Forum wielotematyczne LUKEDIRT Zdjęcia, pogoda i klimat, astronomia, sport, gry i wiele więcej! Serdecznie zapraszamy!
Ogólnie o pogodzie i klimacie - Wyjazdy w Dolomity w latach 2006-18
PiotrNS - 18 Grudzień 2020, 13:12 Przykra ta historia Twój Dziadek mógł żyć gdyby nie ta sytuacja w szpitalu, niestety czasami dzieją się tam okropne rzeczy, mając bliskich w szpitalu najlepiej byłoby chyba pełnić tam dyżury, bo słów brak jak niektórzy, którym w pracę wkradnie się rutyna, potrafią działać, psując przy tym opinię wielu wspaniałym lekarzom i pielęgniarkom, oddanym służbie pacjentom. To chyba rzeczywiście jakieś zrządzenie Opatrzności, że wtedy zapomniałeś kluczy i mogłeś jeszcze zobaczyć się ze swoim Dziadkiem, na pewno bardzo się z tego cieszył. Dla mnie początek lutego też kojarzy się podobnie, moja Babcia od strony Taty zmarła 1 lutego 2014, choć już od długiego czasu właściwie nie mogła chodzić i była bardzo słaba, właściwie od kiedy pamiętam.
Co do tej przyjemniejszej części, to bardzo fajnie że trafiło się sporo śniegu (a więc tradycja nieparzystych lat została zachowana), jazda na nartach była przyjemna, a przy tym udało się trochę pozwiedzać. Niezręcznie wyszło z tymi butami, ale takie rzeczy się zdarzają, nieraz wróciłem np. w nieswojej czapce albo z cudzym parasolem, co ostatnio na szczęście już mi się nie zdarza. A 20 stycznia 2015 roku lądowałem w Warszawie po zagranicznych wojażach i na Okęciu była piękna biała magia, nawet jej dosypywało. Jako że zostawiliśmy samochód na prywatnym parkingu u jakiegoś pana mieszkającego w pobliżu (wtedy niestety nie znałem tak dobrze przedmieści Warszawy, ale mogło to być nawet gdzieś koło Ciebie), podwiózł nas do naszego samochodu i w drodze powiedział, że dopiero teraz trochę się zabieliło, ale poza tym to zimy próżno wypatrywać Tym lepiej, że III dekada tak ładnie obdarowała.kmroz - 18 Grudzień 2020, 13:26
PiotrNS napisał/a:
Twój Dziadek mógł żyć gdyby nie ta sytuacja w szpitalu, niestety czasami dzieją się tam okropne rzeczy, mając bliskich w szpitalu najlepiej byłoby chyba pełnić tam dyżury, bo słów brak jak niektórzy, którym w pracę wkradnie się rutyna, potrafią działać, psując przy tym opinię wielu wspaniałym lekarzom i pielęgniarkom, oddanym służbie pacjentom.
Ostatnio oglądałem historie "Reżyser życia", w której było pokazywane, jak dziadek pewnej dziewczyny umiera latami na raka i szczerze to jest tak straszne i dla umierającego i jego rodziny, że czasem jednak się cieszę, że poszło to tak szybko. On i tak był ciężko chory i pewnie by już nie wrócił do zdrowia, nawet gdyby nie złapał tej sepsy... Ale to wszystko jest "pewnie", "może", tak naprawdę nie wiem jakby było i wielki żal, a zarazem wk*rw na personel szpitala oczywiście był i gdzieś tam ciągle jest...
PiotrNS napisał/a:
o chyba rzeczywiście jakieś zrządzenie Opatrzności, że wtedy zapomniałeś kluczy i mogłeś jeszcze zobaczyć się ze swoim Dziadkiem, na pewno bardzo się z tego cieszył.
No prawdę mówiąc, mogłem odwiedzić sam, mogłem się umówić bez powodu, ale nie oszukujmy się, nie zrobiłbym tego..... I nie wiem czy bym to sobie darował...
PiotrNS napisał/a:
Jako że zostawiliśmy samochód na prywatnym parkingu u jakiegoś pana mieszkającego w pobliżu (wtedy niestety nie znałem tak dobrze przedmieści Warszawy, ale mogło to być nawet gdzieś koło Ciebie)
Kojarzę to miejsce i jest to faktycznie w stronę Michałowic.
A co do tego śniegu, o którym wspomniałeś, to właśnie było go naprawdę mało i to zarówno na pierwszym, jak i drugim wyjeździe. W Colfosco połączenie małych ilości śniegu (przy Brunico/Kronplatz to nie było go na dole prawie wcale) z kilkudniową lampą, robiło wrażenie "sztucznego" ciepła, jednak widząc po danych, to wcale ciepło - jak na Dolomity - nie było, średnie dobowe cały tydzień na minusie, chwilami nawet sporym.
O tych dużych ilościach śniegu co wspomniałem, to miałem na myśli OBECNY okres, czyli grudzień 2020 w tamtym regionie, zresztą pewno o tym już sam słyszałeś, bo pogodowe zakamarki internetów spamowały o tym co chwila przez dwa tygodnie kmroz - 18 Grudzień 2020, 13:28
PiotrNS napisał/a:
to bardzo fajnie że trafiło się sporo śniegu (a więc tradycja nieparzystych lat została zachowana)
Tutaj miałem na myśli coś zupełnie innego z tą tradycją, nie że sporo śniegu, tylko, że dobrze mi się jeździło. Pod względem ilości śniegu to zdecydowanie wygrywały parzyste lata, 2014 i 2016 to było coś w tych Dolomitach... 2013 kojarzył się z dużą ilością śniegu z powodu świeżej śnieżycy w dniu przyjazdu, ale w praktyce to szału nie było.PiotrNS - 18 Grudzień 2020, 13:33 To Cię źle zrozumiałem, niewłaściwie odczytałem ten fragment o śniegu, a przy tym miałem zakodowane w głowie, że w styczniu 2015 śniegu w Dolomitach było dużo, musiał pomylić mi się z innym.kmroz - 18 Grudzień 2020, 13:38
PiotrNS napisał/a:
a przy tym miałem zakodowane w głowie, że w styczniu 2015 śniegu w Dolomitach było dużo
Wiesz, Dolomity to nie jedna miejscowość, gdzieś indziej mogło być go dużo.
Swoją drogą spojrzałem sobie na dane archiwalne z prognozy z 2016 roku (kolejny rozdział), a także z ogimetu i widzę, że jednak w tym 2016 było fatalnie z pokrywą. Teraz mi się przypomniały szczegóły, że w dniu naszego przyjazdu była lampa i praktycznie tylko pokrywa w płatach, a dzień później zaczęło ostro sypać, ale przy dodatniej temperaturze xd Zresztą wiecej o tym za chwilę.kmroz - 23 Grudzień 2020, 13:12 Wyjazd na narty w 2016 roku? Tutaj nie ukrywam, ale w mojej głowie była spora pustka W sensie nie pamiętam z niego już tak dużo, jak z poprzednich wyjazdów.
Przełom stycznia i lutego 2016 to był jakoś niezbyt miły życiowy okres dla mnie, w sumie nie wiem czemu, to była chyba jakaś wewnętrza depresja. Zupełnie nie pamiętam pierwszych dni ferii przed wyjazdem, jedynie mechanicznie zapamiętałem datę wyjazdu - 5.02.2016
Nie pamiętam zbytnio w jakim miejscu nocowaliśmy po drodze, noż kurna serio mi się sporo filmu urwało. Ale to był chyba ten rok, kiedy przyjechaliśmy dosyć wcześnie na miejsce 6.02, wyjeżdżając z noclegu pośredniego o 4:00 nad ranem...
Było spore ryzyko, że pięknego, dolomickiego słońca już później nie ujrzymy w pełnej krasie, dlatego tak zależało nam, by dojechać jeszcze w ciągu dnia. Był nawet plan, by wypożyczyć narty już tego dnia, ale ostecznie zrobiliśmy sobie pieszą wycieczkę. A, właśnie nocowaliśmy w Colfosco, w pensjonacie obok tego co rok wcześniej, niestety w tamtym nie było miejsc. I tutaj znowu - zupełnie nie pamiętam tego miejsca, tego pokoju. Nie pamiętam praktycznie żadnych wspomnień z tego pokoju. Nie mam pojęcia czemu tak....
W dniu naszego przyjazdu nie było za wiele śniegu, ale widać było po prognozach, że to się zmieni. W tym wypadku, widać wyraźnie, że jednak w górach wysokość 400 metrów robi różnice...
Jedyne co tu się zgadza, to zachmurzenie, bo faktycznie w dniach 7-10.02 słońca było tyle co nic, ale na miłość boską, sypał konkretny śnieg, a nie żadna mżawka przy dodatnich temperaturach. Pamiętam, jak któregoś dnia (za cholerę nie pamiętam którego xd) wyjeżdżaliśmy, to trzeba było dość długo odśnieżać auto. Nie był to wprawdzi taki atak śnieżyc, jaki mieliśmy na początku grudnia 2020 w tamtym regionie, ale jednak było konkretnie...
Zupełnie nie pamiętam natomiast gdzie byliśmy którego dnia. Mógłbym poprosić Tatę o pokazanie tras, bo on zapisywał to na endomondo, ale szczerze to nie chodzi w tym wątku o to by mówić szczegóły, tylko o to by powspominać A pamiętam serio niewiele, oprócz tego, że był to nieco słabszy rok narciarsko - na czarnych, a raz nawet na czerwonej trasie łapał mnie skistress. Opowiedziałbym coś więcej, ale tak jak mówię, niewiele pamiętam, co którego dnia było
No dobra, teraz sobie przypomniałem, żę pamiętam jeden dzień, 10.02.2016. Tego dnia zupełnie nie pamiętam gdzie jeździliśmy, ale na końcu dnia jak często zjedliśmy sobie w knajpce na Bioku, najwyższy szczyt na płaskowyżu Corvary, skąd już można bezpośrednio na nartach zjechać do Corvary - dzięki czemu można jeść spokojnie nie martwiąc się zamkniętymi wyciągami. I tam pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się wypić w trakcie jazdy. Właściwie, to nie wypić, tylko zjeść deser sowicie polany jakimś rumem, nawet nie zrobiłem tego specjalnie . Ale wystarczyło, byłem mocno rozkojarzony i zamiast zjechać trasą na Corvary, to zjechałem na ślepą oślą łączkę, skąd musiałem podjechać orczykiem, na szczęście był jeszcze czynny. I jak potem zasuwałem, żeby zjechać do Corvary, skąd ostatnia gondolka do Colfosco (te miejscowości, oprócz drogi samochodowej, łączy taka dwustronna gondolka, trasy narciarskiej tam brak) miała odjechać za 15 minut. Tak naprawdę, to po prostu było zwykłe gapiostwo, nie byłem jakoś pijany (myślę, że mieściłem się w legalnej granicy promili do prowadzenia autem), ale jednak od tej pory starałem się uważać co zamawiam na stoku Co innego wieczorkiem, w kwaterach - tam to spokojnie się można napić winka
Ostatniego dnia (13.02) to też pamiętam, zamiast jedzenia na stoku, to zjedliśmy w knajpce na dole Colfosco, gdzie zresztą się spotkaliśmy z jakimiś innymi "ekipami", których ledwo znałem, ale rodziny z tych ekip miały akurat całkiem fajne i ładne córki, także nawet dobrze wspominam ten dzień
Potem wieczorem powrót z którego nic nie pamiętam, no jak Boga kocham pourywał mi się film z tego wyjazdu, to nietypowe dla mnie
Odnośnie pogody do pamiętam, że tylko 11 i 13.02 było pogodnie, ale nie była to lampa totalna. Taka była tylko w dniu przyjazdu, 6.02.
Jeśli jakaś piosenka mi się kojarzy z tym wyjazdem, to chyba ta. Słuchałem wtedy na osiemnastkach i innych imprezach dużo jakiegoś disco polo i pamiętam, że przez to dosłownie śpiewałem to jeżdżąc po stoku. Ogólnie uwielbiam jeźdząc po stokach zagranicznych śpiewać polskie piosenki, oczywiście względnie cicho, ale na tyle, że jakby ktoś mnie mijał, to by usłyszał
PiotrNS - 23 Grudzień 2020, 21:28 Także mam w niektórych miejscach takie "dziury w pamięci", najczęściej uświadamiam to sobie wtedy, gdy ktoś z naszego grona wspomina pogodowo jakiś dzień o wyjątkowych walorach atmosferycznych, a ja w ogóle go nie pamiętam albo nie kojarzę z pogodowej strony. Kiedyś wspominaliśmy np. 23 grudnia 2015 roku, jeden z najbardziej anomalnych zimowych dni. Słowo daję, że kiedy ów dzień dopiero się dział albo był bliską przeszłością, nie zdawałem sobie sprawy z jego niezwykłości. Tego dnia, jak zwykle 23 grudnia, zajmowałem się przystrajaniem choinki i pamiętam tylko to, że świeciło Słońce, nawet nie zerkałem na blogi i prognozy.
Co do Twojej wyprawy, duże wrażenie zrobił na mnie opis Corvary i tamtej trasy. To musi być nie lada atrakcja, skoro wszystko jest tak przemyślnie uporządkowane i jest nawet kolejka, którą można dostać się w dalszą drogę, widzę że przed rozpoczęciem szusowania trzeba mieć dobrą strategię Ale Twój błąd to raczej na pewno wina tego deseru, jak oglądałem trochę filmików z podobnych tras, to widzę że czasami chyba trudno się połapać i wystarczy jeden dezorientujący zakręt trasy, żeby wjechać na niewłaściwy tor.kmroz - 23 Grudzień 2020, 21:52
PiotrNS napisał/a:
Co do Twojej wyprawy, duże wrażenie zrobił na mnie opis Corvary i tamtej trasy. To musi być nie lada atrakcja, skoro wszystko jest tak przemyślnie uporządkowane i jest nawet kolejka, którą można dostać się w dalszą drogę, widzę że przed rozpoczęciem szusowania trzeba mieć dobrą strategię
Jak się jest któryś rok z rzędu przez kilka dni w tym samym miejscu, to się już zna wszystkie trasy na pamięć Kolejka łącząca te dwie miejscowości jeździ wyjątkowo długo, nawet do 17:30 (większość wyciągów tam się zamyka 16:30-17:00), także jest pewnym gwarantem bezpieczeństwa. Gdyby nie ona, to trzeba byłoby wracać busikiem kmroz - 8 Styczeń 2021, 16:47 Wracamy tu po długiej przerwie.
Zima 2016/17, znana z tego, że trwała od października do maja, była czasem mojego pierwszego semestru na studiach. Mroźny i suchy, ale ze stałą, chociaż niewielką pokrywą, styczeń 2017 był dla mnie miesiącem bardzo trudnym. Na naszym kierunku na pierwszym semie było 5 zasadniczych przedmiotów, z czego z tylko dwóch był egzamin. Aby w ogóle podejść do sesji, trzeba było w praktyce zaliczyć 2 z 3 przedmiotów, z których były tylko kolokwia i ćwiczenia/projekty. Niestety zawaliłem kolokwia z dwóch i poprawkę z jednego (podstawy programowania), którą pisałem 19.01, również zawaliłem...
Stało się jasne, że aby w ogóle marzyć o utrzymaniu na studiach (zakładając, że sesja pójdzie świetnie...), musiałem zaliczyć poprawkę z drugiego przedmiotu (wstęp do informatyki). Dniem sądu miał być dla mnie czwartek 26.01. Dzień bezchmurny, pierwszy raz od 2 tygodni i spędziłem go na nauce wraz z kilkoma innymi nieszczęśnikami. Prawdę mówiąc, nawet widzę tego pozytywy, bo dzięki temu poznałem kilku znajomych i całkiem możliwe, że gdyby nie ta poprawka, to 2.5 roku później, w lipcu 2019, bym nie pojechał na Węgry . Kolokwium poprawkowe odbywało się w ten mroźny, gwieździsty wieczór. No i niestety, dowalił mocno prowadzący. Wychodząc z niego byłem przekonany, że oblałem i że to koniec... Wieczór 26.01.2017 był dla mnie jednym ze smutniejszych jakie pamiętam, wtedy się dużo bardziej przejmowałem takimi rzeczami, teraz to mam wywalone, bo wiem, że dobra praca zależy tylko w małym stopniu od papierka...
Jednak 27.01.2017 nad ranem, przy dwucyfrowym swoją drogą mrozie, gdy się obudziłem zobaczyłem kilka powiadomień na telefonie. Okazało się, że stał się cud i jednak kolokwium zdałem, a że wyniki były publicznie dostępnie to kilku kolegów i jedna dobra koleżanka zdążyło już do mnie napisać o tym. Euforii nie było granic i tego dnia poczułem, że się urodziłem na nowo, poczułem, że dam radę. Żebym wiedział, że to dopiero początek euforii....
W piątek 27.01 miałem jeszcze jedno kolokwium z tego trzeciego przedmiotu (logika). Miałem go już niemal zdanego, ale dobry wynik pozwoliłby mi uzyskać z niego lepszą ocenę. I ponownie się udało, dobrze przygotowany zaliczyłem kolosa na 16/18 pkt, dzięki czemu udało się dostać czwórkę z tego przedmiotu Pamiętam do dzisiaj to uczucie, w promieniach słońca odbijającego się od 2cm białej magii, przy bezchmurnym niebie sobie szedłem kilka kilometrów z uczelni na pociąg i po prostu czułem radość życia. Wieczorem tego dnia, poszedłem opić sukces ze znajomym, może się nie będę chwalić w jakim miejscu piliśmy, bo to brzmi menelsko I własnie wtedy otrzymałem trzecią dobrą wiadomość... Okazało się, że prowadzący z programowania, który mnie niby uwalił tydzień wcześniej... zmienił zdanie i wystawił mi 3 na szynach. Stało się jasne, że do sesji podejdę z czystą kartą, chociaż jeszcze 24 godziny wcześniej wydawało się to tak bardzo niemożliwe...
Z całym styczniem i także tym jego szczególnym dniem, 27.01.2017, kojarzy mi się ta piosenka:
Kolejne dni upływały w słonku, amplitudach i trzymającym zaschniętym śniegu. Nic ciekawego, ale nie ukrywam, że mam słabość do tego okresu. Miałem kilka dni na dobre przygotowanie się do pierwszego egzaminu - z algebry, który odbywał się 31.01. Dwa dni później miał być kolejny, z analizy, ale po matematycznym liceum ten przedmiot akurat nie sprawiał mi problemu i zaliczenie go miało być formalnością - raczej marzyłem o lepszej ocenie niż 3
Ten egzamin miał być 2.02.
Niestety algebra okazała się być zbyt trudna i 31.01 ją niestety uwaliłem. Aby utrzymać się na studiach musiałem przynajmniej jeden egzamin zdać. Oczywiście "bez spiny, są drugie terminy", ale serio średnio miałem ochotę się stresować i być na musiku w serii poprawkowej... Dlatego, mimo świadomości swoich umiejętności, postanowiłem sobie powtórzyć dogłębnie analizę. Z dniem 1.02 i nocą 1/2.02, które spędziłem na nauce do tego egzaminu, kojarzy mi się ta piosenka:
Piosenka, która została dla mnie na zawsze piosenką szczęśliwą, bowiem egzamin w dniu 2 lutego 2017 się udał. Udał, chociaż dużo słabiej niż się spodziewałem. Bo czym było marne 3.5? Umiejętności jedno, a ich wykorzystanie drugie. W czasie egzaminu lekko sypnęło śniegiem, dzięki czemu już zaschnięty proszek zamienił się w świeżą pokrywę o wysokości 4cm
Dzięki wynikom stało się jasne - jestem studentem drugiego semestru. Jednak głupio mieć warunek, więc oczywiście nie odpuściłem i się uczyłem do drugiego terminu z algebry. Zanim to się stało, to jeszcze tego samego dnia, 2.02 wybraliśmy się na wieczorne piwo z trzema znajomymi z grupy dziekańskiej. I w sumie ten dzień również wpłynął na moją przyszłość, bo dzięki temu utworzyła się taka paczka (do dzisiaj mamy wspólny czat xd) i jeden z tych gości zaprosił mnie 2 lata później w lutym 2019 na wyjazd do Lwowa. Czasem naprawdę ciekawym jest, jak drobne wydarzenia wpływają na całe życie...
Kolejne dni to nauka do egzaminu, chociaż też czasem wychodziłem. Na rodzinny spacer z Buką (Lea już zaczynała niedomagać i trzeba było ją zostawiać w domu, była w stanie przejść max 0.5km) wybraliśmy się 5 lutego, w przededniu egzaminu. I stało się coś... strasznego...
Pies nam po prostu uciekł i zaginął. Było to jakieś 5 km od domu, więc nadzieja na znalezienie wydawała się marna. Wróciliśmy do domu i tak naprawdę już pozbawieni nadziei wchodziliśmy w żałobe. Jeszcze szukaliśmy jej samochodem, ale też nic z tego nie było. Jedyny plus, że ciała na drogach nie znaleźliśmy, więc była nadzieja, że się gdzieś włóczy....
Minęło 6 godzin i akurat wyszedłem na ulice wyrzucić śmieci. Przeszedłem się kawałek na pole, do słynnej kałuży (wtedy oczywiście zamrożonej). I nagle patrzę, za płotem stoi coś białego. Jak się wychyliłem to się ruszyło i stało się jasne. Kochany piesek się znalazł. Jakimś cudem trafiła bezpiecznie te 5km do domu, tylko, że chyba bała się podejść do furtki i się jakiś czas kryła na polu....
Szczęścia granic nie było, ale jednak ten dzień uświadomił mi z bólem pewien fakt - ten pies nie dożyje pełnej starości, to jest pies uciekający, tak jak jego matka. I niestety, po niemal 3 latach się to potwierdziło. Właśnie dlatego przez te wszystkie lata tak bardzo ją doceniałem i starałem się jak najczęściej z nią chodzić i uwieczniać na fotografiach. Czułem, po prostu czułem, że jej koniec może nastąpić bardzo nagle i brutalnie...
Niestety stresująca sytuacja sprawiła, że nie poduczyłem się maksymalnie do drugiego terminu egzaminu, który miał miejsce dzień później. To sprawiło, że stres się zwiększył, do tego byłem niedouczony. No i cóż, wieczorem 6.02 się dowiedziałem, że zawaliłem drugi termin. Było mi smutno z tego powodu i już sobie planowałem jak ten przedmiot wcisnąć w kolejny semestr....
Dzień później w dniu 7.02 miałem iść na oglądanie egzaminu i przysłowiowe "żebranie". Fakt, brakowało ponad 10% do zaliczenia egzaminu (jakieś 38% dostałem) i nie łudziłem się zbytnio. Zanim jednak to się stało, poszedłem sobie rano na spacerek z Buką, jak nowonarodzoną po przygodzie sprzed 2 dni...
Wyła, bo się jej stado rozwaliło, o ile dobrze pamiętam to chyba odprowadzałem z nią Babcię do Ursusa. Przyznajcie, cudnie skrzypiał śnieżek i wiał mroźny wiaterek
O godzinie 14:00 miałem mieć wyrok. Prowadząca okazała się łaskawa i powiedziała, żebym spróbował zrobić zadanie, którego na egzaminie nie umiałem. Niestety, nie wyszło mi i już miałem wychodzić, ale dała mi jeszcze jakiś układ równań do policzenia, w którym też się walnąłem na egzaminie. No i po 2 minutach udało mi się go zrobić, a prowadząca bez słowa przekreśliła 2 i wpisała 3. Tak po prostu... Zszokowany i szczęśliwy tylko powiedziałem bardzo dziękuje, wyszedłem z sali i zacząłem taniec radości....
Kolejne dni, przed planowanym corocznym wyjazdem na narty (tak wiem, to miałem o nim pisać xdddd) w dniu 10 lutego, pamiętam jako dni wielkiego szczęścia. Wreszcie mogłem się z ludźmi pospotykać. Najmilej wspominam dzień 7.02, kiedy z paczką 3 właściwie moich najbliższych znajomych poszliśmy sobie na pizze i piwo, a następnie w plener do Parku Szczęśliwickiego na coś mocniejszego. Pięknie zaczął prószyć śnieżek, co przy temperaturze -10 stopni dało szybkie efekty i pokrywa urosła do 8cm po kilku godzinach. Akurat "starego kmroza" to zbytnio nie cieszyło, ale miałem przed sobą perspektywe wyjazdu w ciepłe Dolomity (już widziałem prognozy... ). Kolejne dwa dni to dalsze spotkania i dopiero w piątek 10.02 rano pakowanie.
Pakowanie na wyjazd, o którym opowiem już w następnym komentarzu. Ten tutaj jest dłuższy niż się spodziewałem, ale cóż, chciałem wam nakreślić, czemu też sam wyjazd na narty tak dobrze wspominam, a także cały miesiąc luty 2017 określiłem mianem najlepszego w życiu. Dla mnie był to miesiąc po prostu zwyczajnego powodzenia, a do tego wyjątkowo fajnych kontaktów towarzyskich, co się częściowo (tylko w małym stopniu, luzik xd) schrzaniło w marcu 2017... Także szczęśliwe odnalezienie Buki było czymś pięknym - pewnie gdyby nie wydarzenia z grudnia 2019, mógłbym obecnie jeszcze piękniej to wspominać....PiotrNS - 8 Styczeń 2021, 17:17 Fajnie że wróciłeś do tej serii Widzę, że na samym początku studiów zaliczyłeś porządny wycisk, podobnie jak ja, chociaż w moim przypadku I semestr był akurat dosyć prosty i sesja z niego pomimo osobistych trudności poszła mi bardzo dobrze, na szczęście przygotowany do niej byłem jeszcze zanim w życiu mi trzasło i egzaminy zamiast "zła koniecznego" okazały się fajną odskocznią. Chociaż nasze studia tak bardzo się różnią, to też miałem logikę, tylko trochę zmodyfikowaną... Masakra, zdałem, ale dopiero w ostatecznym podejściu, w "meczu o wszystko" 24 września 2019. Ten przedmiot wymęczył mnie najbardziej, od samego początku się go bałem, bo chociaż mam rzadką u humanistów umiejętność sprawnego i szybkiego liczenia w głowie, na tym przedmiocie niemal w ogóle się to nie przydało. Pierwszy egzamin zdawałem w mini-dniu euforii, u kresu koszmaru 16 czerwca 2*19, idąc na niego praktycznie nieprzygotowany. W te dni mój umysł normalnie nie przyjmował wiedzy, straszna pogoda nałożyła się na wiele innych trosk i nie pomagała.
Wyobrażam sobie ten 27 stycznia, jak bardzo miłe musiało być to uczucie... Tyle wygrać w jednym dniu Potem jeszcze ta szansa, którą dała Ci tamta pani prowadząca 7 lutego i cała przygoda dobrze się skończyła. Co do uciekającej Buki, to w sumie dobrze, że przygotowałeś się na taką ewentualność, może to choć minimalnie przygotowało Cię na ten najgorszy grudniowy moment, choć nie wiem czy tak do końca można się na to przygotować. Saba też uciekała, najgorszym przypadkiem był 27 kwietnia 2011 roku, kiedy wiatr uchylił niedomkniętą bramkę. Szukaliśmy jej po całej okolicy dobre trzy godziny i znalazła się, kiedy już powoli traciliśmy nadzieję, na końcu naszej ulicy, jakieś 1,5 kilometra od domu. Raz urwała mi się na spacerze w pogoni za zauważonym kotem, ale kiedy zacząłem ją wołać (właściwie to drzeć się), to z daleka usłyszała i przybiegła z powrotem.
Nie dziwię się Twojej słabości do końca stycznia, skoro 27-go spotkały Cię tak miłe rzeczy. Dla mnie to również był fajny czas, pamiętam jak wyszedłem w samej bluzie na balkon i przez chwilę wystawiałem się do Słońca, czując już powoli jego ciepło, co sprawiło że uświadomiłem sobie, że pomimo trwającej mroźnej zimy, Dzienna Gwiazda już powoli umacnia swoją pozycję.
10 lutego 2017 miałem zakładany aparat ortodontyczny, ale ten słoneczny dzień najbardziej kojarzy mi się z tym Tak, mieszkam daleko od Warszawy, ale i tak przeżywałem to lądowanie i bardzo się z niego cieszyłem, licząc na to, że szejkowie wprowadzą ten największy model pasażerskiegosamolotu do regularnej obsługi rejsów z Warszawą, jak uczynili w większości europejskich stolic. Niestety tak się nie stało (podobno to stronie polskiej nie zależało, bo na Okęciu nie ma piętrowych rękawów) i za sprawą koronki już się nie stanie. Ale powspominać miło
PS. Piosenka "Taką Cię wyśniłem" kojarzy mi się z przyjemnym okresem przedświątecznym w grudniu 2016, ostatnim sprawiedliwym wśród grudniów w NS