Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy. Polityka CookiesDowiedz się więcejCyberbezpieczeństwoOK
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 127 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12302 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 1 Sierpień 2021, 16:23 15 lipca 2021 r. - najniezwyklejszy letni dzień w moim życiu
Witajcie w temacie, który już dawno Wam obiecałem. Ostatnio mam trochę mniej czasu i piszę mniej postów, a do takiej okazji nie da się podejść inaczej niż jakimś bardziej obszernym opisem, czymś co wymaluje w tekście to, czego doświadczyłem, co czułem i o czym myślałem. A był to dzień, w którym radość promieniująca do stanu euforii i niepokój połączony ze strachem spotkały się tak blisko i ściśle, jakby chciały wyjaśnić znaczenie powiedzenie o przyciągających się przeciwieństwach. Bywają dni, których się po prostu nie zapomina i to był jeden z nich. Choć lęki i chęć uwolnienia się ze szponów szalejących w nim burz towarzyszyły mi niejednokrotnie, to zawsze będę wspominał ów dzień z sympatią i małą nutką nostalgii. Bo choć wierzę w wiele ciekawych zjawisk jakie mnie ciekawią, wątpię że taki dzień prędko się powtórzy...
Swoje wspomnienia z 15 lipca pragnę rozpocząć jednak od jego poprzednika - 14 lipca 2021 roku. To wówczas burzowy Miesiąc Bombowego Raka osiągnął swoją kulminacyjną fazę. Właśnie wtedy, o godzinie 18:15 otworzyłem na forum temat pt. "Potężne burze nad Polską - 14 lipca 2021 r." Zrobiłem to z powodu wyjątkowego zainteresowania i zaniepokojenia zjawiskami, które około godziny wcześniej niemal dosłownie eksplodowały nad Górnym Śląskiem, siejąc spustoszenie w okolicach Łukasza i Jorgusia (wpadaj do nas częściej Wojtek!). Istniało ryzyko, że układ rozrośnie się do takich rozmiarów i osiągnie taką siłę, że scenariusz pewnej sierpniowej nocy 2017 roku znowu się powtórzy. Niepokojące zdjęcia z okolic Ogrodzieńca dawały podstawy ku takiemu twierdzeniu - w komentarzu pod postem Polskich Łowców Burz widziałem kilka dość katastroficznych ujęć ukazujących powalone drzewa.
Sam nie dostąpiłem jednak jeszcze okazji do tego, by zetknąć się z tą siłą, a czując lekkie znudzenie po kończącym się dniu i wiedząc, że kolejny również będzie dość pracowity, postanowiłem trochę się odświeżyć.
Zaraz po dodaniu postu i zareklamowaniu go na shoutboxie wsiadłem na rower i skierowałem się w stronę stacji nad Dunajcem i ścieżki rowerowej na starosądeckie Stawy. Był ciepły, ale pochmurny wieczór. Pomimo wysokiej temperatury tego dnia trasę przemierzało niewielu cyklistów, ale i ja nie rozpędzałem się zanadto. Czasami zdarza mi się jeździć za szybko (ale nie samochodem), jednak w tym czasie spora parność i wrażenie ociężałości nieba wywoływały wrażenie osiągania niższych prędkości przy takim samym nakładzie sił, przy jakim nieraz potrafię dać z siebie więcej. Było pochmurno, a chmury wyglądały tak, jakby wkrótce miał spaść deszcz. Zboczyłem nawet z trasy, aby na plaży nad Dunajcem ocenić stan wody. Dość normalny.
Około 20:00 spędzałem już czas na spokojnym pobycie nad stojącą wodą i podziwianiu latających dużych ważek. Wyszedłem też na mały taras widokowy, aby lepiej przyjrzeć się okolicy. Nie patrzyłem wtedy na rozwój sytuacji w Polsce, ale jakoś nabrałem dziwnego przekonania, że burza będzie - i to już niedługo.
Ten wygląd nieba, odcień chmur i stojące ciepłe powietrze kazały mi przypuszczać, że właśnie tak będzie. Lata obserwacji sprawiły, że czasami na pierwszy rzut na oka potrafię to ocenić. Czułem, że nie zawiodę się na burzach upiększających ten gorący czas. Nie czułem tylko, że oprócz braku rozczarowania dojdzie do tak dużego zdumienia. Ale tego nie będę czuł jeszcze nawet za 24 godziny...
Póki co wpatrywałem się w spokojne niebo rozmyślając nieco. Za chwilę trzeba będzie wracać.
Już w drodze powrotnej byłem tak dziwnie pewny pogodowego sukcesu, że parę razy oglądałem się za siebie, czy aby już się nie błyska. Nie było z czego, ale i tak nie wątpiłem w to, że "coś" może powstać dosłownie w chwilę. Już nieraz właśnie tak się działo.
Około 20:40 wpadłem w chmarę guniaków czerwczyków - mogłem jechać ścieżką, a nie przez miasto, gdzie pełno tego ustrojstwa siedzi w przydrożnych drzewach. Jeden nawet przyczepił mi się do nogi. Dobrze, że jestem do nich przyzwyczajony i nie czuję już odrazy do tych specyficznych chrabąszczy
W domu niemal bez reszty pochłonęło mnie śledzenie bieżącej sytuacji burzowej w Polsce. Burze w tym czasie przesunęły się bardzo znacznie i aktywne elektrycznie superkomórki nadciągały już nad domy Jacoba i FKP. Przed 22:00 zacząłem pisać ze swoim kolegą z Łodzi. Mamy ze sobą kontakt od jesieni 2014 roku, dzielimy wiele zainteresowań, punktów widzenia i planów, a nawet pomimo dość sporej różnicy wieku nieraz zdarza nam się popisać wręcz po przyjacielsku. Kiedyś bardzo mi pomógł. Teraz zaś umożliwił mi zdalne wyczucie atmosfery panującej w trzecim największym mieście Polski.
Emocjonująca relacja i opis zrywanych linii energetycznych dał mi do myślenia. Może być różnie i dzisiejsze/jutrzejsze burze długo będą obiektem analiz nie tylko na stronach miłośników meteorologii, ale może też na pierwszych stronach gazet i w głównych wydaniach programów informacyjnych.
Zapytałem go, czy trwająca burza jest podobna do tej z 10 sierpnia 2017 roku. Wtedy też pisaliśmy ze sobą i dowiadywałem się o jej przebiegu z pierwszej ręki. Aktualna burza była jednak silniejsza. Porywy wiatru sięgały 100 km/h, a sygnałem do ucieczki z balkonu były widoczne rozbłyski zrywanych linii. Domniemywaliśmy trąbę powietrzną, aż w końcu udało mi się załadować obraz z kamery na rynku koło Manufaktury. Nieliczni klienci galerii i spacerowicze uciekali w pośpiechu przed silnym wiatrem i wyładowaniami atmosferycznymi, zupełnie inaczej od przechodniów na ulicach Gniezna 11 sierpnia 2017. Padł werdykt - to najsilniejsza burza w moim życiu. Zaniepokoiłem się losami Jacoba, który na jakiś czas zniknął z forum, jak również FKP, w którego uderzyć miał właśnie ten potworek znad centralnej Polski. Nie chciałem, aby ucierpiał ogród, o który tak dba.
Około 22:40 wrócił Kuba. Odetchnąłem z ulgą, byliśmy już w komplecie. Problemy z prądem to często najmniejsze zmartwienie przy okazji takich nawałnic, ważne że jesteśmy cali.
Pięć minut później wyraziłem swoje nadzieje (a może obawy?) dotyczące burzy, która ulokowała się nad południowo-środkową Słowacją i przejawiała tendencję ku temu, aby dotrzeć do Małopolski. Na tym etapie nie mogłem być pewnym pokonania przez nią bariery orograficznej i dotarcia akurat nad moją okolicę - równie dobrze mogła podążyć bardziej w stronę Pawła. Jednak już wtedy, wieczorem, z balkonu widziałem dalekie rozbłyski niosące się hen, daleko po chmurach.
Jeszcze trochę uspokoiłem Kmroza, u którego zerwał się mocny wiatr. W tamtym momencie wydawało mi się, że raczej niewiele do niego dojdzie, może tylko deszcz. Sam nie czekałem na rozwój wydarzeń - i tak wiedziałem, że coś się stanie. Tylko nie wiadomo co. Nie zabawiłem dłużej na forum i o północy położyłem się spać - a właściwie usiłować spać, co przy 23 stopniach o tak późnej porze nie było proste.
14 lipca się skończył, zaczyna się 15 lipca roku 2021.
Obudziłem się o 2:40. Jednak doszło. Szybkie rozpoznanie, rzut okiem za okno i wszystko wiem. Błyska się na południu. Na razie dosyć daleko, nad granicą polsko-słowacką. Już widać kształty błyskawic, ale krótkie, ginące za horyzontem.
O 2:48 na forum napisałem: "Burza, której dalekie rozbłyski widziałem przed północą, doszła do mnie. Jako że jeszcze przed moim miastem zyskała na aktywności, co chwilę widzę błyski i słyszę grzmoty, jak również zrywający się wiatr. Chyba dzieje się tak coraz częściej i zjawisko naprawdę się rozkręca. Jest mocny tropik, ciągle 23 stopnie."
Nocą nietrudno o wrażenie wzmocnienia burzy, bowiem w ciemności wiele bodźców odbiera się jako silniejsze. Grzmiało mocno i całość zjawiska bardzo sprawnie przekraczała góry. Większość wyładowań ginęła w odmętach chmur i smug opadowych, ale zdarzały się także te piękne, kształtne pioruny. O 3:00 było jednak jeszcze daleko.
Stojąc na balkonie próbowałem chwytać trochę orzeźwienia, ale nic z tego - temperatura stale trzymała się bardzo wysokiego jak na moje miasto poziomu. Po trochę liczyłem na to, że drugi segment burzy, który zaistniał lekko na zachód ode mnie, trafi tutaj wcześniej. Czasem widziałem błyski z tamtej strony, ale z reguły kryły się one za daglezjami. Skupiłem się na oczekiwaniu tej zasadniczej, zmierzającej z kraju południowych sąsiadów.
Burza przesuwała się lekko na południe ode mnie, jednak w jednym momencie poczułem jej bliskość. Szkoda, że nie uchwyciłem kilku pięknych wyładowań doziemnych, które trafiły jakieś 3 kilometry na południowy-wschód ode mnie. Akurat kierowałem obiektyw gdzie indziej. Błyskawice pojawiały się po różnych stronach, udało mi się utrwalić te:
Między jednym a drugim zdjęciem dobrze wyczułem, że mogę zastać też coś po zachodniej stronie, bowiem komórka zmierzająca w stronę Krakowa była jeszcze aktywna.
Przed 4:00 burza dotarła do swojego kluczowego stadium. Błyskawice pojawiły się najbliżej, a wraz z szybkimi porywami wiatru dotarło trochę deszczu. Złożyłem statyw do środka pokoju, bo robiło się trochę niebezpiecznie. W tym samym czasie gdzieś uderzył największy rozmiarowo (przynajmniej pozornie, obserwacyjnie) piorun tej burzy. Obudziła się moja Mama i pytała czy na pewno muszę tak wystawać w tym oknie, skoro muszę wstać rano i na pewno będę niewyspany przez cały dzień Ten dzień nie pozwoli na takie stany. A właśnie się zaczynał. Zaraz po 4:00 zaczęło świtać i przesuwające się z wolna chmurki były podświetlane już nie tylko przez wyładowania atmosferyczne, lecz również zbliżającą się do widnokręgu żółtą gwiazdkę.
Ostatecznie z burzy spadło niewiele. Tylko 2 mm deszczu, które zraszały ziemię przez jakieś 5 minut, musiały wystarczyć. Widowisko oddaliło się i o 4:30 zasnąłem korzystając ze znośniejszej temperatury, "zaledwie" 18 stopni.
Dwie godziny później pobudka. Jednak chętnie spałoby się dłużej. Może faktycznie burze tak późną nocą są wynaturzeniem igrającym z komfortem organizmu łowców? To pewnie taka wymiana uprzejmości za to, że nie pozwalamy burzom przechodzić przez świat niezauważenie.
Przed 7:00, słysząc pojedyncze grzmoty na południu, wyraziłem na forum swoją opinię odnośnie minionej nocnej burzy, nazywając ją "bezobjawową" z powodu skąpego opadu.
Poczułem, że faktycznie - było wynaturzenie. Każde zamknięcie oczu groziło ponownym zaśnięciem, więc co rusz wstałem, zrobiłem sobie śniadanie i wyruszyłem do pracy rozmyślając nad losem dalszym godzin. Wszelkie znaki na niebie, ziemi i mapach pokazywały bowiem, że to jeszcze nie koniec. Miałem nadzieję, że burze wstrzymają się do mojego powrotu, a póki co nawet nie brałem pod uwagę możliwości, aby tak wcześnie miały przystąpić do drugiego ataku. Niebo było całkowicie zachmurzone, a pod postrzępionymi chmurami nie czuć było kojarzącego się z burzami ciepła. Było zaledwie 20 stopni, a więc bardzo zimno Przed wskoczeniem w kożuch powstrzymała mnie tylko świadomość tego, że gdyby złapał mnie deszcz, to ciężko będzie go wysuszyć Oczywiście poważnie nie był to chłód, ale od tygodnia pogoda przyzwyczajała mnie do innych temperatur o poranku. Rekord lipca sam się nie zrobi.
Przed 8:00 dotarłem na miejsce, rozsiadłem się w swoim "biurze" i czekałem aż dostanę swój zestaw zadań na dziś. W tym czasie włączyłem jeszcze internet i zobaczyłem zdjęcia pięknej chmury szelfowej nad Krakowem. Ten widok pobudził moją wyobraźnię, bo sam od dłuższego czasu nie widziałem żadnej chmury tego rodzaju. Aby sprawdzić, jak wygląda ten krakowski układ, włączyłem detektor wyładowań i przeżyłem niemałe zaskoczenie. Zobaczyłem jak od strony Słowacji zmierzają do mnie dwie duże komórki gotowe do wejścia na mój teren w najbliższych kwadransach.
Na początku pracy trudno było mi się skupić. Na szczęście siedziałem w pokoju sam i nikogo nie gorszył widok mnie sięgającego co jakiś czas po telefon Dwie strefy połączyły się w jedną i zauważyłem charakterystyczne wygięcie. Pomyślałem o tym, że może mnie czekać widok podobnej chmury jak ta, która przetoczyła się nad Grodem Kraka. Zostało mi do niej jeszcze trochę czasu i żywiłem nadzieje na to, że zwolni i poczeka na koniec mojej pracy. Czoło burzy zaczynało z czasem przesuwać się na zachód ode mnie po raz kolejny męcząc Kraków, jednak ten południowy segment zmierzał prosto na mnie. Wygięcie stawało się ewidentne.
I może przyjąłbym ten fakt z większym spokojem, gdyby nie to, że moje okno wychodziło na dokładnie przeciwną stronę. I co tu robić? Za oknem płynęły spokojne, flegmatyczne chmury oświetlone słabym promieniem Słońca. A tymczasem po drugiej stronie może znajdować się potwór...
Starałem się o tym zapomnieć, jednak jeszcze przed 10:00 spojrzałem na radar i zauważyłem, że wspomniana burza lekko wytraca swoją moc. Na shoutboxie zażartowałem, że chyba powstrzymuję ją siłą swojej woli
Na niebie pojawiło się trochę błękitu. O 10:00 zrobiłem zdjęcie swojego widoku za oknem, widoku na przemysłową część Nowego Sącza.
Budynek w którym się znajdowałem, jest dobrze wyciszony i nawet ciężarówki wjeżdżające na teren sąsiednich zakładów są słabo słyszalne. Do tego dochodzą dźwięki kroków na korytarzu i wielu rozmów, bowiem moi (skądinąd bardzo sympatyczni) współpracownicy są ze sobą bardzo zintegrowani. W pewnym momencie jednak usłyszałem grzmot. To nie mogła być pomyłka.
Jednak wszystko się wyjaśniło. Nie uniknę wątpliwej przyjemności przegapienia burzy...I tak dość późno, bo o 11:00.
Nie miałem szans na obserwacje. Nawet przejście do pokoju po drugiej stronie korytarza dałoby mi zaledwie widok na dziedziniec budynku. Musiałbym pójść na drugie skrzydło.
Tak właśnie w głowie zaświtał mi inny plan na pocieszenie. Napisałem do mojego przyjaciela, a zarazem imiennika, którego po trochę też "zaraziłem" tą pasją. Razem uciekaliśmy na rowerach przed burzą 8 lipca 2017, to u niego 25 czerwca 2020 mogłem schronić się przed deszczem Wtedy nie skorzystałem z tego udogodnienia, a teraz poprosiłem o przysługę. O proste zdjęcie chmury. Bo może ominąć mnie piękny widok.
Kiedy dowiedziałem się, że burza nie wydaje się nazbyt spektakularna, nieco się uspokoiłem i od tej pory skupiłem się już w pełni na swoich działaniach. Po pewnym czasie zaczęło mocno padać i usłyszałem ciche grzmoty. Woda pięknie spływała po tych lekko pochylonych dachach widocznych na powyższym zdjęciu. Wyglądała tak, jakby płynęła po zjeżdżalni na basenie. Opad był mocny i kiedy raz musiałem przemieścić się na wyższą kondygnację po schodach na boku budynku, gdzie izolacja jest słabsza, wyraźnie słyszałem jak pięknie dudni. To nie mogło jednak potrwać długo. Już po krótkim czasie na niebie pojawiły się prześwity. Kiedy miałem wolną chwilę, stanąłem przy oknie, aby choć przez krótki czas móc podziwiać wyładowania. Widziałem kilka, w tym jedno doziemne. Uderzyło gdzieś w miasto. Niedaleko, ale grzmot został mocno przytłumiony. Potem widziałem jeszcze jak opad przesuwa się na północ, a
wyładowania poczynają ginąć w jego smugach.
Druga burza przeminęła i w kolejnych godzinach nie działo się u mnie nic ciekawego. Skończyłem o 14:00 i po dwudziestu minutach w korkach dotarłem do domu. Trawniki były mokre, a niebo zachmurzone, choć Słońce usilnie próbowało wtrącić swoje trzy grosze. W okolicach Krosna szalała inna burza i szukając kluczy usłyszałem nawet cichy grzmot z tamtej strony. Zrobiłem zdjęcie sytuacji na wschodzie. I czas na obiad.
Położyłem się na chwilę. Nie czułem się do końca wypoczęty, a nie miałem przed sobą nieograniczonego wolnego czasu. Na 17:00 miałem jeszcze pojechać do miasta, zawieźć jakiś dokument do biura ubezpieczyciela - w sprawie 24 czerwca i uszkodzeń w wyniku gradobicia. Kiedy ta godzina się zbliżała, na niebie pojawiło się Słońce. Temperatura wzrosła do 25 stopni, ale było bardzo parno, a błękit przegrywał z "mlekiem". Pojechałem i wracałem po godzinie, po drodze zatrzymując się jeszcze na stacji benzynowej. Zrobiło się odczuwalnie gorąco i klimatyzacja stała się nieodzowna, choć i tak rzeczywista temperatura była znacznie niższa od prognozowanej. Zapadał trochę senny, lekko tropikalny wieczór. A ja myślałem, że to tyle atrakcji na dzisiaj...
I niestety zawaliłem sprawę. Wiecie co, ja może czasami sprawiam inne wrażenie, ale tak naprawdę jestem bardzo krytyczny wobec siebie i często wytykam sobie różne błędy, czasem je wyolbrzymiając. Dotyczy to różnych obszarów życia, pewności siebie, czasami kontaktów z innymi, ale i naszego forum. Praktycznie do każdej relacji, każdego dłuższego postu mam jakieś uwagi, zastrzeżenia.
I do tej też mam. Bo jest taka rzecz, której nie mogę sobie darować. A była to rzecz bardzo prosta. Żałuję, że nie uwieczniłem świecącego Słońca, tego przedwieczornego rozpogodzenia. To dopełniłoby moją relację, a tak to mam poczucie że pomijam ważny etap tego niesamowitego dnia. Bo 15 lipca 2021 to nie tylko chmury. Dane sugerują 4 godziny ze Słońcem i uważam to za wiarygodne. Przez jakiś czas było całkiem ładnie, choć chmury wciąż dominowały. A ja Praktycznie od dwóch tygodni nie siadałem przed prywatnym komputerem, aż tego dnia miałem jeszcze coś wysłać na maila, przeczytać coś innego... i tak rozsiedziałem się przez godzinę zamiast chwytać każdą sekundę dnia, który wspominać będę do końca życia - choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Poczytałem trochę na forum, posłuchałem muzyki (m.in. "Kolorowe chusty", które zostaną w mojej pamięci jako pierwsze muzyczne skojarzenie z tym dniem i miesiącem) i zanim skończyłem, Słońce już zaszło...
Nastały chmury. O godzinie 20:00 w doskonałym nastroju wyszedłem na pole. Chciałem trochę nacieszyć się ogrodem, pokopać piłkę i przypatrzeć się czerwczykom, a potem pójść trochę wcześniej spać, jakoś odrobić tę burzę z minionej nocy. Wyszła też Mama i poszliśmy do grządki sprawdzić czy jest dużo nagich ślimaków. Skubane nie odpuszczały.
Rozmawialiśmy sobie aż usłyszeliśmy grzmoty. Mama tradycyjnie poprosiła mnie o "sprawdzenie sytuacji burzowej" co też uczyniłem. Coś tworzyło się w okolicach Krynicy i trochę dalej, na południe od Gorlic. Po tamtej stronie pokazała się dość ciemna chmura, która pod wpływem rozproszonych promieni zachodzącego po drugiej stronie Słońca ciemniała w szczególnie złowrogi sposób.
Po jakimś czasie, gdy zostałem już sam na dworze, na znaczeniu zyskała ta druga burza. Ulokowana między Gorlicami a Jasłem zmierzała w kierunku Tarnowa. Pierwsze nieśmiałe błyskawice miały kształt małych iskierek wylatujących z kłębiącego się w tym miejscu szarego tła, ale aktywność elektryczna stale rosła i miałem podstawy do tego, by oczekiwać ładnego widowiska, które wynagrodzi mi częściowo przegapioną burzę dzienną.
Dobiegała 21:00 i z drzew wyleciały masowo guniaki czerwczyki. Sąsiedzi z apartamentowców jak to często bywa, rozsiedli się w altance przy piwku, do innych przyjechali jacyś goście. Miałem wrażenie, że w te gorące i wilgotne dni życie zaczyna się wieczorami. O tej porze dnia należało jednak mieć się na baczności, bowiem guniaki czerwczyki niczym kamikadze latały na oślep, nie zwracając uwagi na to, czy cel na horyzoncie jest drzewem, któremu można obgryźć liście, czy człowiekiem próbującym zaobserwować pokaz naturalnych fajerwerków. A te po chwili, wraz ze zwiększającą się aktywnością ich "wyrzutni", poczęły rozbłyskiwać tak szeroko jak ładunki baterii kątowych Piromaxa. FKP i Jacob pewnie wiedzą o co chodzi.
Tak rozpoczynała się piękna chwila tylko dla mnie i błyskawic. Zaczynało zmierzchać, zegar wybijał dziewięć razy i nastawała niezwykła noc, o której jeszcze nie wiedziałem, że będzie aż tak niezwykła. Liczyłem na spektakl podobny do tego z wieczora 30 czerwca i nie zawiodłem się. Tyle, że było jeszcze trochę jaśniej.
W trakcie trwania tej burzy napisałem na shoutboxie, że dzień 15 lipca 2021 roku zasługuje na swój pomnik w Nowym Sączu. Trzy burze w jeden dzień - i to tak spektakularne! Chyba każdy miłośnik tych zjawisk czułby się spełniony i ja też tak się czułem, zwłaszcza że kilka razy wyładowania międzychmurowe zaszły naprawdę daleko - czyli blisko mnie - umożliwiając ich obserwację w pełnej krasie. Grzmoty także były wyraziste, ale nie załapałem się na żaden opad. Po jakimś czasie zmierzająca na północ burza zaczęła kryć się za lasem. Robiło się ciemno i wróciłem do domu na kolację, chwilę relaksu i sen. To był dobry dzień! Miło go powitałem i miło go pożegnałem...
A gdybym mógł wiedzieć, co mnie jeszcze czeka i że pożegnanie wcale nie było pożegnaniem!
Już w tym momencie świadomość doświadczenia trzech burz dawała mi poczucie nadzwyczajnej nieszablonowości kończącego się dnia. Uważałem go za nadzwyczajną sztukę, której jedynym niedociągnięciem była niewygórowana suma opadu, wobec której po trzech burzach można oczekiwać czegoś więcej niż tylko 3 mm. Ale może wystarczy po ekscesach z ostatniej niedzieli.
Dzień kładł się spać i również ja miałem taki plan. Kiedy na lekko zamglonym i zachmurzonym niebie pojawiły się nieliczne gwiazdy, postanowiłem zakończyć swoje działania. O 22:00 usiadłem na chwilę przed telewizorem trochę się "odmóżdżyć", zrelaksować. Już tylko spać, bo jutro też może być ciekawie.
Była 22:40 kiedy umyłem się i poszedłem do siebie. Temperatura trzymała się wysokiego poziomu 22 stopni, toteż jak zawsze w tym miesiącu wyszedłem sobie jeszcze na balkon, aby trochę się przewietrzyć i przy okazji schłodzić pokój.
Niemal od razu zauważyłem odległe błyski. To nie była dla mnie żadna wzniosła nowina i nie czułem żadnego przypływu nowych emocji. W takie noce, kiedy niebo jest lekko przymglone, rozbłyski potrafią nieść się przez dziesiątki kilometrów i wielokrotnie można obserwować je bez choćby cienia obaw, że burza się zdarzy. 9 sierpnia 2015 roku, kiedy w ciepły wieczór po upalnym dniu wyszedłem na balkon, aby stworzyć sobie szansę na zobaczenie Perseidów, widziałem bardzo słabe, ale zauważalne błyski z burzy szalejącej na pograniczu polsko-czeskim, koło Raciborza. Krakowscy łowcy burz wyraźne rozbłyski z ich Królowej (czyli burzy nocnej 23/24 sierpnia 2007) widzieli na długo przed jej początkiem, a więc widoczne nocą błyski w okresie tak dynamicznej pogody nie powinny nikogo dziwić.
Zdziwiło mnie coś innego, mianowicie zmienność ich jasności i różne kierunki, z których mogłem rzeczone błyski obserwować. Odnosiłem wrażenie, że niektóre z nich stanowią błyski z podkarpackiej burzy podziwianej dwie godziny temu, ale coś działo się też w stronę Krynicy i jakby od Krakowa, tak jak 27 czerwca 2020.
O godzinie 22:50 włączyłem blitzortung, gdzie nie zobaczyłem niczego spektakularnego. Detektor pokazywał nieliczne wyładowania około 20 kilometrów na północny-wschód ode mnie, w pobliżu Jeziora Rożnowskiego, a także po drugiej stronie tego akwenu. Wyładowania, które zdawały mi się dobiegać z okolic Krynicy-Zdrój, w rzeczywistości pochodziły z północnej Słowacji, bardziej na wysokości Muszyny. Tamta burza nie wydawała mi się niczym znaczącym, za to zaintrygowała mnie ta na północy. Uznałem, że jeśli połączy się z tą komórką po drugiej stronie Dunajca, może powstać niezła burza, która ma szansę pójść w moją stronę. Możliwe było jednak również skierowanie tej hipotetycznej burzy gdzie indziej, co jednak również dałoby mi piękny, nocny pokaz.
O 22:52 wstawiłem na forum ten zrzut ekranu:
W stosownym dziale poświęconym gwałtownym burzom napisałem: "Miałem trzy burze w ciągu doby, ale co tam, dołóżmy jeszcze jedną Aniołki robią zdjęcia tak, że stojąc na balkonie nawet nie wiem gdzie jest źródło światła. Błyska się na wschód, na północ i na południe ode mnie - i chociaż (z pominięciem dużego klinu zmierzającego w stronę Kielc) są to małe komórki, to mogą dzisiaj jeszcze narozrabiać. Kiedy ja to wszystko opiszę "
Takie odnosiłem wrażenie. Bez patrzenia na detektor wyładowań byłbym bezsilny, bowiem wyładowania strzelały coraz częściej i trudno było jednoznacznie stwierdzić ich lokalizację. Na razie było cicho. W domu zgasły już światła, mieliśmy układać się do snu... Tylko błyski zza okna burzyły (jak na burzę przystało) pozornie niezmącony spokój.
Tuż przed 23:00 okazało się, że zjawiska rozwijają się inaczej niż przewidywałem. Mała burza widziana od strony Krakowa przygasa, za to dynamiczny rozwój komórki ze wschodu prowadzi ją ku podkarpackiej burzy, która mimo upływu dwóch godzin, nadal lokowała się blisko mnie.
Te dwie burze zaczęły się łączyć, sięgając coraz bliżej mnie. Wyglądało to tak, jakby komórka znad Jasła i dalej okolic Tarnowa miała się do mnie cofać.
W tym samym czasie na moim ulubionym forum trwała dyskusja na temat długoterminowej prognozy i preferencji dotyczących kolejnego ocieplenia. Czytając o możliwościach wystąpienia kolejnych burz, po raz pierwszy w tym roku, w czasie trwania tak spóźnionego sezonu, poczułem lekkie zniechęcenie. Po dzisiejszym dniu czułem się na jakiś czas nasycony, a widoki na kolejną strzelaninę w nocy i oczywistą brak możności zaśnięcia, średnio mnie przekonywały.
Napisałem "Szczerze mówiąc to po tym, co się dziś u mnie dzieje, chętnie przyjmę trochę przerwy od burz i więcej lampki przy rozsądnych temperaturach i lekko chłodniejszych nocach. Ten dzień to burzowy sufit i nawet ja przemawiam w tej chwili do pogody - take it easy "
Pogoda wiedziała jednak lepiej. Błyski pojawiały się coraz częściej, a grzmoty stały się słyszalne. Wybiła 23:00. Detektor pokazał, że na północny-wschód ode mnie utworzyła się superkomórka z tendencją do przemieszczenia się prosto na mnie.
W tym momencie akcja przyśpiesza...
Zszedłem na dół, do salonu. Stamtąd mam dobry widok na to, co tam się dzieje, a błyskawice przesłaniają mi tylko sosny. Ciemna bryła dębowego lasu przy drodze co jakiś czas odróżniała się na tle nieba, kiedy kolejne wyładowania je rozświetlały. Mogłem wyjść na zewnątrz i próbować porobić jakieś zdjęcia ze statywu. Ale tym razem było inaczej. Poczułem jakiś dziwny lęk, atawistyczny. Starałem się wykorzystać sytuację, w której się znajdowałem i sfotografować chociaż jakoś doraźnie te błyskawice, które akurat mogę zobaczyć.
Na początku dominowały strzały międzychmurowe.
Około 23:05 zauważyłem, że zbliżająca się tu burza to nie wszystko. Coś dzieje się też za mną, bo cały ogród bywa oświetlany także od innej strony. Wyładowania zaczęły wybuchać też nad górami zacieśniając obszar, w którym burza miała się przemieszczać. Zostałem osaczony... i to było straszne.
Burza się zbliżała i błyskawice zaczęły mocno siec niebo w coraz mniejszej odległości ode mnie. Zobaczyłem potężny piorun uderzający gdzieś za tym lasem i po chwili rozległ się rozdzierający grzmot. Sytuacja stawała się groźna. Burze ulokowały się w całej Kotlinie Sądeckiej i nie było już ucieczki.
Patrzyłem jak w świetle błyskawic ze wschodu porusza się zawieszona nieco niżej chmura, prawdopodobnie zalążek chmury szelfowej. Jej kształt za każdym błyskiem był trochę inny, co wywołało we mnie obawy dotyczące rotacji i trąby powietrznej. Gołym okiem było bowiem widać, że z tą nawałnicą nie ma żartów.
Błyskawice zaczęły niknąć w smugach opadowych. Były bardzo gęste i zacząłem obawiać się gradobicia. Nie chciałem ponownego opadu białej niemagii po trzech tygodniach, podobnie jak tego, by ruchomy Miesiąc Bombowego Raka zrównał się w ilości białych opadów z weźdajbieli 2020.
Zaczynało mocno siec. Moja Mama zeszła na dół i zapytała ze strachem w oczach, co będzie się działo. Z kamienną twarzą odpowiedziałem, że muszę tu na chwilę zostać i poczekać aż te niskie chmury nad nami przejdą, bo z nimi mogą być kłopoty. Wewnętrznie jednak odczuwałem strach. Jest we mnie jeszcze coś z dziecka, bo kiedy widzę że rodzic się boi, to i sam zaczynam się bać. Tata wziął akurat nadgodziny i byliśmy sami w domu - 11 maja 2009 też zostaliśmy we dwójkę, bo Tata tuż przed burzą poszedł do Babci.
Proszę zwrócić uwagę na to zdjęcie. W okolicy doszło do bardzo bliskiego i silnego wyładowania, które aż nas oślepiło. Mama uciekła sprzed okna, nie lubi takiego światła. To było tak jasne, że blask pioruna nie "zmieścił" się na zdjęciu, pozostawiając po sobie tylko odbicie na szybie. Po chwili rozległ się ogłuszający grzmot.
I kolejny. Zaczęło ostro lać, a ja tylko modliłem się w myśli, aby nie było gradu. Bałem się i nie będę nikogo oszukiwać pisząc że tak nie było.
Tymczasem na znaczeniu zyskały wyładowania zbliżające się od południowej strony. Kiedy akurat bliskie pioruny doziemne nie rozbłyskiwały od mojej strony, widziałem jak coś potężnie siecze zza domu. Kształt błyskawicy odbił się w oknach domu sąsiada. Atmosfera zagęszczała się i cała Kotlina Sądecka została wypełniona wielką burzą.
Teraz jednak aktywność burzy intensyfikowała się tak, że należało zadbać o inne rzeczy. Podzieliliśmy się, aby wyłączyć urządzenia w domu. Skierowałem się na górne piętro, aby wyłączyć swoje "centrum dowodzenia", komputery i głośniki. Tam, najbliżej dachu, było już strasznie. Uznałem, że najlepiej będzie wyłączyć cały prąd, korki w całym domu. Poszliśmy do przedpokoju na parterze. Kiedy włączyłem latarkę i szedłem przez dom tylko z tym małym światłem w oślepiającym blasku błyskawic, przypomniała mi się pierwsza scena z filmu "Twister", ta w której rodzina głównej bohaterki chowa się do schronu przed tornadem, które po chwili wysysa ze środka ojca rodziny. Pamiętam jak bałem się po obejrzeniu tej sceny w dzieciństwie.
Jakoś około 23:20 światła w całym domu zgasły. Nie było już prądu, pozostało tylko zabójcze, naturalne światło. Podszedłem jeszcze na chwilę do okna w salonie. Mama też tu poszła, ale tak wystraszyła się bliskiego wyładowania, że doradziłem, by poszła gdzie indziej i na to nie patrzyła.
Dosłownie po kilkunastu sekundach powietrze przeszył potężny huk, równo z błyskiem. Mama zawołała, że chyba piorun uderzył w nasz dom, ja zaś utrzymywałem, że blask dochodził od południa i na pewno nie trafiło w nas. Mama trwała przy swoim, ale ja pełen emocji wyjaśniłem, że takie uderzenie wyglądałoby inaczej, że posypałyby się iskry i wszystko się zatrzęsło... a zresztą, być może za chwilę sami się o tym przekonamy. Mama powiedziała, że w gniazdkach zaświeciło się światło, więc może jakaś odnoga w nas uderzyła. Ja trwałem przy swoim, że może w słup energetyczny, może gdzieś w rozdzielnię? Choć tak do końca sam nie byłem pewien. Jedynym pytaniem stało się to, kiedy ten horror minie. Spoglądałem w detektor i nie miałem dobrych wiadomości. Burza utknęła w naszej pięknej kotlinie i ani myślała się przedostać. Cały czas mieliśmy nad sobą pioruny, a do tego te od południa zdawały się zbliżać.
Mogłem próbować robić zdjęcia, ale zostałem z Mamą. Musieliśmy się nawzajem wspierać, a ja - nie pokazywać strachu. Porozmawialiśmy, a ja zacząłem wspominać Królową z 14 sierpnia 2014 roku. Wtedy bałem się podobnie. Nie mamy już Saby, ale ona na pewno też wystraszyłaby się jak nigdy.
Dopiero po paru minutach zwróciłem uwagę na to, jak bardzo mocno leje. Na ulicy nie było światła, wszystko pogasło. Dookoła zapanowały ciemności, choć widziałem jadące w górę samochody. Kierowcy nie zatrzymywali się i pomimo braku latarni i ekstremalnej ulewy śpieszyli do swoich domów.
Pioruny biły jak oszalałe. W pewnym momencie odwróciłem się w stronę swojego pokoju i akurat wtedy gdzieś blisko, pewnie nad rzeką, cisnął olbrzymi doziemny grom - tak jasny, że mrugając widziałem jego kształt pod swoimi powiekami. Jakby spojrzeć na Słońce. Tak stało się jeszcze kilka razy. Poszedłem popatrzeć jak tam ładuje i w tym momencie mocniej zabiło mi serce. Stojąc na korytarzu naprzeciwko otwartych drzwi na górne piętro, wyczułem dziwny zapach. W momencie cały byłem mokry od obaw czy to nie dym. Czy tamto uderzenie pioruna jednak nie poszło w nasz dom Pobiegłem na górę i tam na szczęście uzmysłowiłem sobie, że to ten sam zapach, który piloci lotu Air France 447 przelatujący nad zwrotnikowymi burzami w trakcie przerwanego transatlantyckiego rejsu poczuli zanim przeciągnęli Airbusa, sprowadzając go do oceanu z sobą i ponad 200 pasażerami. Ozon Skąd wziął się ten zapach przy szczelnie zamkniętych oknach, nie wiem. Przyroda jest silniejsza od materiałów budowlanych.
Żądny kolejnych zdjęć postawiłem statyw przy oknie i drżącą ręką wybrałem czas naświetlania, ale jaki by nie był, zdjęcia wychodziły prześwietlone. Zacząłem fotografować na oślep, ale większość piorunów nie była dobrze widoczna.
O 23:29 nic się nie zmieniało, burza trwała nade mną jak zaklęta. Na forum napisałem: "Potwierdzam te słowa, teraz naprawdę chcę aby burza się skończyła i można było trochę odetchnąć, odreagować to co się właśnie dzieje... Nie będę ukrywał, boję się."
Powietrze cały czas dudniło, a oberwanie chmury wytworzyło w moim ogrodzie prawdziwe jezioro. Przy roztopach tego nie było.
Zawsze odnosiłem wrażenie, że przy tak gwałtownych nawałnicach raźniej jest w miastach, w zwartej zabudowie. Na ulicach jest jakiś ruch, dookoła są inne mieszkania, budynki - ma się poczucie, że nie jest się samemu, że za ścianą ktoś czuje to samo co ja. Tymczasem w tym momencie czułem się taki osamotniony, jakby mój dom był samotnym okrętem dryfującym w bezmiarze wód w czasie sztormu. Innych domów prawie nie widziałem. Wszędzie było ciemno, a w apartamentowcach obok widziałem tylko jedno światełko, pewnie z czyjegoś komputera. Tylko lampa na ich podwórku, niczym latarnia morska rzucała jedyne, nieśmiałe światełko nadziei... Tylko ona i Kmroz, który na shoutboxie udzielił mi wsparcia w tym trudnym momencie.
Co chwilę sprawdzałem, co dzieje się z burzą, ale jeszcze o 23:45 była niewzruszona. Baliśmy się o Babcię, żeby się nie obudziła i nie bała się tych strasznych rzeczy. Akurat tej nocy została sama, bo Wujek mający mieszkanie obok, na lato poszedł pomieszkać do swojego drugiego domu, niedaleko nas. W tym momencie cieszyłem się z tego, że Babcia niedosłyszy i może burza jej nie zbudzi...
O 23:50 coś drgnęło. Burza jakby zaczęła przesuwać się już nieco na północny-zachód. Cały w emocjach trzymałem kciuki za to, aby już się skończyła. Błyskawice coraz częściej rozbłyskiwały właśnie od tamtej strony, a w ich świetle widziałem jak woda stoi w niemal całym ogrodzie i po drugiej stronie ogrodzenia, tam gdzie podczas kwietniowego wyżu bobry ścinały nam drzewka. Zażartowałem, że nagie ślimaki się potopią ale w głębi duszy bałem się o wylanie wody z rowu, która by nas tu zalała. Tej nocy mogło spaść nawet ponad 50 mm.
Mama pytała, czy może już włączyć prąd, ale zaleciłem by poczekać jeszcze 10 minut. Przed północą poszedłem jeszcze na górę popatrzeć w kierunku północnym. Błyskało się intensywnie, ale już trochę rzadziej.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałem o tym, że to nie była burza, lecz nalot dywanowy. Burza jest teraz. Najgorsze minęło i teraz błyskawice pojawiały się w zwykłych odstępach czasowych. Raz jeszcze piorun uderzył blisko, maksymalnie kilometr ode mnie. Niestety nie udało mi się go uchwycić, a na zewnątrz ani myślałem wyjść. Nie odważyłem się, a tak to może miałbym więcej zdjęć.
Usłyszałem głośny grzmot. Przy normalnej burzy takie uderzenie uznałbym za sensację, jednak tej nocy stałem się już nieczuły na te strzały.
Sytuacja powoli się poprawiała. Wybiła północ - niezwykły dzień 15 lipca 2021 roku przeszedł do historii. Jeszcze przez około kwadrans patrzyłem jak błyska się na północy i wschodzie, ale te ostatki zaczynały mnie już nudzić - wrażeń miałem nadmiar.
20 minut po północy przywróciliśmy prąd. Wracała normalność. Zadzwoniliśmy do Taty, który prawie nic nie słyszał, nie wydawało mu się, że burza jest aż taka. Tutaj całe powietrze było naelektryzowane.
O 0:23 napisałem: "Ja na razie nie podejmuję się opisania tego, co działo się u mnie od 23:00 do teraz. Dużo by pisać, a na razie muszę ochłonąć i spróbować zasnąć. Powiem tak - choćbym żył 1000 lat, to i tak na zawsze zapamiętałbym ten dzień. Muszę przejrzeć zdjęcia i nagrania, nadać temu jakiś kształt. Ale teraz chcę się tylko upewnić, że to coś już idzie. Dokładnego rozmiaru kałuż i jezior w okolicy nie zobaczę, bo nie ma prądu. Jest tylko waleczne serce, zapach ozonu, multum błysków i chłodniejsze powietrze.
W kategorii nocnych burz nadaję temu zjawisku pierwsze miejsce ex aequo z nawałnicą 14 sierpnia 2014. I tej też nie przewidziałem i nikt nie przewidział. Jakże ta historia lubi się powtarzać "
To bowiem prawda. Jakże podobnie dwie potężne nocne nawałnice zostały pominięte w ostrzeżeniach, jak łatwo było odnieść wrażenie, że jedna i druga noc będą spokojne... Człowiek uczy się przez całe życie i ja także uczę się tego, by nawet w najbardziej burzowym dniu nie uznawać, że minione zjawiska stanowiły już całość atrakcji.
Noc stawała się coraz późniejsza. Należało iść spać, czyli zająć się czymś, czym miałem zajmować się już od godziny. Wyszedłem jednak jeszcze raz na mokry balkon, otworzyłem okna. Deszcz ustawał. I tak rozegrała się jeszcze jedna niemal mistyczna scena tego dnia - choć formalnie to już 16 lipca. Rok temu o tej porze nie mogłem spać będąc w strachu przed najtrudniejszym na studiach egzaminem, a teraz stałem na balkonie i wsłuchiwałem się w głęboką, nieprzebraną ciszę w niemal nieprzebranej ciemności. I wtedy nagle, jak na zawołanie, zaczęły odzywać się syreny alarmowe oraz sygnały karetek i wozów strażackich. Na jeden głos, jak syreny o godzinie 17:00 w rocznice powstania warszawskiego. Czasami nocne niebo rozświetlały jeszcze coraz dalsze błyski. Pachniało ozonem.
Wyszedłem jeszcze na drugi balkon, od drugiej strony. Tam oprócz syren usłyszałem, jak pod studzienkami płyną strumienie wody, niczym wodospad. Jadący z góry samochód poruszał się po lejącej się wodzie. Słyszałem to wyraźnie, a moja ulica nieczęsto jest zalewana. Trochę wyżej, wśród istniejących tylko w wyobraźni, bo nieoświetlonych domów, widziałem rozbłyskujące sygnały dźwiękowe wozu strażackiego. Wypompowywali komuś wodę. U nas powoli opadała i rów na szczęście nie wylał. Powietrze wypełniał jednak jeden wielki łoskot syren i rzadko na ziemię rzucało się jeszcze zimne, białe światło.
Patrzyłem w tę czerń i nagle, bez żadnej zapowiedzi, około 1:00 niebo przeszył jeszcze piękny świetlisty łańcuch rozgałęziającej się błyskawicy, jakby na pożegnanie. Podziwiałem niemo te sceny, aż poczułem znużenie. Pozostawiłem okno w lekko uchylonej pozycji i zasnąłem śniąc o pobiciu rekordu ciepła lipca 2006 i kolejnych burzach. Aż wstał świt i powitał mnie nowy dzień...
Okolica musiała zmierzyć się z wieloma skutkami tej burzy. Łubinka podtopiła wiele domów, nasz przydomowy rów prawie wystąpił z brzegów, a ruch w mieście został sparaliżowany. Ale przeszliśmy przez to. Tajemniczy bardzo bliski piorun prawdopodobnie obrał sobie na cel drzewo przy drugiej z naszych ulic. Idąc tamtędy w sobotę zauważyłem ewidentny ślad po uderzeniu jakieś 100 metrów od nas.
A inne cele piorunów Gdybym je znał, mógłbym chyba napisać o nich książkę.
To nie był jeszcze koniec niebezpiecznych zjawisk, bowiem burze pozostały dominującą siłą aż do końca lipca i 1 sierpnia, to jest dziś. Ale ten dzień był kulminacją wszystkiego. Pokazał coś niezwykłego, tak niezmierzalną i nieprzebłaganą siłę, wobec której człowiek czuje się mały. I choć emocje jak strach i wiele obaw nie należą do mile widzianych, to z perspektywy czasu nadają tym widowiskom smak. I nie pozwolą o nim zapomnieć.
To był jeden z najważniejszych dni w historii mojej pasji. Każdy kolejny lipiec, każde lato, każdy rok, wypełnią jego wspomnienia. Bo zasłużył. Nawet na ten wspomniany pomnik
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś, a więc musisz minąć. Miniesz, a więc to jest piękne.
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36352 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 1 Sierpień 2021, 17:12
Przepiękna opowieść, aż by się chciało skomentować każdy jej element.
Pisanie do różnych kolegów by relacjonowali i wysyłali zdjęcia jest dla mnie codziennością, pamiętam jak raz w dniu 21.06.2019 napisałem do mojego jedynego znajomego z Wesołej, aby się dowiedzieć, jak wygląda ponad 100mm ulewa u niego.
Akurat tracenie burz przez pracę nie jest mi wcale tak znane, za to znam dokładnie odwrotny przypadek i to nawet po tej samej nocy, którą tutaj opisałeś. Odniosę się do niego zresztą później [*]
Co ciekawe z rodzicami w domu nie mam za wielu wspomnień burzowych, mam za to aż za wiele w górach. Najstraszniejszy dla mnie był chyba 27.06.2016, do dzisiaj się cieszę, że wyszedłem z tego cało. Cieszę się, że wtedy nie byłem aż tak świadomy zagrożenia ze strony burz jak dzisiaj, bo bym chyba umarł ze strachu... Opowieści górskich burz na świeżym powietrzu zasługują zresztą na osobny wątek - począwszy od 8.07.2012 i na 8.09.2019 kończąc (akurat historię z tego drugiego dnia chyba znacie).
Za to zdarzyło mi się kilka razy siedzieć samemu z babcią, albo z obojgiem dziadków, jak jeszcze dziadek żył, na działce i tam to faktycznie były bardzo emocjonujące wspomnienia. 29.07.2005 pamiętam jak przez mgłę, tyle, że było strasznie i ciężko było nawet przejść do samochodu. To w zasadzie pierwsza działkowa burza jaką pamiętam na żywo. Ostatnia to z kolei 11.06.2021. Moja babcia jest z takich, co wierzą w mit, że telefon przyciąga burze i zawsze się boi jak nagrywam, staram się to uszanować i ogarniczyć nagrywanie do minimum, a szkoda, bo straciłem przez to wiele fajnych materiałów, uważam np że 31.07.2018 nie udokentowałem należycie...
A co do moich wspomnień z tego ścisłego okresu 14-16.07? Postaram się opisać w kilku zdaniach.
Wieczór 14.07 spędzałem ze znajomymi w Sphinxie przy Dworcu Centralnym. Było to nasze pierwsze wspólne spotkanie w tym miejscu od... 25.02.2020. Swego czasu jesienią i "zimą" 2019/20 mieliśmy zwyczaj, że spędzamy tam niemal każdy czwartek (w nowym semestrze zmieniło się na wtorek, ale ten "wtorek" przytrafił nam się tylko raz, własnie tego 25.02). Niestety pandemia naszą tradycję rozdzieliła
Niemal wszyscy z tych znajomych mieszkają daleko od Warszawy i aby wrócić do domów, musieliśmy skończyć spotkanie około 21:30. Ja sam zdecydowałem się na pieszy, około 5km, powrót do mieszkania. Klimaciku jaki wtedy panował nigdy chyba nie zapomnę....
Własnie idąc sobie już przez park Pola Mokotowskie, wszedłem z telefonu na moje ulubione forum, też trochę zaniepokojony tym, co się dzieje u naszych dwóch kolegów. Nieobecność Jacoba była niepokojąca, na szczęście szybko powrócił (pamiętam nawet dokładnie miejsce, w którym przeczytałem, że żyje, było to dokładnie przy wejściu na Stadion Syrenki, na którym byłem ostatnio podczas innego, tego oryginalnego Czasu Euforii).
Po powrocie do mieszkania dalej z zapartym tchem śledziłem to wszystko. Wiedziałem, że nasz kolega z ekipy ŁBM z Legionowa, pojechał na łowy w okolice Płocka. Namawiał mnie, jednak ja ostatecznie stwierdziłem, że wolę się spotkać ze znajomymi i cóż, można powiedzieć, że Bozia doceniła tę moją lojalność...
To były dla niego prawdziwe łowy-horror. Po obserwacji koło Płocka tej pierwszej nawałnicy (która była u Jacoba) zaczął się spokojnie wycofywać DK 62 w kierunku Wyszogrodu. Był sam, więc prowadząc auto nie mógł za bardzo śledzić radarów... I to mogło go kosztować życie. To się podobno stało nagle, gdy uderzył wiatr prostoliniowy i zwyczajnie zaczął rzucać drzewa jak zapałki na drogę. Podobno mniejsze konary spadły mu na przód auta. Że wyszedł cało i bezpiecznie z tego na drodze pełnej drzew to naprawdę duże szczęście. Druga nawałnica, która pierwotnie nawet była słabsza od tej pierwszej się nagle nasiliła i po prostu go zaskoczyła, nie był świadomy, że ona tak skręci na wschód. Po długim czekaniu aż straż usunie drzewa, ruszył bezpiecznie do domu. Gdy tylko się upewniłem, że wrócił, to sam poszedłem spać....
Tradycyjnie obudził mnie burzowy instynkt... w okolicy godziny 4:00. Wyglądając przez okno dostrzegłem piękną chmurę szelfową https://photos.app.goo.gl/GkuUu7JKoy3SiJXU6 i z przerażeniem obserwowałem, jak straszna zlewa trafiła Michałowice. To co ujrzałem na monitorku mojej stacji przekroczyło moje wyobrażenia, bowiem natężenie ulewy przekroczyło 100mm/h, możecie się śmiać, ale ja takiego nigdy nie widziałem. Chciałem aż dzwonić do rodziców, bo się zwyczajnie zacząłem bać o nich, ale stwierdziłem, że to bez sensu i z lekką duszą na ramieniu wróciłem do spania. Ostatecznie spadło tam 25mm deszczu, ale w strasznie krótkim czasie - około 25-30 minut. Na Mokotowie tylko lekko popadało, na tym etapie ten lipiec wcale tam nie był zresztą szczególnie mokry, nie było porównania z przedmieściami Warszawy... To się miało jednak zmienić.
Jak zawsze na 9:00 pojechałem do pracy, a po pracy odwiedziłem Michałowice i po obiedzie udaliśmy się na spacer. I tak naprawdę dopiero tego dnia ujrzałem ponownie wylaną z koryta Raszynkę. Ciekawe, bo i tak długo trzymała, 3 tygodnie Miesiąca Bombowego Raka okazały się niewystarczające, dopiero ten czwarty dopełnił dzieła. Późnym wieczorem wróciłem do mieszkania i nie ukrywam, liczyłem na noc pełną wrażeń. Niestety, rozczarowanie miało być wielkie...
W czasie gdy PiotrNS przeżywał koszmar, to ja patrzyłem tylko jak te burze są daleko na południu i jak słabną. Trwało to godzinę-dwie i w końcu półprzytomny przysnąłem w ubraniu w okolicy godziny 2:00...
Ocknąłem się około 6:00 i zorientowałem się, że jednak ta noc mogła być piękna. Burza wprawdzie minęła o 50km od SW, ale jednak była aktywna i super widoczna z mojego okna, tak sądzę. Gdybym nie przysnął, miałbym piękne strobo. W tym momencie już była daleko na NW i po raz n-ty w tym miesiącu zalewała Piachy. Patrząc na radar już myślałem, że to koniec, gdy nagle, po przejrzeniu różnych modeli spojrzałem jeszcze raz i... szok! Zupełnie nagle dobudowała się nowa porcja burz.
Była to cała linia od Skierniewic po Lublin, bardzo aktywna elektrycznie. Zszokowany byłem, jak szybko się uformowała i to o jakiej porze dnia... Szła ona tak bardziej na NW, przez co można było odnieść wrażenie, że jest to wręcz training storms i mnie minie. Tak się jednak nie stało...
Tego ranka już nie wróciłem do spania. 2 godziny spędziłem na obserwacji radarów, prowadzeniu relacji i okresowym nagrywaniu zza okna. Patrząc jednak jak wolno to idzie, sądziłem, że mi to ucieknie. Około 8:00 burza trafiła Michałowice gdzie spadło bodajże 12mm deszczu, ale wydawało się że centrum Warszawki jak zwykle minie.
Dopiero po 8:30 okazało się, że ostatnia porcja burz znad Otwocka jednak wkroczyła. I wszystko by było normalnie, gdyby nie fakt, że nie była to zwykła burza. Lejący się potokami deszcz (jakim cudem bez gradu? ) to jeszcze nic. Najbardziej szokowała niesamowita aktywność. Widywałem już nie raz aktywne burze z bliska, ale bardziej w formie strobo. A teraz to było prawdziwe bombardowanie - takiego walenia doziemnymi to ja chyba nie pamiętam. Nagrywałem raz po raz, jednocześnie nerwowo kontrolując czas. Na 10:00 bowiem byłem umówiony w pracy z szefem...
Niestety burza długo nie uspokajała się, waliło coraz mocniej. Wiedząc, że jednak obowiązek to obowiązek, poszedłem się umyć. Po umyciu się sytuacja się mało co zmieniła i nadal strach było wyjść. Dopiero koło 9:40 zrobiło się na tyle spokojnie (została sama ulewa), że zdecydowałem się wyjść. Ale busem nie było już szansy zdążyć, musiałem niestety zamówić Ubera. A mimo to, nie zdążyłem na czas. Okazało się bowiem, że miejscami pozalewało ulice i porobiły się korki. Na szczęście mam fajnego szefa (przekonałem się o tym już 1.07 na imprezie integracyjnej XDD), więc nic złego się nie stało... Ale przyznam, że tego dnia się na dobre zniechęciłem do porannych burz i stąd mój podpis, który tu wisiał przez pewien czas...
Dzień 16.07 to jednak nie tylko poranna nawałnica, ale też spokojnie, słoneczne i niemal bezchmurne popołudnie. Album mój już mogliście zobaczyć, nawet chyba Piotr własnie skomentował, że niesamowite było poznanie zdjęć dwóch twarzy tego dnia. Tutaj jest wszystko, co ciekawe, zresztą nie tylko z tych 3 dni, a z całego szalonego miesiąca!
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 127 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12302 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 1 Sierpień 2021, 19:36
Dziękuję za komentarz Ten przyjaciel z mojej relacji jest zazwyczaj pierwszy do dzielenia się wrażeniami - mieszkamy dość blisko, ale np. microburst z 20 sierpnia 2017 go ominął i był zaskoczony, kiedy przysłałem mu filmik z sytuacją u mnie.
Moi rodzice też nie lubią zanadto tego mojego fotografowania burz, ale jak błyska się daleko albo robię to przez zamknięte okno, nie mają nic przeciwko i chwalą moje zdjęcia.
To straszne co spotkało Twojego kolegę. Na pewno będzie miał niezwykłe wspomnienia i niezatarte wrażenia, ale taką nawałnicę rzeczywiście mógł zakończyć źle. Swoją drogą bardzo odważny skoro pojechał samemu.
Świetnie, że burza była lojalna i mogłeś się nią nacieszyć w mimo wszystko łagodniejszej wersji. Ta ulewa w porze, o której musiałeś wyjść, była pewnie nerwowa, ale przydała się i wszystko fajnie udokumentowałeś. Dwie twarze tego dnia pokazują się na Twoich zdjęciach bardzo dobrze i szkoda że mnie się to nie udało. Ale cieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś, a więc musisz minąć. Miniesz, a więc to jest piękne.
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 127 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12302 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 17 Październik 2021, 22:51
Kiedyś doczekamy, ale takiego dnia... tego już nie jestem pewien. To był dzień tak nasycony burzami, że naprawdę trudno jest mi sobie wyobrazić, by mógł nadejść dzień jeszcze bardziej naznaczony takim lipusiowym nastrojem. Do tego świadomość, że 15 lipca odkrywał przede mną karty tak stopniowo, zachowując tajemniczość i nie dając się za prędko przejrzeć, lecz kryjąc przede mną kolejne niespodzianki - to nie zdarza się często. Muszę przyznać, że kiedy myślę o Lipusiu, pierwsza myśl trafia zawsze do tego dnia i tych dwóch nocy dookoła niego. Nie ma dnia, bym nie pomyślał o tym, co się wtedy działo, chyba nawet jeszcze do końca nie uwierzyłem, że to mogła być prawda
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś, a więc musisz minąć. Miniesz, a więc to jest piękne.
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 127 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12302 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 31 Grudzień 2021, 23:10
Na ostatniej prostej 2021 roku jeszcze raz zerkam w stronę tego, co w ciągu ostatnich miesięcy najbardziej wryło mi się w pamięć, dostarczyło najwięcej emocji i zapisało historię, która na zawsze będzie czymś nierozerwalnie kojarzącym mi się z 2021 rokiem. To była wielka burza, niezwykły dzień, noc i cały miesiąc. Nie wiem czy w 2022 roku zdarzy się podobna doba, ale chyba właśnie ta niepewność i tajemniczość przyszłości daje trwającej nocy najwięcej czaru
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś, a więc musisz minąć. Miniesz, a więc to jest piękne.
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36352 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 1 Styczeń 2022, 15:24
PiotrNS napisał/a:
W tym momencie cieszyłem się z tego, że Babcia niedosłyszy i może burza jej nie zbudzi...
W natłoku tekstu, zupełnie czytając kilkukrotnie to opowiadanie, pominąłem ten fragment. Jak ja dobrze znam to uczucie... Szczerze mówiąc, to już nie pamiętam którego dnia w tym sezonie burzowym to było, ale był taki dzień, że zapomniałem ostrzec babcię przez burzą i została w nocy na działce. Mógł to być 11.07, bo wtedy - jak dobrze wiecie - to i mnie burza totalnie zaskoczyła. Ale trochę to nie pasuje, bo wtedy było bardziej strobo niż prawdziwe bombardowanie.
Ogólnie moja babcia się bardzo boi długotrwałych burz nocnych, nawet takich w oddali, bo jak to mówi "wtedy nie wiadomo gdzie to jest i kiedy minie", dlatego niemal zawsze, gdy było ryzyko takowej, starałem się ją informować o tym. Po drugie, boi się ich tylko i wyłącznie na działce - jak siedzi u siebie w bloku, to strachu w ogóle nie ma. Często nie ukrywam puszczała to płazem i zostawała na działce mimo to, ale wtedy przynajmniej miałem czyste sumienie Ale właśnie chyba jednak tego 11.07 zapomniałem ją ostrzec. Generalnie moja babcia, podobnie jak mama, ma bardzo słaby sen i zawsze był z tym problem, ale od kilku lat niemalże ogłuchła i bez aparatu słuchowego (jak go ma, to jest prawie okej) ledwo co słyszy. I to mnie właśnie zawsze pocieszało w przypadku nocnych burz, zwłaszcza takich po 22:00 - zawsze była nadzieja, że śpi. I chyba tego 11.07, czy kiedy to było, właśnie naprawdę udało się przespać.
Ale pamiętam też pamiętny 5.10.2020. Wtedy, korzystając z PRAWDZIWEGO babiego lata, również babcia siedziała na działce dniami i nocami. I wtedy, o czym może nigdy nie mówiłem, też nie przewidziałem tej burzy, byłem pewien, że minie Mazowsze od południa. Sądziłem, że energia się wyczerpała na tych słabych popołudniowych burzach ze słynnymi mammatusami w Warszawie i tak też powiedziałem rodzicom i babci. I potem wieczorem, gdy zorientowałem się, że jednak nawałnica idzie na nas, to czułem podwójny ból. Po pierwsze, że przez inne plany (których nie żałuje ani trochę ), przegapię prawdopodobnie historyczne wydarzenie (burza jak burza, ale w PAŹDZIERNIKU), ale po drugie, co jeszcze bardziej bolało, że okłamałem rodzinę, która mi ufała. Rodziców to pół biedy, bo oni się średnio boją burz, póki nie zalewa domu (co się zdarzyło 29.06.2020 np ), ale Babcia wtedy siedziała na działce... I w przeciwieństwie do tej burzy z Lipusia (11.07), niestety nie spała, bo była to dopiero jakaś 19:00, a było rzecz jasna totalnie ciemno, w końcu to październik, czyli dzień króciutki.
Zawsze to jest dla mnie dylemat, czy ostrzegać przed burzami, czy nie. Pamiętam, jak 11.06.2020 się skompromitowałem na amen, zresztą w tym paranormalnym 2019 roku też nieraz, wieszcząc groźne burze, których nie było w ogóle, częśto kończyły się na mżawce. Dlatego potem nierzadko, jak nie byłem pewny, olewałem swój moralny obowiązek, a nierzadko wręcz sam nie umiałem przewidzieć dobrze tego co się stanie, czego przykładem był słynny 5.10, a także 8.07 i 11.07 w ZESZŁYM (pierwszy raz to pisze o 20*1 XDD) roku.
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 22 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sty 2020 Posty: 15957 Miejsce zamieszkania: gmina Zielonki/Kraków
Wysłany: 4 Maj 2022, 14:48
Cholerka, wydawało mi się, że miałem przyjemność zostawić swój wpis pod tym tematem, tymczasem okazało się, że tego nie zrobiłem... Fajnie się Wasze relacje czyta. Ten dzień był legendą, ale u mnie mimo wszystko u mnie to jego pierwsza połowa była bardziej emocjonująca. W drugiej połowie dnia w zasadzie nic szczególnego się już raczej nie działo, najwyżej drobne punktowe "poprawki".
_________________ Jestem za ograniczeniem do minimum wilgotnego gorąca i wilgotnych upałów.
Jak napiszę gdziekolwiek głupoty, to bardzo Was przepraszam.
Głowa jest od tego, by włosy miały na czym rosnąć.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum