Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy. Polityka CookiesDowiedz się więcejCyberbezpieczeństwoOK
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 28 Październik 2020, 23:37 Wyjazdy w Dolomity w latach 2006-18
Mój pierwszy wyjazd do kraju Italii nastąpił w miesiącu znanym chyba każdemu miłośnikowi pogody - w styczniu 2006. Kiedy? A jakże, podczas tej legendarnej fali mrozów - dokładnie od 20 do 29.01.2006.
Nasze niemal wszystkie narciarskie podróże (jechała tam moja rodzina a także 2-3 inne zaprzyjaźnione rodziny) w Dolomity wyglądały podobnie: W piątkowe popołudnie wyjeżdżaliśmy z domów i docieraliśmy na noc do Mikulova lub jego okolic - miasteczka na czeskich Morawach, przy granicy z Austrią, całkiem blisko Bratysławy oraz Wiednia, no i przede wszystkim Brna. Kraina piękna, no ale nie o niej miałem tam mówić. Potem w sobotę o różnych porach się jechało kolejne setki kilometrów na miejsce. Powrót był analogiczny - w sobotę wyjazd z Włoch i dojazd do Mikulova na noc, a w niedzielę już powrót do domu - ale też o różnych porach miało to miejsce.
Jak to wyglądało w 2006 z podróżą i noclegiem po drodze? Nocowaliśmy wtedy w małym miasteczku koło Mikulova, w gospodzie "u Mlynka". O ile dobrze pamiętam, dojechaliśmy tam późna nocą, a wyjechaliśmy wczesnym rankiem, by wieczorem dojechać na miejsce. I o ile zwykle jeździliśmy, jak wczesniej napisałem, w regiony Sella Rondy, to wtedy pojechaliśmy nieco na zachód, do Folgaridy - niedaleko całkiem słynnej Madonny.
Z tamtego wyjazdu co pamiętam? Ano typowo dolomicką aurę przez pierwsze 4 dni jazdy. Mnóśtwo słońca i temperatury dodatnie w ciągu dnia - przynajmniej na poziomie miejscowości, w której spaliśmy (poziom około 1500 m.n.p.m.). Ciekawa ucieczka przed tym, co działo się wtedy w Polsce. Lecz 26.01 doszło do załamania pogody - przyszły jedne z największych śnieżyc jakie widziałem i dosłownie spraliżowały region na jeden dzień. Na szczęście to Włochy, nie Polska, tam zima drogowców aż tak nie zaskakuje, więc szybko dało się odśnieżyć. Z końcówki tamtego wyjazdu pamiętam doskonale bajkowe krajobrazy. W styczniu 2006 akurat obejrzałem 1 część "Opowieści z Narnii" i nie ukrywam, że się to kojarzyło.
Wracając do Polski, nocowaliśmy po drodze znowu u "Mlynka", ale postanowiliśmy jeszcze w niedzielę zwiedzić Mikulov. Niestety, były tak silne mrozy, że nie dało się zbyt długo łazić i nawet na zamek nie weszliśmy...
Z tamtego regionu niestety nie ma innej stacji na ogimecie, niż jakaś wysokogórska:
Ale nawet tak wysoko w pierwszych dniach pobytu, było o wiele skali cieplej, niż w Polsce. Dopiero jak sypało od 26.01, to zrobiło się serio mroźno - oczywiście niżej było znacznie cieplej, pewnie koło -5/-8 stopni. Wrażenie robi przyrost pokrywy śnieżnej - niemal 0.5 metra w 3 dni. Co to jednak jest jak na góry
_________________ Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 28 Październik 2020, 23:56
W 2007 roku rodzina i ich znajomi zdecydowali się na kolejny wyjazd na narty w Dolomity - jak się okazało, tym razem trafiliśmy na region, w którym zagościliśmy na dobre na kolejne 12 lat...
Przed wyjazdem ciężko zachorowałem - na silny kaszel i zapalenie oskrzeli. Byłem u lekarzy dwa razy - właściwie za drugim razem była to wizyta domowa, aż tak źle było. Była ona w dniu 24.01.2007. Pamiętam bardzo cierpiałem, że wreszcie spadł śnieg, a mimo to nie pozwolili mi wyjść ulepić bałwana. A co by nie mówić, sypło konkretnie, piękne zaspy były.
Wyjazd stał pod poważnym znakiem zapytania, jednak pani Doktur ostatecznie pozwoliła Wyjechaliśmy 26.01, dnia lampowego i mroźnego. Nocleg jak zawsze w tamtych latach u Mlynka, po czym 27.01 wyruszliśmy, ale tym razem nieco później, w kierunku celu, jakim była dolina o nazwie Val Gardena - jedna z dolin, której "szczytem" jest pasmo Sella Ronda, jedno z najbardziej znanych w Dolomitach - a dokładnie, w tym przypadku, miejscowość Ortisei na wysokości 1230 m.n.p.m- nieco oddalona od ogólnego regionu Sella Ronda. Obok tej miejscowości znajduje się mniejszy ośrodek narciarki Alpi di Siusi, na ślicznym płaskowyżu - jest on narciarsko odcięty od reszty regionu Sella Rondy, ale da się dojechać narciasrkim busem, no i gondolami z Ortisei.
Na miejsce dotarliśmy wieczorem, już po zachodzie słońca. Następnego ranka obudziło wszystkich bezchmurne niebo i realnie grzejące słońce (nie to co w Polsce xd). Niestety mój stan zdrowia jeszcze tego dnia nie pozwalał na pójscie na narty - udało się to dopiero w poniedziałek 29.01, kiedy to udaliśmy się na szczyt Seceda (w drugą stronę niż Alpi di Siusi, de facto w kierunku Sella Rondy). Jest to jeden z najwyższych szczytów w tamtym regionie, z którego można zjeżdżać na nartach, ponad 2500m.n.p.m. Jednak kolejnego dnia zdecydowaliśmy się na jeżdżenie już po wspomnianym wcześniej płaskowyżu Alpi di Siusi. A pogoda była przez cały tydzień taka sama - lampa, lampa i jeszcze raz lampa. Ale spokojnie, śniegu było wiele
W regionie Sella Rondy stacji synoptycznej brak, jest nieco na północ od niego,w regionie doliny Alta Badia oraz innego ośrodka narciarskiego o nazwie Kronplatz.
Jak widać, śniegu było tam w pytę, ale oprócz tego istne pseudociepło Te chmury, które teoretycznie 1.02 pokazuje stacja w Dobbiaco, do Val Gardeny jednak tego dnia nie dotarły
3.02, udaliśmy się na Sass Pordoi, najwyższy punkt Sellarondy, na który można wjechać gondolą. Już nie narciarsko, tylko turystycznie. Potem jeszcze zwiedziliśmy Bolzano, po czym na kolejny tydzień udaliśmy do Ischgl, innego ośrodka narciarskiego, po stronie austriackiej. Tam pogoda była już troszkę inna, dużo wiatru i zamieci. Ośrodek ten stał się bardzo znany z powodu koronawirusa, wcześniej aż tak rozpoznawalny raczej nie był.
Powrót ostatecznie nastąpił w dniu 10.02, kiedy, zwiedząjąc po drodze miasteczko Krems, udaliśmy się do Mikulova na nocleg, a dzień później na zwiedzanie. 11.02 już wróciliśmy do domu, a z powrotem tym bardzo mi się kojarzy pewna znana piosenka. Ale kojarzy mi się naprawdę mocno - dość powiedzieć, że naprawdę dawno jej nie słuchałem i dopiero, gdy pisałem opis tego wyjazdu, to mi się po prostu przypomniała. Przyznać się, kto oprócz mnie myślał, że śpiewają tam "siekiera" ? xddd
_________________ Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 29 Październik 2020, 00:52
Na wyjazd na narty w 2008 udaliśmy się z jednodniowym opóźnieniem. Przyczyną był ponownie mój niepewny stan zdrowodny, jako pokłosie pobytu w szpitalu podczas stycznia 2008. Wyruszliśmy dopiero w sobotę, 9.02 pod wieczór i dotarliśmy na noc ponownie do Mikulova - tym razem spaliśmy w samym mieście, w jakimś małym hoteliku w kamienicy. 10.02 rano wyruszuliśmy dalej, pierwszy raz bez utrudnien na granicy, z powodu wprowadzenia w grudniu 2007 strefy Schengen.
Pobyt ponownie był w Ortisei, ale w innym pensjonacie, położonym nieco niżej, bliżej centrum miasta (ogólnie plan miasta Ortisei, jak i większości w Dolomitach wygląda tak, że w dolince jest często centrum miasta, a na północ od niego, na południowym stoku, są liczne ulice i domy, w tym hotele dla turystów, żeby mogli podziwiać widoki z góry). Wyjazd w dużej mierze spędziliśmy ponownie na stokach Alpi di Siusi, tylko jednego dnia, w czwartek 14.02, udaliśmy się przez Passo Gardena przy Sella Rondzie do innej doliny, Alta Badii, dokładnie miejscowości Corvara (będącej de facto na trasie narciarskiej Sella Ronda, która okrąża to pasmo górskie). Jak się po latach okazało, był to początek przygody właśnie z tamtym wycinkiem tego regionu - w kolejnych latach zaczęliśmy tam częściej jeździć, a w 2012 pierwszy raz mieliśmy nocleg obok Corvary. Tamte miejscowości - Colfosco i Corvara, położone są wysoko, 1600 m.n.p.m.
Pogoda? Lampa, lampa i jeszcze 100 razy lampa. Tutaj już totalna. Śniegu niestety mało jak na góry, ale jednak był. Amplitudy jak widać olbrzymie, aczkolwiek w wersji ze śniegiem zupełnie inaczej widzi mi się taka pogoda i nie ukrywam i coś takiego bym chętnie tej zimy przeżył.
Wracając 16.02 na Mikulov (tym razem znowu Mlynek), wstąpiliśmy do miasta Mozarta, czyli Salzburga. Do dzisiaj mam pamiątkę z tamtego dnia - mała figurka krowy z napisem Salzburg.
17.02 wróciliśmy stosunkowo wcześnie, podróż trwała od 9 do 15. Jednak to nic, przy wariactwach w kolejnych latach - kiedy to potrafiliśmy wyjeżdżać z tego Mikulova nawet o 4 nad ranem, w sumie kij wie po co xd
Z tym wyjazdem co mi się kojarzy, to od razu mi zaczęło w głowie grać, gdy zacząłem to pisać:
_________________ Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 130 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12352 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 5 Listopad 2020, 13:24
Świetne opowiadania Niepewny stan zdrowotny u progu planowanego wyjazdu, to dla mnie znajoma rzecz, będzie o niej w czwartej części opowieści burzowej. Ucieczka przed mrozem do Włoch także jest mi znana - tyle że ja uciekłem w 2012 roku z opóźnieniem, na sam koniec tej Syberii. Śnieżycy we Włoszech nie doświadczyłem, ale było blisko, przejeżdżałem przez obszar gdzie wszystko było zaśnieżone i nawet drogowcy radzili sobie tak średnio Dobrze, że pogoda Ci dopisywała, tylko przydałoby się więcej urozmaicenia, alpejska lodowata lampa ma swój urok, ale też na pewno potrafi znudzić.
Swoją drogą o Ischgl słyszałem sporo już wcześniej, mimo że tam nie byłem. Kilkoro moich znajomych odwiedziło to miejsce, określali je mianem "alpejskiej imprezowni", takiej górskiej Ibizy, w internecie zainteresowanie tą miejscowością też już wcześniej było duże. Dobrze, że na śnieg też można tam liczyć, a nie tylko na orientalne atrakcje
PS. Ja pierwszą część "Opowieści z Narnii" obejrzałem w styczniu 2010
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 5 Listopad 2020, 22:44
Rok 2009 - tym razem wyjazd obył się bez większych dram.
Wyjazd normalnie w piątek, 23.01. Nocleg mieliśmy w jakiejś miejscowości na wschód od Mikulova, chyba to Lednice się nazywało. Dzień później, w blasku stratusa, poszliśmy rano zwiedzać zamek w niedalekim miasteczku Valtice, a później popołudniu już ruszyliśmy na Dolomity.
Tym razem kwatera wyjazdowa była w miejscowości Santa Cristina, położona nieco na wschód od Ortisei i nieco wyżej - około 1450mnpm.
Jeśli chodzi o pogodę z tego wyjazdu to przyznam się pamiętam jedynie kwestie zachmurzenia i opadów, termicznie słabo pamiętam, a z tego co widzę po linku to było naprawdę mroźno jak na tamte regiony i do tego, no, że tak powiem, tyle śniegu ile na Mazowszu nie było nigdy xd
Pierwsze dwa dni jeździliśmy na stokach w okolicy S.Cristiny - stok Secedy oraz płaskowyż Seiser Alm (Alpi di Siusi). No i to co mnie wtedy zaskoczyło, to po 2 poprzednich pobytach w regionie Sella zobaczyłem, że tam możliwe jest coś takiego jak chmury. Owszem, trochę lampki było, ale jednak liczne chmury przysłaniały niebo. Jednak najlepsze miało dopiero nadejść...
27.01.2009 przywitał nas czymś, czego nie widzieliśmy jeszcze w tym regionie Dolomitów (zdarzyło się niemal dokładnie trzy lata wcześniej w innym paśmie). Grube chmurska. A akurat tego dnia ruszyliśmy na nieco dalszą wycieczkę do miejscowości Colfosco - znajdującej się po drugiej stronie Sella Ronda. Trza było podjechać autami do Selvy a stamtąd już stokami godzinkę przez Passo Gardena. Według danych z ogimetu, kilkadziesiąt kilometrów dalej nieźle posypało, ale szczerze tego to nie pamiętam. Tak czy siak, po kilku latach w ogóle się przerzuciliśmy na kwaterowanie w tej miejscowości, więc ten dzień też wiele nostalgicznie dla mnie znaczy
28.01.2009 z kolei zrobiliśmy rajd dookoła Sella Ronda - jest to obustronna trasa naciarska (część wyciągi, część "z narty"), która okrąża tę główną górę o nazwie Sella i zahacza o 4 rózne doliny - Val Gardena (miejscowość Selva), Alta Badia (miejscowości Colfosco i Corvara), dolina Arabby (miejscowość Arabba) i w końcu Val di Fassa (tutaj to górne stoki nad miejscowością Canazei). Pogoda tego dnia była taka cumulusowa, wietrzna i chłodna - pamiętam, że szło nieraz zmarznąć na wyciągach.
Ostatnie dwa dni to znowu jeżdżenie po okolicy S.Cristiny, chyba stoki koło Selvy i znowu Seiser Alm. Pogoda nadal cumulusowa, chociaż jeśli wierzyć ogimetowi to ostatniego dnia przylampiło porządnie i faktycznie coś takiego mi świta.
31.01 już powrót do domu, po drodze wizyta w Salzburgu i nocleg ponownie w Lednicach. 1.02 dość szybko wróciliśmy do domu, chyba już około 15:00 na miejscu jak nie wcześniej.
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 5 Listopad 2020, 23:10
Przed mrozem uciekałem już 4 lata wcześniej, teraz czas było uciec w wysokie góry, tylko po to by zobaczyć... mniej śniegu
W piątek 5.02.2010, po kilku już dniach ferii zimowych, po raz 4 udaliśmy się w region Dolomiti Super Ski (inaczej region Sella Rondy).
Z podróży nie pamiętam dosłownie nic, oprócz tego, że nocleg mieliśmy już w samym mieście Mikulov, niedaleko ichniejszego "Podwala", w pensjonacie o nazwie Eliska (pamiętam jak koleżanka myliła nazwę i mówiła na to Elżbietka ).
W każdym razie na miejsce dojechaliśmy pod wieczór 6.02. Nocleg, tak jak rok wcześniej w S.Cristnie, w pensjonacie <advert alert!> Bellavista. Jak się okazało, po raz pierwszy z czterech. Wtedy jeszcze byłem dzieckiem książek, długopisu i kartki i nie korzystałem z neta, więc nie odczułem wielkiego bólu tamtego pensjonatu - otóż tam jednocześnie z WiFi mogła korzystać tylko jedna osoba xdd Ale ogólnie, poza tym drobnym mankamentem, to nawet szanuję.
Z tamtego wyjazdu już mi się nie chce szczegółowo opowiadać gdzie jeździliśmy, ogólnie byliśmy w Seiser Alm chyba 2 razy, na stokach Secedy też 2 razy i dwa razy pojechaliśmy stokami do Corvary. Oczywiście w pierwszych 4 rozdziałach nie wspomniałem o istotnych rzeczach - te wyjazdy nie miałyby swojego uroku, bez wieczornych spotkań naszych kilku rodzin, gdzie albo się chodzi do zajebistych knajp, albo spotykało w kwaterach na "serek i winko". Ale taki prawdziwy, dobry ser, o którym w Polsce to można pomarzyć xd Co do wina to może nie będę się na etapie 2010 roku chwalić i do tego tematu wrócę za 6 rozdziałów xd No i oczywiście też zarąbiste knajpki na stoku, gdzie największym urokiem były "nioki" i szarlotka/tiramisu i do tego pyszna prawdziwa kawa z mlekiem i herbatka z cytryną
Co do pogody, to pierwsze dwa dni była lampa, ale potem już bardzo różnie, 11.02 było wręcz nieprzyjemnie, bo było ciemno i do tego ostra zamieć - był to jeden z niewielu dni, gdy skończyliśmy jazdę około 12:00 (normalnie się jeździ tam od 9:00 do 17:00).
No i ten wyjazd różnił się od poprzednich tym, że w dniu wyjazdu wybraliśmy się na stok. Odkryliśmy bowiem, że wyjeżdzając poi 15:00 unika się korków - niemal wszyscy ludzie uciekają rano. Tego dnia znowu była piękna pogoda i tu dam głowę, że cumulusów nie było, musiało być inaczej niż w Dobiacco.
Wspominałem już, że było tam mniej śniegu niż w tym samym czasie w Polsce?
No i powrót był 13.02 wieczorem do Mikulova znowu do Eliski, a wyjazd pierwszy raz.. bladym świtem, około 5-6 rano w dniu 14.02. Możecie się tylko domyślić, że podróż powrotna do Polski tego dnia łatwa nie była - ewidentnie śnieżyca zaskoczyła drogowców i nawet na autostradzie był cyrk! Przyznam, że po zimie 2009/10 (ogólnie w Polsce) rzygałem śniegiem strasznie i byłem w tym dniu już załamany tym faktem, nawet mam z tego dnia skrina prognozy z telefonu (początki epoki smartfonów)... kto by pomyślał, że dokładnie 10 lat później będę się jarał śladowym śniegiem, który spadł rano na godzinę (dzień 14.02.2020) i będę w potwornym marazmie....
A z wyjazdem tamtym kojarzy mi się ta piosenka:
Towarzyszyła mi ona zresztą nierzadko w kolejnych 2 latach, gdy odziedziczyłem pierwszego iPhona w maju 2011, to była jedna z pierwszych piosenek jaką na niego pobrałem. Swoją drogą sobie coś uświadomiłem, że z iPhonem żyłem 8 lat co do dnia - od 19.05.2011 do 19.05.2019.
_________________ Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 130 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12352 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 5 Listopad 2020, 23:39
W 2010 roku to musiało robić dziwne wrażenie, kiedy jechałeś w Dolomity obfitujące zawsze zimą w śnieg, a tam można było pozazdrościć Polsce Fajnie że podczas tych wyjazdów było już trochę więcej urozmaicenia i chmur. Pamiętam jeszcze z czasów, kiedy często jeździłem na narty, że wolałem pochmurną pogodę. Często było tak m. in. w lutym 2010, podczas ferii, co bardzo mi odpowiadało. Dobrze, że śniegu w moim regionie nie było jakoś skrajnie dużo, dzięki czemu nie miałem jak się do niego zrazić i zima mi się podobała.
