Forum wielotematyczne LUKEDIRT Zdjęcia, pogoda i klimat, astronomia, sport, gry i wiele więcej! Serdecznie zapraszamy!
Ogólnie o pogodzie i klimacie - Wyjazdy w Dolomity w latach 2006-18
kmroz - 26 Listopad 2020, 20:42 Fizyczną formę to ja miałem fatalną w 2014 roku akurat xd Najlepszą formę w życiu miałem chyba pod koniec maja 2020, kiedy umiałem się po 4-5 razy podciągać. Przed rozpoczęciem Pandemii nie umiałem tego zrobić w ogóle bez linki, teraz 1 raz, lub 2 razy jak się SERIO zepnę.kmroz - 26 Listopad 2020, 20:43 A tak na marginesie, to też macie, że zawsze w danym okresie szczególnie wspominacie analogiczny okres nie sprzed roku, sprzed dwóch, a sprzed tych 5-6 lat, kiedy był identyczny rozkład dni tygodnia? Ja tak mam i teraz szczególnie to przeżywam, bo dokładnie 5 lat temu były ostatnie dni mojego "dzieciństwa" FKP - 26 Listopad 2020, 20:44
kmroz napisał/a:
umiałem się po 4-5 razy podciągać
xdPiotrNS - 26 Listopad 2020, 21:33
kmroz napisał/a:
A tak na marginesie, to też macie, że zawsze w danym okresie szczególnie wspominacie analogiczny okres nie sprzed roku, sprzed dwóch, a sprzed tych 5-6 lat, kiedy był identyczny rozkład dni tygodnia? Ja tak mam i teraz szczególnie to przeżywam, bo dokładnie 5 lat temu były ostatnie dni mojego "dzieciństwa"
Miałem tak w tegoroczne wakacje, kiedy dni tygodnia pokrywały się z tymi w analogiczne dni 2015 roku, tych fajnych tygodni, które tak dobrze pamiętam. 28 lipca br, w drugim dniu beztroski i prawdziwie pełnowymiarowego odpoczynku, wybrałem się nawet na wycieczkę rowerową identyczną trasą jak 28 lipca 2015, kiedy ostatni raz nią jechałem (zdjęcia z 2020 dodałem nawet tu na forum). Nawet pogoda była dosyć podobna, no i 1 sierpnia 2020 przypominał mi trochę ten z 2015 roku, tyle że baranków było wtedy mniej.kmroz - 26 Listopad 2020, 21:34
PiotrNS napisał/a:
Miałem tak w tegoroczne wakacje, kiedy dni tygodnia pokrywały się z tymi w analogiczne dni 2015 roku, tych fajnych tygodni, które tak dobrze pamiętam. 28 lipca br, w drugim dniu beztroski i prawdziwie pełnowymiarowego odpoczynku, wybrałem się nawet na wycieczkę rowerową identyczną trasą jak 28 lipca 2015, kiedy ostatni raz nią jechałem (zdjęcia z 2020 dodałem nawet tu na forum). Nawet pogoda była dosyć podobna, no i 1 sierpnia 2020 przypominał mi trochę ten z 2015 roku, tyle że baranków było wtedy mniej.
Pewnie miło było to wspominać mając tym razem wodę w rzekach PiotrNS - 26 Listopad 2020, 21:39 Zdecydowanie Im częściej myślę o lecie 2020, tym częściej za nim tęsknię, fajne było życiowo, a i pogodowo tyle euforii się w nim zdarzyło..jorguś - 26 Listopad 2020, 22:05 Ja w zasadzie tez tak mam, o ile coś sprzed roku jeszcze wspominam jeżeli było istotne, sprzed dwóch też raczej, to zdarzenia sprzed 3-4 lat, nawet jeżeli były istotne to nie myślę specjalnie o tym, umiałbym powiedzieć co się wtedy działo, ale nie zawracam sobie tym głowy. Natomiast zdarzenia sprzzed 5-6 lat zdarza mi się wspominać, ostatnio we wtorek wspominałem właśnie zimny dzień 24.11.2015 i towarzyszący mu sprawdzian z chemii rozszerzonej z soli podwójnych, brrkmroz - 26 Listopad 2020, 22:28 Mi to się aż tak kojarzy, że chyba 1.12 rozpocznę w osobnym wątku sentymentalną podróż po grudniu 2015. Boję się tylko, że wywołam wilka z lasu
Na razie udostępnie zdjęcie sprzed dokładnie 5 lat i 6 godzin:
Tak mi się marzło na przystanku i sobie wysłałem snapa
Jeśli 2020 nadal jest Trollem, to nie masz się czego obawiać
Ja w 2015-2016 roku też miałem Snapa, ale mi się znudził, jakoś mnie to nie wciągnęło i po pewnym czasie przestałem na niego zaglądać, aż usunąłem przy zmianie telefonu.
Grudnia 2015 niestety dzień po dniu nie pamiętam, już lepiej grudzień rok później.kmroz - 17 Grudzień 2020, 23:37 Wracam po dłuższej przerwie
Czasem aż ciężko uwierzyć w swego rodzaju opatrzność. No bo jak wytłumaczyć wydarzenia z 16.01.2015? Tak się złożyło, że w 1 połowie stycznia 2015 się bodajże ani razu z Dziadkami nie zobaczyłem. A to się źle czuł Dziadek, a to ja nie miałem czasu, a to jeszcze miałem swoje problemy zdwrotone (w dniu 9.01.2015 wyskoczyły mi krosty podobne do tych z grudnia 2007, na szczęście tym razem okazało się, że to wybroczyny od przemęczenia fizycznego XD) i byłem nawet na kontroli w szpitalu.
I mało brakowało, bym przez cały styczeń się nie spotkał i ostatnim widzeniem Dziadka w życiu by były Święta... Jednak 16.01, gdy wracałem już koło 12:30 do domu, w tym pseudociepłym dniu, odkryłem, że... zapomniałem kluczy. Nie zdarzyły mi się to praktycznie nigdy, ja nie z tych osób, toteż tym bardziej wydaje mi się to "reżyserowane". Co zrobiłem? Zadzwoniłem po dziadków, by przyjechali mi otworzyć (5 minut autem). No i jak już przyjechali to trochę posiedzieli ze mną i pogadali, nawet w szachy po raz ostatni zagrałem z Dziadkiem... Jednak widziałem, że jest już naprawdę źle, chociaż absolutnie nie przypuszczałem jeszcze najgorszego (ogólnie choroba Dziadka była taka, że bardziej groziła amputacja nóg niż śmierć). Niemniej jednak spotkanie jak za dawnych lat codzienność w wakacje na działce. I cieszę się, że tak to wyglądało...
Dwa dni później, w dniu 18.01, opuściłem Niziny na dwa tygodnie. Tym razem pierwszy tydzień ferii miałem spędzić na obozie z mojego liceum w Zwardoniu. Obozie narciarskim. Mieszkaliśmy w kwaterach należących do znajomych naszej pani od Biologii (i przy okazji WDŻ, jak nie jestem wielkim fanem tego, to do niej aż się chciało na to chodzić xd, złota kobieta, z którą można było zrobić wszystko, pograć w brydża i na te obozy też się chciało jeździć).
Z tamtego tygodnia pamiętam tyle, że było cały czas pochmurno, a śniegu nie za wiele (po tych różnych pseduciepłych zawiejach sporo stopiło się nawet w górach), ale znajomi mówili, że i tak rok temu było tam gorzej xd Na narty jeździliśmy na Słowację, nieco wyżej, gdzie już było sporo naturalnego śniegu. Ośrodek w miejscowości Dedovka, czy jakoś tak. Ogólnie miło wspominam ten czas, wprawdzie jeden kolega z klasy sobie złamał miednicę pierwszego dnia, ale z drugim kolegą i dwoma koleżankami sobie sporo jeździliśmy. Wieczorami się grało w ping ponga, piłkarzyki, głaskało psa gospodarzy i czasem sobie nawet na ich konsoli graliśmy xd Milutki ośrodek, naprawdę, aż tęsknie.
Niestety z tego wyjazdu niewiele pamiętam, ogólnie jesień 2014 i zima 2014/15 do śmierci Dziadka ma sporo plam w mojej pamięci, nie wiem czemu, za to 2015 rok pamiętam niemal tak dobrze jak rok 2006 (który pamiętam najlepiej z całego mojego życia xd). 20.01 dowiedziałem się, że Dziadek trafił do szpitala, a dwa dni później zadzwoniłem do niego z życzeniami i była to ostatnia świadoma rozmowa (dlaczego świadoma, to zaraz wytłumaczę). Nie wyglądała ona zbyt kolorowo, widać było, że jest zmęczony i chory, ale dowiedziałem się od Babci i Mamy, że naprawdę sprawiło mu to niesamowitą radość. I cieszę się, że ostatni raz mogłem ją sprawić...
Z pobytem w Zwardoniu kojarzy mi się ta piosenka, ale koniecznie w wersji oryginalnej (bo cover z Mamma Mia, który jest zupełnie inny instrumentalnie mi się już kojarzy z wrześniem 2019 xd)
23.01.2015 był taki plan, że mnie zabiorą po drodze rodzice, jak będziemy jechać już do zasadniczego miejsca, gdzie się z całą "dolomicką ekipą" spotkamy. Nocowaliśmy w Bratysławie, a na miejsce dojechaliśmy 24.01.2015. Oczywiście wyjazd się odbył, bo absolutnie nie sądziliśmy, że to będzie koniec życia Dziadka, wtedy jeszcze się na to absolutnie nie zanosiło, był w szpitalu z powodu problemów sercowych i naczyniowych, ale żadnego zagrożenia jeszcze nie było.
Tym razem naszym miejscem docelowym była miejscowość Colfosco w Alta Badii (od strony Brunico), podobnie jak w 2012 roku i potem w latach 2016-18. Nocleg mieliśmy w hotelu, który prowadziła przesympatyczna gospodyni, jednak nieumiejąca angielskiego zbyt dobrze, toteż robiłem za tłumacza niemieckiego przez cały wyjazd xd
Co do pogody w czasie wyjazdu to była... no cóż, lampowa i ... mało śnieżna. Wprawdzie ten 1cm śniegu w wyżej położonym Colfosco był daleki od prawdy, ale fakt, było go mniej niż zazwyczaj. W ciągu wyjazdu było lampowo, tylko jednego dnia (30.01) się pogoda mocno załamała i doszło do sporej zamieci.
Pierwszego dnia pojechaliśmy sobie do okolicznych stoków na płaskowyżu obok Corvary (czyli blisko), a także zajechaliśmy trasą "Sella Rondy" w kierunku Arraby (2 wyciągi i 2 zjazdy z Covary. Tak, tej Arrabby, która ostatnio jest słynna na różnych stronach pogodowych, z tego jak silne śnieżyce tam przyszły. I mówta co chceta, ale byłem w tym regionie setki razy i nie ukrywam, że takie coś, co się tam ostatnio wydarzyło nie jest typowe dla tego regionu, nigdy tam nie widziałem tyle śniegu, a byłem tam 12 lat z rzędu zimą i to nie w grudniu xd
Drugiego dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę Grande Guerra (czyli Wielka Wojna). Jest to dość długa trasa, w dużej części niestety autobusami, która obejmuje przejażdżke na granicy Tyrrolu i regionu weneckiego (czyli dawnej granicy austriacko-włoskiej, gdzie właśnie toczyły sie walki podczas I Wojny Światowej). Z regionu "Sella Rondy" się docierało najpierw stokami i wyciągami pod Marmoladdę, stamtąd busem w region Civetty, a potem znowu busami się docierało pod region Lagazuoi (czy jakoś tak xd), gdzie przejeżdzało się taką fajną, długą dolinką, na której końcu się jechało "narciarskim kuligiem". Byliśmy tam już wcześniej kilka razy, ale chyba nie wspominałem o tym miejscu. Urokiem tak długiej trasy było to, że czas nas gonił więc szybko dojechaliśmy na wysoki szczyt już z powrotem w regionie Corvary, skąd już narciarsko można było zjechać, podczas gdy wyciągi były pozamykane, i dopiero tam porządnie zjedliśmy - a, że tam się porządnie je, to już wam chyba mówiłem Przystawki, obiady, desery, kawusia, herbata, a czasem nawet trochę procentów (o tym więcej w rozdziale "2016" będzie xd)...
Dzień później, po dniu pełnym wrażeń, okazało się, żę przez przypadek zajumałem komuś wypożyczone buty xd I w nich jeździłem przez cały dzień. Na szczęście 10 Euro i winko załatwiły sprawę i gość nie był zły. Tego dnia wróciłem do swoich butów (też wypożyczonych, ale już na mój koszt xd) i pojechaliśmy ponownie do Kronplatz, tym razem już od strony Alta Badii (bo z tej strony już nie było co wracać do autostrady słońca xd). Pogoda dalej piękna, chociaż dane mówią, że coś było zimno xd
Kolejne dni się już mi trochę zlały, chyba w środę 28.01 wybraliśmy się narciarsko przez Passo Gardena do Val Gardeny i na szczyt Seceda, a 30.01 w czasie zamieci śnieżnej pojechaliśmy już tylko na Passo Gardena, gdzie ją z 2 godziny w knajpce przeczekiwaliśmy xd
Jeszcze mówiąc o tym wyjeździe muszę wspomnieć o jednym... Rok 2015 był rokiem nieparzystym, a więc rokiem dobrym narciarsko. W tym roku pierwszy raz złamałem swoje lęki i zdobyłem czarne trasy, o których wcześniej mogłem tylko pomarzyć. W dniach 25-27.01 nie było wiele okazji (Grande Guerra, jak i Kronplatz takowych tras nie posiadają), ale 28.01 na Secedzie zjechałem z takiej czarnej trasy, do której zawsze pochodziłem z niezwykłym respektem i ją omijałem. Ogólnie w kolejnych dniach jeszcze na płaskowyżu Corvary i w różnych innych miejscach zdobyłem sporo czarnych tras, w sumie co pamiętam przejechałem na 17 różnych czarnych trasach, z czego kilku takich naprawdę... mocnych, do których bym wcześniej nie podszedł...
Wyjazd zakończyliśmy 31.01.2015 na obiadku na stoku tuż przy Colfosco i potem już podróż powrotna, z której mało pamiętam, nawet nie pamiętam zbytnio gdzie nocowaliśmy....
Pamiętam za to coś smutniejszego. 1.02, gdy już dojeżdżaliśmy do domu dostaliśmy niepokojący telefon od wujka. Okazało się, że Dziadek wszedł w niepokojącą fazę niekontaktowości, jak po jakimś udarze, czy cholera wie co. Co gorsza, w szpitalu go olali przez jeden dzień, przez co stan był narpawdę poważny... 2.02 wieczorem zdecydowali się go przenieść na oddział ratunkowy, czy jak to się tam nazywało i dopiero tam odkryli, że skurwysyny w szpitalu go zarazili sepsą, a to był typowy wstrząs septyczny... Dzień później już było jasne, że jest źle i że nawet jak z tego wyjdzie, to już pewnie w tym wieku nigdy nie wróci do realnej sprawności ruchowej....
3.02 wieczorem doszło do pierwszego zatrzymania akcji serca, ale jeszcze udała się reanimacja. Dzień później, 4.02 koło południa już się to nie udało... Pamiętam ten dzień, piękna słoneczna pogoda, wyraźna pokrywa śnieżna mimo lekkiego plusa. I ta sceneria szpitala w którym leżał... A wieczorem z nieba zaczęły lecieć spore płaty śniegu...
Cóż tu więcej mówić, pogrzeb był 9.02 w scenerii ponownie ładnej pokrywy śnieżnej i kolejnego dość mocnego opadu śniegu... i w sumie na tym może skończę to opowieść. Powiedzmy, że dedykuje ją pamięci mojego Dziadka (*)