać stokami tej całej Sella Rondy (dookoła tego masywu Sella), którymi się zjeżdżało z Passo Gardena przez Colfosco do Corvary. Jednego dnia też jeździliśmy na stokach nad Colfosco (tam dosyć biednie jest bo są tylko 4 wyciągi, z czego jeden do takiego sporego szczytu i czarnej trasy xd).
Ale jednego dnia ruszyliśmy wszyscy w dłuższą podróż autem do Cortiny. Niestety był to jedyny raz jak tam byliśmy i bardzo tego żałuje, że akurat w roku ski-stressu. Tam są naprawdę super trasy do śmigania, ale po prostu trudne. Najpierw wjechaliśmy do takiego kotła, gdzie słońce nie docierało i hulał wiatr. Tam jednak wszystkie trasy były dla mnie za trudne i uciekłem. Resztę dnia spędziłem na prostej, niebieskiej trasie prawie na samym dole stoków, gdzie pamiętam były miejscami zielone prześwity i pamiętam, że aby sobie dodać adrenaliny, to wjeżdżałem w nie gwałotnie hamując
Wydawało się, że już sobie na tym wyjeździe nie pojeżdże, ale jednak doszło do przełamania w dniu 27.01, w piątek. Jednak tego dnia nastąpiło we mnie niesamowite przełamanie i wreszcie ruszyłem z kopyta. Ostatnie 2 dni wyjazdu spokojnie już śmigałem jak nowonarodzony po czerwonych trasach. Na czarne nadal zabrakło odwagi, nawet nie próbowałem by nie psuć sobie wrażenia.
Powrót nastąpił tradycyjnie po wspólnym obiedzie na stoku 28.01 - tym razem w takiej pizzerii na stokach nad Colfosco. To co pamiętam, to że wracając spaliśmy po drodze w Mikulovie i pierwszy raz skorzystaliśmy z hotelu Baltazar, który już nam "towarzyszył" niemal zawsze w kolejnych latach wyjazdów, chociaż zdarzały się wyjątki.
I przyszedł Czas Powrotu, gdzie przyszło się nam zmierzyć znowu z zimowym żywiołem, ale jakże innym niż w lutym 2010. Tym razem chodziło o niemal bezśnieżną, ale mocno erozyjną straszną falą mrozów. Pamiętam, jak wtedy głównym tematem było w szkole nadzieja że zamkną szkoły z powodu silnych mrozów. Ale jednak Polska to nie Wyspy Brytyjskie, gdzie wystarczy -5 stopni do zamknięcia szkół No tak było przynajmniej do roku szkolnego 2019/20, kiedy rzeczywiście zamknęli szkoły i to na kilka miesięcy, gdy tylko pojawił się pierwszy spadek w sezonie poniżej -5 stopni W roku szkolnym 2020/21 posunęli się jeszcze dalej, tu wystarczył lekki przymrozek i to pojedynczy, aby zamknęli szkoły na wiele tygodni...
Z wyjazdem tym kojarzy mi się przede wszystkim ta nuta, pamiętam że z nią się pierwszy raz zapoznałem w słoneczne popołudnie 15.01
Ale trochę mi się kojarzy też ta nuta, od sezonu 2011/12 zaczęła mi się faza na świąteczne piosenki. Mam też własną interpretację tego utworu odnośnie tego wyjazdu Ta zmiana tonacji w końcówce mi się kojarzy ze zmianą nastawienia i przełamania skistressu w przedostatnim dniu wyjazdu
I to nie koniec... Jeszcze jest jeden utwór, a właściwie kilka utworów jednego muzyka, o którym ostatnio było głośno z powodu kontrowersyjnej wypowiedzi Sławomira Świerzyńskiego. Mam tu na myśli oczywiście niezastąpionego Kazika. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, ale te dwa utwory Kazika mi odtworzyły ten wyjazd w głowie i właściwie to ta "afera" z Kazikiem mi przypomniała o napisaniu kolejnego rozdziału tutaj
Jesienią 2011 była w naszej klasie faza na tego piosenkarza. Mimo tego, że wg niektórych podobno młodzież już dzisiaj nie pamięta o Kaziku