Tematem wina się nie krępuj, bo sam zostałem po raz pierwszy poczęstowany nim w podobnym wieku i to też we Włoszech kiedy podtrułem się jakąś kanapką zjedzoną w porcie w Portoferraio i później, po obfitującej w zakręty jeździe po Elbie, było mi bardzo niedobrze, tak że ledwo dotrwałem do czasu, kiedy dojechaliśmy na kolację na tę część wyspy, gdzie mieścił się nasz hotel. Rodzice nadal wspominają, jak pod wpływem dosłownie łyczka wina wyzdrowiałem i zmieniłem kolor z zielonego na taki rumiany Co ważne, nie wpłynęło to negatywnie na moje nawyki i obecnie piję bardzo rzadko i mało. Czasy, kiedy Wi-Fi było luksusem, też pamiętam, dało się z tego korzystać tylko wtedy, gdy hotel spał, bo wystarczyło kilku użytkowników, żeby całą sieć szlag trafił
A co do prawdziwych, pysznych serków, to nie wiem czy słyszałeś o ekologicznym gospodarstwie pana Romana Kluski, dawnego założyciela Optimusa. Będzie reklama (!) Hodowla mieści się w Łosiach koło Nowego Sącza i można o niej poczytać na stronie "Prawdziwe jedzenie", bardzo ciekawa rzecz. Polecam kiedyś spróbować, bo to inna galaktyka niż sery ze sklepu, można je zamówić przez internet np. na prezent.
Super opowiadanie, odwdzięczę się kolejnym burzowym
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 5 Listopad 2020, 23:47
PiotrNS napisał/a:
A co do prawdziwych, pysznych serków, to nie wiem czy słyszałeś o ekologicznym gospodarstwie pana Romana Kluski, dawnego założyciela Optimusa. Będzie reklama (!) Hodowla mieści się w Łosiach koło Nowego Sącza i można o niej poczytać na stronie "Prawdziwe jedzenie", bardzo ciekawa rzecz. Polecam kiedyś spróbować, bo to inna galaktyka niż sery ze sklepu, można je zamówić przez internet np. na prezent.
Polska (dokładniej polskie góry/pogórze) to chyba bardziej w serach białych się specjalizuje, a w Italii jak i Francji to sery żółte.
PiotrNS napisał/a:
Fajnie że podczas tych wyjazdów było już trochę więcej urozmaicenia i chmur.
Szczerze? Nawet z dzisiejszego punktu widzenia... uważam, że ta ciągła lampka była tam lepsza Polska się kojarzy z lochem, a Włochy z turkusem.
PiotrNS napisał/a:
Tematem wina się nie krępuj, bo sam zostałem po raz pierwszy poczęstowany nim w podobnym wieku i to też we Włoszech kiedy podtrułem się jakąś kanapką zjedzoną w porcie w Portoferraio i później, po obfitującej w zakręty jeździe po Elbie, było mi bardzo niedobrze, tak że ledwo dotrwałem do czasu, kiedy dojechaliśmy na kolację na tę część wyspy, gdzie mieścił się nasz hotel. Rodzice nadal wspominają, jak pod wpływem dosłownie łyczka wina wyzdrowiałem i zmieniłem kolor z zielonego na taki rumiany Co ważne, nie wpłynęło to negatywnie na moje nawyki i obecnie piję bardzo rzadko i mało.
Alkohol w małych ilościach jest świetnym lekarstwem, a w dużych trucizną
PiotrNS napisał/a:
Super opowiadanie, odwdzięczę się kolejnym burzowym
To czekam, a jutro zapraszam na kolejny rozdział o 2011 roku, który będzie niestety trochę inny i smutniejszy. Czemu? To już jutro się dowiecie, Stay Tuned!
_________________ Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 10 Listopad 2020, 23:55
Rok szkolny 2010/11 był dla mnie początkiem początków. Do nowego gimnazjum wprawdzie nie poszedłem, ale w naszej małej klasie doszło do wymiany "połowy" osób. To właśnie wtedy do klasy dołączyło kilka nowych dziewczyn, oraz dwóch moich znajomych - jedyne osoby z gimby, z którymi do dzisiaj mam stały kontakt.
W tamtym roku szkolnym wreszcie sobie zdałem sprawę, że wypadałoby się życiowo ogarnąć i zdobyć minimum popularności. Niestety, wziąłem się za to od dupy strony, możecie się tylko domyśleć jakiej. Strategia pt. wzbudzanie litości, tak w skrócie mówiąc. Byłem wtedy niesamowitym kurdupelkiem, który wyglądał na 8-9 lat i możecie sobie wyobrazić, jak te zachowania musiały komicznie wyglądać.
Ten rok był dla mnie bardzo ciężki, ale zarazem był jakoby przełomem w stronę życia. I także trochę coroczny wyjazd narciarski miał to pokazać...
Wyjechaliśmy jak zawsze w piątek, dokładniej 11.02 po południu. I to pamiętam z tego wieczora, to, że po drodze stanęliśmy jak zawsze na stacji w Cieszynie (no, od 2016 roku już nie, bo wtedy otworzyli A1 i skończyła się jazda przez legendarny Cieszyn). I właśnie tam stała się rzecz niesłychana - na stacji spotkałem koleżankę z klasy, w której byłem zabujany/zauroczony. Oczywiście możecie sobie wyobrazić jak to wyglądało - ona nawet nie traktowała mnie jak friendzone, tylko jak małe dziecko (i to nie z rodzicielską/siostrzaną troską, tylko z klasyczną obojętnością). To spotkanie nie było więc wcale szczególnie miłe, ale jakie ono dla mnie było emocjonujące, możecie się domyśleć....
Gdyby nie pewna rzecz, która wydarzyła się 2 dni później, z pewnością byłoby to meritum tego wyjazdu, bo nie potrafiłem przestać o tym mysleć i szybko całe grono wyjazdowe (nawet te rodziny, których z nami w Cieszynie nie było), się o tym dowiedziało. Akurat w tamtym roku było to bardzo duże grono, w sumie było nas chyba z 20 osób, w każdym razie 6 rodzin jeśli czegoś nie pojebałem.
Przechodząc już do konkretów - nocleg był jak zazwyczaj w Mikulovie, w jakimś Penzionie, którego nazwy nie pamiętam. Kolejnego dnia jużdroga na miejsce (nocleg w Bellaviście w Santa Cristinie tak jak rok wcześniej) i wieczorem wielkie spotkanie, podczas którego trochę też odwalałem, ogólnie "biłem" (w sensie tak dla zabawy) się z młodszym, wtedy 8-letnim kolegą. Tym samym, na którego osiemnastce byłem 10.10 b.r. (wtedy wydawało się, że tamten ciepły, burzowy wieczór to symboliczny koniec jesieni, ale Troll zrobił swoje). Smutne jest to, że taki mały wtedy dzieciak dawał mi radę, taki słaby byłem... Pamiętam, jak koleżanki (bliższe mi, niż jemu wiekiem) nas prosiły, żebyśmy więcej na tym wyjeździe tego nie robili. Cóż, z pewnych przyczyn nawet niezależnie ode mnie ta prośba została spełniona.
13.02 poranek... tu już nawiąże do pogody, bo w sumie to jest celem tworzenia tej opowieści.
Pogoda iście niedolomicka. Mało śniegu (tydzień później w Polsce było już więcej....), ponure niebo i noc bez mrozu. Tego dnia wybraliśmy się do opisywanego już w poprzednich rozdziałach płaskowyżu Alpi di Siusi (Seiser Alm), a dokładniej na góre Florian. Górę, która już na zawsze bedzie się kojarzyć z jednym. Trasa niebieska, naprawdę prosta, a jednak na jej prościutkim fragmencie stało się to... To był mój dopiero drugi zjazd, jeszcze nie byłem rozgrzany i stało się... Zaczepione narty, ostra wywrotka i.... ostry wypadek. Nie pamiętam go zbytnio, ale nie minęło wiele chwil i pełno osób stało już dookoła mnie widząc zwijającego się z bólu i zalanego łzami dzieciaczka (jak wspominałem, wyglądałem na 8 latka). Dopiero, gdy doszedłem do siebie po paru minutach, określiłem co jest problemem. Była nim prawa ręka, którą o dziwo mogłem ruszać, ale szło to z olbrzymim bólem. Po długim okresie płaczu, a nawet lekkiej paniki, w końcu udało się odnaleźć moje okulary i kask, które wypadły z toru narciarskiego - na szczęście jak wspominałem, zasp zbytnio nie było, wiec problemu to nie przyniosło. Wtedy ktoś mi pomógł wstać i znieść narty a mi udało się mimo bólu zejść do końca stoku. Tam jakiś ratownik mnie opatrzył, obejrzał moją rękę. Do dziś pamiętam tekst - spytałem go "is it broken?", na co on "i don't think so". Niestety mylił się.... Było złamanie, które wykluczyło mnie z dalszej jazdy na nartach do końca wyjazdu i unieruchomiło rękę na 4 tygodnie....
Jednak region Sella jest na tyle piękny, że nawet bez jazdy na nartach nie warto stamtąd wyjeżdżać, więc oczywiście zostaliśmy tydzień. Pogoda niezbyt dopisywała, chociaż były wyjątki. Takim to był dzień 14.02, poniedziałek, którego przy lampowej pogodzie pojechaliśmy na najwyższy szczyt Dolomitów, Marmoladę - gdzie można wjechać i zjechać gondolą, a właściwie trzema gondolami. Kolejne dni to już spacery po okolicy, a także wzdłuż stoków narciarskich, które poznałem od zupełnie innej strony, udało się też namierzyć schroniska niedostępne dla narciarzy. Niestety pogoda niedopisywała - na stokach górskich wskutek niesprzyjającej pogody i opadów śniegu na zmianę z marznącym deszczem powodowała oblodzenia. W połączeniu ze złamaną ręką naprawdę można było powiedzieć, że się narażałem na niebezpieczeństwo. No ale cóż... Lepsze to było niż siedzenie w hotelu... A wieczory były takie, jak normalnie. Czyli raz knajpy, a raz "posiadówy" w kwaterze. Było już spokojniej i oczywiście żadnego bicia nie było, pamiętam za to, że sporo graliśmy z innymi dzieciakami w grę Pędzące Żółwie - tyle ile wtedy, to się w życiu w to nie nagrałem
Trochę słońca pokazało się w piątek 18.02, ale lampowa, prawdziwie dolomicka pogoda powróciła w sobotę 19.02, w ostatnim dniu wyjazdu. Tego dnia mieliśmy pożegnalne spotkanie w Pizerii na stokach Secedy - góry nad Santa Cristiną. Na sam szczyt niestety nie można wjechać bez nart, ale do stacji pośredniej Col Raiser da się wjechać gondolą bez nart. I to właśnie tam korzystając z pogody spędziłem dzień, a nawet trochę przeszedłem się po okolicy. Jedna z osób nawet skręciła nogę dzień wcześniej, wiec miałem towarzystwo W roku 2011 robiłem już pierwsze zdjęcia telefonem, więc nawet mam na googlu fotki z tamtego dnia, zapraszam do albumu.
I na tym się w sumie wyjazd skończył. Pożegnalny obiadek na stoku i tego samego dnia wieczorem szybki powrót do Mikulova, następnego dnia raniutko już do domu w Michałowicach i rozpoczął się drugi tydzień ferii zimowych - zmaganie się z trudnościami unieruchomienia ręki i syberyjską falą mrozów.... Jednak namiastka wiosny zdążyła jeszcze przyjść, zanim mi się ręka zrosła. Był to 13.03.2011. Tego dnia było tak ciepło, że poszedłem do lasu ubrany jedynie w podkoszulek i "unieruchomienie" (nie był to gips) mojej ręki. Gdzieś w galerii mojego taty jest nawet zdjęcie, a nie mam go przy sobie, a zresztą i tak bym się wstydził wstawiać
Szczerze nie ma żadnej nutki, która by mi się kojarzyła z tym wyjazdem, wstawię więc tę samą, co była rok wcześniej..
_________________ Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było
Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
Ostatnio zmieniony przez kmroz 11 Listopad 2020, 00:30, w całości zmieniany 1 raz
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum