Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Polityka Cookies    Dowiedz się więcej    Cyberbezpieczeństwo OK
Forum wielotematyczne LUKEDIRT Strona Główna
 Strona Główna  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Statystyki  Rejestracja  Zaloguj  Album

Poprzedni temat :: Następny temat
Sezon burzowy 2018 r.
Autor Wiadomość
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 4 Grudzień 2020, 23:55   Sezon burzowy 2018 r.

Barwny, dynamiczny i obfitujący w ciekawe zjawiska sezon zakończył się hucznie - podobnie jak jego poprzednik. Nie wiedziałem czego mogę spodziewać się po kolejnym roku, odnosiłem dziwne wrażenie że albo będzie nudny i niewyróżniający się, albo zapisze się w historii na zawsze. Druga odpowiedź była tą prawidłową.
Wiosna tego roku była bombą emocjonalną. Pamiętam jak obudziłem się 1 marca około godziny 2 i z ciekawości poszedłem sprawdzić temperaturę. Niebo było bezchmurne, choć jeszcze wieczorem padał drobny śnieg. Spojrzałem na zaokienny termometr i w pierwszej chwili aż zakręciło mi się w głowie. 21 stopni mrozu w marcu. Za oknem w świetle Księżyca skrzył się śnieg, a po uchyleniu okna, zrobieniu małej szparki, natychmiast poczułem przeszywający chłód. Podczas reszty dnia, za sprawą już dosyć wysokiego Słońca zimno nie było dla mnie tak dotkliwe, ale kolejne lodowate dni niezmiennie robiły na mnie duże wrażenie. Nie uwierzyłbym, gdyby ktoś powiedział mi, że trwa ekstremalnie ciepła wiosna. A tu po kilku cieplejszych dniach nadszedł kolejny atak zimy - tym razem śnieżny. Ponad 25 centymetrów śniegu, który sypał intensywnie jak w bajce, nawet w styczniu i lutym tylko parę razy widziałem takie białe szaleństwo. Nie było w pogodzie większej bomby emocjonalnej niż kwiecień który później nadszedł - w moim mieście zdecydowanie najbardziej niezwykły miesiąc, pogrążający dotychczasowy rekord jeszcze mocniej niż czerwiec 2019.



Miesiąc, w którym niezwykła pogoda połączyła się z dość magicznym okresem mojego życia. To był ostatni miesiąc w szkole, tuż przed maturą. Do domu wracałem już wcześnie, dzięki czemu czułem jakby to był już czerwiec. Nie mogłem rozluźnić narzuconych samemu sobie rygorów, trochę było mi żal, ale nie ulegałem pogodzie i starałem się jak najbardziej skupić na nauce. Ale po obowiązkach przyjemności miałem co niemiara. Spacery z podziwianiem szalejącej wegetacji, zwłaszcza wieczorne, bardzo nastrojowe, obserwacje gwiazd w piękne, gwiaździste noce, wyjątkowo miłe zakończenie szkoły 27 kwietnia, a wszystko okraszone tak niezwykłymi warunkami atmosferycznymi. Każdy dzień był odmienny od innych, stanowił oddzielną, fascynującą przygodę. Oprócz ostatnich dwóch dni, które spędziłem już niemal wyłącznie nad książkami, ciesząc się anomalnie ciepłą ostatnią kwietniową nocą, zawsze starałem się wygospodarować czas na to, by się po prostu zachwycić, wiedząc że drugiego takiego miesiąca już chyba nie będzie. Oczywiście, kiedyś przyjdzie nowy rekordowo ciepły kwiecień. Ale wątpię, czy po tak szokującym marcu. A już na pewno nigdy nie w takim okresie życia. Te wszystkie aspekty wytworzyły we mnie olbrzymi sentyment do kwietnia 2018. Sprawiają, że stanowi u mnie całkowicie inną kategorię miesięcy, w której jest jedyny. Nie podoba mi się w nim mała suma opadów (choć przyroda poradziła sobie z tym wtedy bardzo dobrze) i może przesada w tej pogodzie, ale jak to wszystko przebiegało, jak wyglądało i jak czarowało w te piękne dni, sprawia że ciepłe uczucia jednak we mnie przebiegają.
Pierwsza burza nadeszła niestety dosyć późno, dopiero 23 kwietnia. Tego dnia wróciłem do domu trochę zmęczony i chciałem nawet na chwilę się zdrzemnąć, lecz wkrótce niebo na południowym-zachodzie lekko zasnuło się ciemniejszymi chmurami ze smugami opadowymi i usłyszałem pierwszy grzmot - zmieszany ze śpiewem ptaków i "wakacyjnym" gwarem bawiących się w pobliżu dzieci.



Widziałem niestety tylko dwa wyładowania doziemne, gdyż burza zgasła przed moim miastem. Po chwili druga, mniejsza burza powstała nieco na południowy-wschód ode mnie. Z tej chmury spadło parę ładnych wyładowań, z czego jedno dosyć bliskie, jednak niestety zabrakło jej sił. Nie było to niestety ostatnie rozczarowanie tego dnia. Wieczór był naprawdę ciepły i aby choć trochę go poczuć, wyszedłem za dom, gdzie czekała mnie mała niespodzianka. Na północnym-zachodzie już po zmierzchu ukazały się dalekie wyładowania rozświetlające chmury. Jak dowiedziałem się z radarów i detektorów wyładowań, burza zmierzała w moim kierunku ze strony Krakowa. Przez około kwadrans stałem przy ulicy, gdzie nic nie zasłaniało mi tej części nieba, i patrząc w tę stronę, obserwowałem jak co około 20 sekund chmura połyskuje żółtym promieniem. Niestety i ta burza „dała mi kosza”. Prędko wyczerpała swoje siły mniej więcej nad Jeziorem Rożnowskim. I tyle ją widzieli. Nadchodził gorący okres - tak w pogodzie, jak i w życiu. Trochę żałowałem tego kwietnia, podobnie jak zapowiadanego, wyjątkowo ciepłego początku maja, który zapewne spożytkowałbym inaczej, gdyby nie egzamin dojrzałości. Jako że zdawałem aż cztery przedmioty na poziomie rozszerzonym (jako jedyny w klasie), miało to potrwać naprawdę długo, od 4 do 18 maja. Na pierwszy ogień, 4 maja poszedł polski, na którym najbardziej mi zależało. Pogoda mi się wtedy udała, przy 24 stopniach nie było mi jeszcze gorąco, choć pisałem w sali, do której wpadało dużo światła słonecznego. Po napisaniu byłem z siebie zadowolony i czułem się, jakbym przebrnął już co najmniej połowę egzaminów, choć to dopiero pierwszy raz. 4 maja czekała mnie matematyka, którą przejmowałem się chyba od początku gimnazjum, a w ostatniej klasie liceum zupełnie oswoiłem się z tym przedmiotem i aż trochę mi go brakuje, nadal pamiętam np. wszystkie wzory z tablic. Później był luźny weekend spędzony na podziwianiu kwitnących roślin i otwarcie się na nowe wyzwania, już z górki.



Najbardziej męczącym dniem był 8 maja, jednak i wówczas pogoda postanowiła stać się moją sojuszniczką i w ten sposób zesłała mi piękną burzę, pierwszą naprawdę udaną w 2018 roku: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2236 Mamy tutaj opisane burze z 8 i 11 maja, ale ciekawe, fajne zjawisko wystąpiło również w międzyczasie, 9 maja, po maturze ustnej z języka polskiego. Tego dnia ciekawa burza około godziny 17:00 tworzyła się niemal centralnie nade mną. Chmury napłynęły od południa i zachodu tworząc nieźle zorganizowaną komórkę, która zaczęła swój rozwój od bardzo okazałego wypłaszczenia (modne ostatnio słowo) górnej części chmury, po czym uwidoczniła się dalsza struktura, a stale zwiększająca objętość komórka zakryła całe niebo, zsyłając deszcz i sporo wyładowań, w tym kilka naprawdę ładnych.




Niestety jak to często bywa z dopiero co utworzonymi burzami, większe pole do popisu miała kilkanaście kilometrów ode mnie, to na końcu tworzącej się chmury błyskało bowiem najwięcej. Burza przechodziła w kierunku północno-wschodnim, akurat niekorzystnie pod względem obserwacyjnym.



Lepsze pole do obserwacji miałem po tych burzach, 12 maja, kiedy wieczorem i wczesną nocą przejrzystość powietrza były tak wspaniałe, że obserwowałem najlepszego Jowisza w swojej obserwacyjnej karierze. Po tym dniu nadeszło krótkie ochłodzenie z kolejnymi potrzebnymi opadami, mające swój szczyt 18 maja, w dniu mojego ostatniego egzaminu maturalnego. Notowano wtedy maksymalnie niespełna 14 stopni, padała mżawka i było mi trochę chłodno. W trakcie tych egzaminów przerobiłem zatem wiele typów pogody, od mokrego chłodu po niebagatelnie wysokie jak na maj temperatury. Na moje urodziny pogoda tradycyjnie zmieniła się na znów cieplejszą i bardziej słoneczną. A moje wakacje już oficjalnie się rozpoczęły. Rower wrócił do łask, w pogodne wieczory śledziłem wysokie przeloty Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, lubiłem przejść się do lasu czy innymi okolicznymi trasami aby podziwiać już dojrzałą, a jeszcze młodą przyrodę.



Nie chciałem aby padł kolejny rekord miesięczny, ale jeszcze ok. 22-23 maja wątpiłem w to, że tak się stanie. Wydawało mi się, że normy w końcówce maja są już na tyle wysokie, że zapowiadane ocieplenie z pierwszymi ogólnokrajowymi upałami nie wyśrubuje zanadto anomalii. Zaniepokoiłem się 27 maja, kiedy pobicie maja 1889 roku stało się już prawie pewne, choć jeszcze 30-go nie porzuciłem nadziei, licząc w następnym dniu na szybki rozwój konwekcji, która powstrzyma wzrost temperatury w Polsce. Tak się nie stało, ale nowosądecki rekord maja 2002 został obroniony, tak na pocieszenie. Burze w tym czasie, na ostatniej prostej maja dopisywały średnio. Jedna z nich nawiedziła mnie 26 maja, jednak nie obserwowałem jej, akurat byłem zajęty i pamiętam tylko trochę grzmotów. Po burzy niebo pozostało pochmurne i utworzyły się lekkie mgły, widziałem je podczas swojego późniejszego wyjazdu na rowerze. Inna okazja nadarzyła się następnego dnia, kiedy doszło do konwekcji nieco na zachód ode mnie. Chmura przez prawie cały czas była oświetlana przez Słońce, co nadało jej fajnego odcienia. Niestety do czasu kiedy przykryła Słońce, jej zasadnicza część przesunęła się już na zachód ode mnie, nie zaszczycając mojego miejsca zamieszkania wieloma wyładowaniami ani opadem.



Po udanych pod tym względem dwóch dekadach maja, na tym etapie zaczynało robić się już nieciekawie. Liczyłem na jakieś większe opadowe i termiczne odreagowanie w czerwcu, jak również na innego rodzaju, bardziej obfitujące w deszcz zjawiska burzowe. Po doświadczeniu jedynego w dekadzie, pierwszego od 2007 roku upalnego dnia w maju (31 maja), który jako jedyny z tej gorącej końcówki wydawał mi się naprawdę nieprzyjemny, wkroczyłem w nowy miesiąc. Ten rozpoczął się od skoszenia okolicznych łąk, jak również mojej. Stało się to rekordowo wcześnie, zazwyczaj trawa podrasta na ten poziom dopiero w II połowie czerwca, a niekiedy (jak w 2020) koszenie odbywa się w lipcu. Tym razem już upalny, ale dość mglisty Dzień Dziecka przyniósł ten lifting okolicy. W lato wkraczałem pełen obaw. Każdy kto w tym czasie przesiadywał na Meteomodelu, wie że zdarzało mi się dać tam upust swoim emocjom, czasami nie do końca racjonalnym. Czasami nie dawałem się pesymistycznym zapowiedziom wielkiej suszy i morderczego lata, a czasem podchwytywałem te obawy, szczególnie właśnie w I połowie czerwca, kiedy chłodna końcówka miesiąca pozostawała jeszcze poza zasięgiem prognoz. To, co ówcześnie uważałem za słabą część tego czerwca, czyli duża ilość parnej i burzowej pogody w I dekadzie, teraz uważam za coś dobrego. Na przykład 2 czerwca. W tę sobotę na niebie kotłowało się już od rana i Słońce ustępowało miejsca kłębiącym się ciemniejącym chmurom. Około 12:30 wracałem z kursu angielskiego pieszo do domu i przyszło mi wręcz ścigać się ze zbliżającą się burzą i ciemną chmurą deszczową. Byłem już na swojej ulicy, kiedy deszcz zaczął padać i już po chwili rozlało się na dobre. Na szczęście w pobliżu był przystanek z wiatą, ostatni przed tym położonym obok mojego domu. Zadzwoniłem do Mamy żeby mnie stamtąd zgarnęła i już po chwili byłem w domu. Po jakimś czasie przestało padać, a ja wyszedłem się przejść. Na dworze czuć było piękny zapach lekko zroszonej deszczem, ściętej trawy i siana. Zrobiło się dosyć mokro i pokazały się kałuże, co bardzo cieszyło. Niebo zasnute było jeszcze chmurami i po jakimś czasie po zachodniej stronie chmury te zaczęły się ściemniać. Dały się usłyszeć pierwsze grzmoty i tak po kilkunastu minutach całość zaczęła nabierać groźnych kształtów, a ja wróciłem do domu, skąd oglądałem wysuwającą się na przód chmurę szelfową.



Wyładowań nie było dużo albo gdzieś się przede mną skrywały (więcej słyszałem grzmotów niż widziałem błysków), jednak to co w tej chwili było najważniejsze, dopisało. Spadł piękny, ulewny deszcz, w pół godziny czyniący naprawdę duże wysiłki aby wyrównać wszystkie niedociągnięcia. Padało naprawdę mocno, po czym dzień odzyskał jeszcze trochę Słońca. Na Meteomodelu przypomniałem wtedy o 90 rocznicy najpóźniejszego opadu śniegu w historii pomiarów w Polsce. Sobota 2 czerwca dopisała pod względem burzowym, ale nie wiedziałem wtedy jeszcze, że to kolejny dzień wprowadzi najwięcej zamieszania. I to niespodziewanie. Niedziela mijała mi bowiem dosyć spokojnie i powoli. Temperatura była bardziej łagodna niż w poprzednich dniach, ale nigdzie specjalnie się nie wybierałem, jedynie około 17:00 pojechałem spotkać się z kolegą i wróciłem po godzinie z haczykiem. Około 18:40 zbierałem się na basen, pakowałem rzeczy i wtedy usłyszałem grzmot. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem że coś się zmierza, idzie od północy. Nie doceniłem tego zjawiska, a jako że nadchodziło z niezbyt optymalnej obserwacyjnie strony, nie czułem specjalnej potrzeby opóźniania swojego wyjazdu i czekania aż burza przejdzie.



Uznałem, że mam jeszcze czas skoro nadal świeci Słońce, ale pośpieszyłem się i tuż po zrobieniu tego zdjęcia ruszałem. Zbliżałem się do końca swojej ulicy, do skrzyżowania, skąd jest już blisko celu i wtedy runęło, lunął potężny deszcz z gradzinami. To był pierwszy i na razie jedyny raz kiedy doświadczyłem takiej sytuacji za kierownicą. Niemal nic nie było widać, wycieraczki aż nie nadążały, a efekt potęgował silny wiatr. Na szczęście na drugim skrzyżowaniu miałem już zielone światło, skręciłem i pozostawało mi już tylko wjechać na parking. Tam wszystkie miejsca były odkryte, ale dla choćby częściowej ochrony auta podjechałem równolegle do ściany, aby trochę schronić się pod dachem. Przytuliłem się do tej ściany tak, że musiałem wysiąść drzwiami dla pasażera, w ferworze walki nie pomyślałem o tym, by stanąć odwrotnie. Przebiegając do budynku maksymalnie 20 metrów zmokłem całkowicie, ten deszcz lał naprawdę bardzo ostro, dobrze chociaż że grad był taki mały, nie poleciały większe bryłki. Wszystkie mapy i detektory udowadniają, że zjawisko było strasznie lokalne. Nie dosięgło zachodu Nowego Sącza, gdzie stacja zanotowała tylko 0,1 mm. To chyba microburst, który dotknął tylko ten obszar. Zadzwonili do mnie rodzice, bo martwili się o mnie, kiedy zaczęło się to szaleństwo, ja poszedłem pływać i na tym przygoda się skończyła. Podniósł się stan wody w rzece, a wszędzie było pełno kałuż. To był jednak koniec burz na jakiś czas. W Nowym Sączu następny raz grzmiało 10 czerwca, ale nie byłem świadkiem tej burzy, gdyż od 7 do 13 czerwca przebywałem na Sardynii. Gdy przyleciałem do Cagliari (stamtąd przejechaliśmy do Alghero) 7 czerwca po północy, powitała mnie tam deszczowa pogoda, a dzień był na tyle chłodny, że od połowy maja nie przypominałem sobie podobnej pogody w jakże odległym klimatycznie Nowym Sączu. Napisałem o tym nawet na Meteomodelu oferując zamianę pogody, na co moja ulubiona Użytkowniczka (bez cienia ironii) odpisała, że mogę sobie zabrać nawet 10 stopni :D Podczas tego wyjazdu pogoda w Polsce mnie bowiem trochę pochłaniało. Standardem było, że każdego dnia po powrocie ze zwiedzania okolicy albo z plaży siadałem na łóżku, odpalałem Meteomodel i czytałem przesycone dramaturgią dyskusje o niemożliwie gorących prognozach, rekordzie czerwca (który był już pewny :lol: ) i innych ciekawostkach z kraju nad Wisłą, szukając z zaniepokojeniem choćby jednego dającego więcej nadziei komentarza (Kmroz). Po ochłodzeniu na dni 13-14 czerwca miała nadejść kolejna fala upałów, a mnie trochę podnosiło się ciśnienie, bardzo mnie to martwiło. Potem przychodził czas na smakowanie włoskiej kuchni i szliśmy przejść się na bulwar albo starówkę, a ja podziwiając otoczenie rozmyślałem nad tym, co wcześniej przeczytałem. Dopiero po moim powrocie, po 13 czerwca temperatura dyskusji zaczynała nieco spadać, choć skala ochłodzenia z III dekady była niedoceniana do samego końca. Kiedy nadszedł niosący przełom, upalny dzień 21 czerwca, ja zadowolony ze zbliżającego się ochłodzenia, przyjąłem odważne założenie, że nadchodząca noc będzie symbolicznym zakończeniem trwającej od 8 (lub 4) kwietnia szalonej pogodowej jazdy po rekordach. Tego dnia nie przejmując się upałem wybrałem się jeszcze na dłuższy spacer, a wieczorem spoglądając daleko na zachód z nadzieją wypatrywałem przełomu. Z nadzieją nie tylko na zmianę pogody, ale także na burzę, jako że na froncie takowe powstawały i rejestrowane były wyładowania.



Oglądałem jak zbliża się do mnie wyróżniająca się jeszcze na tle całkiem jasnego nieba chmura, ale niestety nie zauważyłem żadnej błyskawicy. Do domu wróciłem około 23:00 i jakieś pół godziny po tym czasie usłyszałem jak wieje silny wiatr, a przez otwarte okno poczułem napływ chłodnego powietrza. Rozpoczęła się czerwcowa dekada (minus jeden dzień) godna czerwca 1985, z podobnym jemu usłonecznieniem (znikomym) i tylko jednym dniem z temperaturą maksymalną powyżej 20 stopni. Co ciekawe, mam z tej dekady wiele "pogodnych" zdjęć; miałem bowiem to szczęście, że lampka wychodziła na zewnątrz często akurat wtedy, gdy byłem na rowerze albo chciałem uwiecznić coś w ogrodzie.



Pochmurne i deszczowe chwile jednak przeważały, a w ich osładzaniu pomagało mnóstwo czereśni, pod których ciężarem drzewo aż się uginało. Pogoda była jednak gorzka jak Mundial w wykonaniu naszej reprezentacji. Kiedy jest taka pogoda, nie ma Słońca, jest chłodno i mokro, mam skłonność do różnych głębszych przemyśleń, także przejmowania się różnymi sprawami i właśnie w tym czasie przypomniałem sobie o zbliżającym się ogłoszeniu wyników matury. Zacząłem przypominać sobie błędy (nawet takie, których nie popełniłem) i zastanawiać, czy na pewno napisałem tak a nie inaczej, wymyślać sobie różne rzeczy, po kilka razy przeliczać punkty z tego samego arkusza. 2 lipca, w przededniu otrzymania wyników przybrało to trochę obsesyjną formę i całe szczęście, że akurat tego dnia mój wujek zakładał nowe ogrodzenie przy swoim domu i mogłem mu pomóc, trochę podźwigać i oderwać pesymistyczne myśli, przeciwne mojemu optymizmowi, jaki odczuwałem na początku czerwca zakładając konta rekrutacyjne.



2 lipca bezchmurny i chłodny wieczór ożywiony blaskiem Wenus pomagał nieco zbić temperaturę przed ważnym momentem, choć nerwowe oczekiwanie i ciągłe odświeżanie strony z wynikami po północy i tak sprawiało, że robiło się gorąco. Co rusz dostawałem informację, że ktoś już ma wyniki, kto ma ile procent i tak dalej... ja wciąż nic. Dopiero około 1:10 udało się, a ja odetchnąłem z ulgą - wszystko poszło mi bardzo dobrze i dało dużą szansę na dostanie się na wymarzone studia. Trwała historyczna noc - najzimniejsza w lipcu od 1996 roku, z zaledwie 6 stopniami temperatury minimalnej. Wyjście na balkon pomogło się o tym przekonać ;) Chociaż udało mi się zasnąć na jakiś czas, to z nadmiaru emocji i tak obudziłem się wcześnie i po świadectwo poszedłem do szkoły od razu na 8:00. Ten i kolejne dni, to euforia, odzyskanie wewnętrznego spokoju (nie tylko dlatego, do ok. 22 lipca w ogóle nie martwiłem się też pogodą), radość i twórcze, aktywne spędzanie czasu, wypełnianie swojego grafiku aż do późnej nocy, bowiem niebo w te pogodne wieczory i noce prezentowało się znakomicie. Z tego wszystkiego niemal zapomniałem o tym jak wygląda burza. Ale do czasu. 11 lipca podniosłem fałszywy alarm, bowiem rozpoczynająca się słynna II dekada postanowiła od razu dobitnie przekonać mnie o typie pogody, jaki będzie wtedy dominował. Tego dnia pojechaliśmy rano na zalesione wzgórza, właściwie góry za Kamionką Wielką, jako że deszcz zapowiadano dopiero na wieczór, pozbawieni obaw.



Znajdując się jednak na docelowej wysokości już ponad 500 m n.p.m, zauważyliśmy jak od strony Nowego Sącza napływają ciemniejsze chmury. Jakimś cudem odpaliłem Internet i nie znalazłem tam żadnej burzy, ale jednak doświadczenia z choćby 3 czerwca kazały nam zawrócić. Oczywiście tą samą trasą, bo gdyby pozostać przy tej pierwotnie zamierzonej, konieczne byłoby dołożenie przynajmniej godziny drogi. Przejeżdżaliśmy akurat przez małą polankę i wtedy okazało się, że nie zdążymy, opadowa strefa nasunęła się dokładnie nad nas, zaczęło padać i to dość ulewnie.



Nie było za bardzo gdzie się schować, a zjazd był w tych warunkach średnio bezpieczny, bo na leśnych drogach zrobiło się ślisko. Do tego jeszcze jedna przeciwność - nawet nie deszcz zacinający w twarz. Zimno. Było tak zimno, że co kilkaset metrów, chyba trzy razy zatrzymywaliśmy się, aby po poddaniu się pędowi powietrza, na chwilę przystanąć. Trzęsienie się z zimna przy tak wymagającym skupienia zjeździe nie jest niczym dobrym, ale na szczęście już wkrótce dorwaliśmy się do asfaltowego traktu i już szybkim nurem zjechaliśmy na dół. A tam... nie padało i było ciepło. Absolutnie ciepło, po tym bubulkowym zjeździe wręcz uderzające. Przez całą drogę widać było ślady deszczu, mokre ulice i chodniki, ale przez ten czas udało się z grubsza wyschnąć, pomyślnie zaliczyć tę przygodę. Tego dnia otrzymałem pierwszy wynik rekrutacji, decyzję o przyjęciu mnie na Uniwersytet Śląski. Cieszyłem się, ale nie tamta rekrutacja zajmowała mnie najbardziej. Zależało mi na dostaniu się na UJ, a tamtejsze wyniki miały ukazać się nazajutrz. I niestety, lista rezerwowa. Szanse nie były przekreślone, ale pogodziłem się z gorszą perspektywą i już zacząłem obmyślać jak zorganizuję się w dotąd słabo znanym mi mieście. Tym bardziej, że pogoda znów sprzyjała takim przemyśleniom. Wtedy nie byłem może jej fanem, ale teraz uważam II dekadę lipca 2018 za pogodowy fenomen. Pogodzenie wysokich sum opadowych z tak wysokimi, przyjemnymi temperaturami nie jest w naszym klimacie czymś szczególnie częstym. Szczególnie zapamiętałem tu 14 lipca, sobotę która mogłaby stanowić kwintensencję tego okresu. Tego dnia padało już rano, po czym na jakiś czas się przejaśniło. Wybrałem się wówczas na zakupy i podczas nich, około 12:00 znów puścił się deszcz. Kiedy wracałem na parking, nadal padał, ale w odróżnieniu od innych, nie wzbraniałem się przed nim i nie pędziłem pod dach jakby ścigało mnie tornado. Dzięki temu mogłem docenić, jak niezwykle ciepły był ów deszczyk. Tak przyjemny, jakby było się pod prysznicem. Nieczęsto było mi dane takich doświadczać. Jeszcze lepiej zrobiło się, gdy po powrocie do domu usłyszałem burzę i zobaczyłem, że niebo na południe ode mnie jest całe ciemne, a chmury jakby gotowały się na parze w tej wilgoci, cumulusy na tle ciemnych cumulonimbusów.



Kilka razy pięknie się błysnęło, ale nie na to burza postawiła w szczególności. Podstawą był deszcz, który najpierw zaczął padać dość łagodnie, później na chwilę ustał, a już bliżej wieczora, zważając na to że korzystne warunki wciąż się utrzymywały, lunął z siłą ulewy, podobnie jak ten nad goszczącym nowych mistrzów świata stadionem w Moskwie następnego dnia (kibicowałem Chorwacji). Potrwało to około godziny i przed 20:00 znów się rozpogodziło :) Kolejne dni przynosiły już jednak wyższe sumy i mniej Słońca, przed czym uciekłem wybierając się 16 lipca do Katowic, aby złożyć na tamtej uczelni potrzebne papiery. Tam świeciło piękne Słońce, za to wracając do domu odnosiłem wrażenie, że to na mój region specyficzna pogoda uwzięła się najbardziej. 19 lipca drugi i ostatni raz w tym miesiącu temperatura nie osiągnęła 20 stopni, choć z uwagi na wręcz znikomą amplitudę i tak wyszedł powyżej normy, co nieco mnie zdziwiło. Tego dnia loch zaczął mi się trochę nudzić i z nadzieją przyjąłem nowe prognozy zwiastujące ocieplenie, a przy tym nie widzące ani jednego upalnego dnia. 20 lipca poziom wody w rzekach był już naprawdę wysoki. Wracając z miasta zrobiłem to zdjęcie dokumentujące pogodę i krajobraz, jeszcze nie wiedząc, że w domu czeka mnie wielka radość.



Zostałem przyjęty na wymarzoną uczelnię w drugim naborze. Wieczorem w ramach świętowania pojechałem jeszcze z przyjacielem na rowery, a potem do późna siedziałem na dworze, zasnąć bowiem na razie nie mogłem ;) W pogodną noc tworzyły się lekkie mgły, a ja wypiłem sobie na łonie natury małe piwko :) 21 lipca był dniem rowerowych wojaży po okolicy, korzystania z udanej, ale trochę gorącej pogody i przekuwania szczęścia w przejechane kilometry. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2554
Niestety 22 lipca humor zaczął mi się psuć. A wszystko (znowu) za sprawą prognoz, które ponownie odbijały w wyraźnie gorących kierunkach, napędzając tym samym bardzo ożywione dyskusje na Meteomodelu, których to nasycenie emocjonalne zaczęło mi się udzielać. III dekada lipca nie była może upalna, ale zdarzało mi się poczuć w jej trakcie obawę wynikającą z tego, że "chłodne powietrze nie ma skąd płynąć", a w prognozach znowu nie było widać perspektyw na zmianę. Kiedy patrzę na to teraz, nie widzę w tej pogodzie niczego strasznego, ale dużą rolę w tym jej odczuwaniu odegrały właśnie te nieszczęsne komentarze na Blogu, który mocno mnie wtedy pochłaniał. Czasami próbowałem rozluźnić tam atmosferę, a czasami traciłem pomysły i sam ulegałem tej panice. Byłem zdziwiony prognozami anomalii na kolejne dni, ciesząc się przy tym z tego, że Nowy Sącz opiera się ogólnopolskim trendom i nadal mieści się w pobliżu normalnej temperatury z lat 1981-2010. 23 lipca udałem się do Krakowa złożyć dokumenty, podpisać wszystko co niezbędne i zostać wpisanym na listę studentów, a także wycofałem wszystkie deklaracje z Katowic. Pani w sekretariacie gdy zobaczyła moje nazwisko, powiedziała że zabrakło mi dosłownie dziesiątych części punktów by dostać się za pierwszym razem, znajdowałem się na samym szczycie rezerwowej listy. Wracając do pogody, ta w III dekadzie za pomocą burz testowała wiele różnych rozwiązań. Niestety, ale rozczarowująco, czyniąc to w mało spektakularny sposób. 24 i 25 lipca niebo nad Nowym Sączem całe się gotowało i popołudniami kilka razy zagrzmiało, ale w gąszczu piętrzących się chmur po każdej stronie aż trudno było zlokalizować źródło tych dźwięków. Bardziej wyrazista sytuacja miała miejsce 26 lipca, kiedy burza naprawdę przeszła nade mną, ponownie rozpoczynając się od ładnej konwekcji.



Niestety poza deszczem nie pokazała nic spektakularnego. Najlepsze co po sobie pozostawiła, to piękne, quasi-jesienne mgły, które kilka godzin po niej, wieczorem zdobiły krajobraz. Nie sposób nie ocenić najlepiej zjawiska z 29 lipca, kiedy burza pojawiła się i to naprawdę w pięknej wersji. Szła lekko od północnego-zachodu, czyli kierunku zwiastującego wystąpienie rozmaitych zwrotów akcji. Akurat byłem w mieście samochodem i widząc na niebie co się kroi (tym razem naprawdę robiło się tam ciemno, nie były to tylko poskręcane baranki), a zarazem czując jak jest parno i gorąco (taka trochę sauna ten dzień) od razu powziąłem powrót.



Jadąc, widziałem kilka pięknych, soczystych doziemnych wyładowań na bardzo ciemnym tle, bowiem nadal świeciło Słońce. Wyglądało to wspaniale, niestety nie miałem jak zrobić zdjęć, bo musiałem skupić się na jeździe. Zdążyłem w samą porę zanim się rozpadało, a ulewa była mocna. Grzmiało mocno, burza przechodziła prosto nade mną, ale dość prędko odsunęła się na północny-wschód. Ten dzień przyniósł jednak małe "statystyczne" zmartwienie. Niestety, na przekór pomiarom godzinowym, wieczorem okazało się że tuż przed burzą temperatura przekroczyła próg 30 stopni, zabierając szansę na pierwszy od 1997 roku lipiec bez upału. A było tak blisko! Niestety pozostało obejść się smakiem i czekać na podobną okazję kiedy indziej, ale nie w sierpniu - na niego nie było co liczyć. Bardzo ciekawa rzecz spotkała mnie jednak jeszcze w ostatnim dniu lipca. Było pochmurno, a ja, korzystając z ciepłej pogody i odrywając się od Meteomodelu wybrałem się na spacer. I znowu doświadczyłem tego, co rok wcześniej nad morzem. Wieczorem zachmurzyło się i zaczęło grzmieć, zatem przyspieszyłem kroku żeby zdążyć do domu zanim się rozpada. Skręciłem już w uliczkę-dojazd do mojej posesji i przechodząc obok jednego z domów, który też przy niej stoi, usłyszałem jak o dach 15 metrów w bok ode mnie zaczęły rozbijać się ciężkie krople. To było takie krótkie "uwolnienie" deszczu i na chwilę znowu zrobiło się cicho. Wszedłem na niewielkie wzniesienie na którym stoi mój dom, mając inne domy już za sobą, i znowu usłyszałem jak tuż za mną krople dudnią o dachy, tym razem już mocniej. Na mnie nie spadała ani jedna, ale przyspieszyłem. Byłem już 50 metrów od drzwi wejściowych, coraz bliżej i bliżej, i dokładnie w chwili jak zamykałem furtkę i wszedłem do ogrodu, wszystko lunęło. Wtedy wystarczy już tylko sprint na 10 metrów i byłem pod dachem, więc udało mi się prawie nie zmoknąć (zmokłem za to dzień wcześniej ;)) . Kiedy już robiło się ciemno, zza okna oglądałem jak błyskało się od strony Starego Sącza. I nadszedł sierpień - miesiąc kiedyś przeze mnie znienawidzony, a teraz całkiem uszanowany. Głównie za sprawą przyzwoitych burz, choć niestety tylko w I połowie. 1 sierpnia niestety poszedł w ślady lipcowych burz i słaba konwekcja przeszła bokiem, mimo że kilka ładnych błyskawic także się trafiło. Jej zaletą było zahamowanie wzrostu temperatury, dzięki czemu Nowy Sącz był jednym z niewielu miast bez osiągnięcia 30 stopni. Upały nadeszły w kolejnych dniach, choć nie zawsze szczególnie mi dopiekały. 2 sierpnia, w dniu założenia naszego Forum, zdołałem przejechać spory odcinek po górach, przemierzając w tym jeden bardzo ciężki podjazd, zaś 4 sierpnia w dniu ślubu mojego kuzyna, gdy powietrze było przy tym suche, czułem się całkiem komfortowo i nawet w marynarce nie miałem problemów z wytrzymaniem temperatury. Następnego dnia coś pogrzmiewało, ale niewiele z tego pamiętam, bo odsypiałem huczną noc ;) Trudno było jednak zapomnieć o meteomodelowych problemach. Każdą nową odsłonę prognoz chciałem wtedy zobaczyć jako pierwszy, dostrzec choćby zalążek ochłodzenia, nawet gdyby ktoś miał mnie potem sprowadzić na ziemię, że przecież to tylko najniższe wiązki... Najgorzej przedstawiały się dni 8-9 sierpnia. Wtedy to zanotowano w Polsce najwyższe temperatury, a średnie dobowe powyżej 25 stopni notowano praktycznie wszędzie. Ale nie u mnie. Tego dnia miałem niebywałe szczęście. Przepiękne, ciemne kowadło, które 9 sierpnia około godziny 13:00 zaczęło grzmieć na wschodzie nie przyniosło wiele oprócz drobnego deszczyku i kilku dalekich wyładowań... ale złagodziło wzrost temperatury, sprawiło że ta zatrzymała się na poziomie 32,2 stopnia, sprawiając że 2018 rok ma u mnie jedno z najniższych maksimów absolutnych w XXI wieku.



Nawet taki 2004 rok potrafił wystrzelić z temperaturą wyżej niż na 32,2 stopnia. To jednak nie ta burza dała w tym czasie najwięcej. 10 sierpnia krążąc między ofertami mieszkaniowymi w Krakowie, Meteomodelem i detektorem wyładowań, około godziny 13:00 obserwowałem, jak od zachodu (czyli podstawowego kierunku) zbliża się do mnie coś dużego. Widać było, że szykuje się solidny opad, bowiem błyskawice zdawały się za czymś kryć.



Chmury były ciemne, a okresowo przebijające się Słońce nadawało im dodatkowej grozy i majestatu. I tuż po godzinie 14:00 przyszło mi pojechać po coś do sklepu. Burza była tuż tuż, chciałem załatwić wszystkie sprawunki jak najszybciej, zwłaszcza że nie miałem daleko.



Do celu dojechałem w cztery minuty, tam też wziąłem tylko co wziąłem i wracałem do domu. Zerwał się wiatr i zaczął padać deszcz, słyszałem też ciężkie grzmoty. Na szczęście nie lało jeszcze nazbyt intensywnie. Największy opad nie wystąpił na początku, lecz właśnie już po jakimś czasie, kiedy udało mi się wrócić już do domu, a burza znaczyła swoją obecność od około 30 minut. Wtedy rozlało się już nie na żarty. Spadło niemal 25 mm wody, rzecz szalenie potrzebna. Kolejny dzień przyniósł trochę odpoczynku, lecz mnie nie było akurat dane tego sprawdzić, gdyż przez sobotę i niedzielę przebywałem we Lwowie. Tam padało, ale bez burzy. Drugiego dnia nieco wymęczył upał, ale najgorsze było stanie na granicy. Zajęło siedem godzin, bez możliwości wyjścia, nawet do toalety, która wyglądała podobno tak, że dziękuję swojemu organizmowi, że nie musiałem do niej iść. Jestem zbyt wrażliwy. Wróciłem zmęczony i strasznie głodny pośrodku nocy spadających gwiazd. Ale kiedy zobaczyłem jak wyglądało wtedy niebo, zapomniałem o wszystkim innym. Było przepięknie, niebo czarne jak smoła jak gdzieś na głębokiej prowincji, Perseidy latały obficie, a Droga Mleczna niemalże świeciła. To wszystko było zasługą słabej mgły, która tworząc się przy samej ziemi nie przeszkadzała w podziwianiu nieba, a zarazem odcięła światła z ulicy. Do tego, po wcześniejszych deszczach, powietrze było nienagannie oczyszczone. Spać poszedłem po 4-tej, ale nazajutrz i tak wybrałem się na trzygodzinną rowerową wycieczkę na Pogórze Rożnowskie. Przez dwa dni zdążyłem zatęsknić bowiem za rowerem ;)



Dopiero wtedy poczułem zmęczenie, bo dzień naprawdę był upalny i ciężki, a podjazdy jakie musiałem pokonać, tylko to pogłębiły. Kolejny dzień, 14 sierpnia, miał jednak to wspaniale odrobić. To była najsilniejsza burza sezonu, ale również (co jest dosyć przykre) przedostatnia... 14 sierpnia 2018 roku rozpoczął się upalnie i już o 13:00 temperatura wynosiła 30 stopni, lecz chwilę potem zaczęło zbierać się na burzę. Były dwie burze, które przez najbliższe godziny krążyły trochę dookoła mnie, aż o 17:00 lunęło taką ulewą i wiatrem, że ledwo świat było widać :D Pierwsza okazała się być bowiem zwyczajną konwekcją rodem z lipca, zaś później, przed 17:00 zbliżała się do mnie potężna fala burz znad Słowacji, przesuwająca się w stronę Podkarpacia, przechodząc centralnie nade mną. Siedziałem wtedy przed komputerem i trochę komentowałem Metemodel, ale kiedy burza zaczęła nadchodzić, niecierpliwie wypatrywałem błyskawic przez okno. Były to głównie wyładowania międzychmurowe w sporej ilości, niestety nie udało mi się ich uchwycić. Ta burza tak naprawdę kojarzy mi się z jedną podstawową rzeczą. Nigdy nie zapomnę koloru, jaki nadała ta chmura światu tuż przed uderzeniem wiatru i ulewy. Rozbudowana komórka utworzyła coś w rodzaju filtra i wszędzie dookoła zapanowała taka niezwykła szarówka, wygaszenie kolorów jak na jakimś starym, wyblakłym zdjęciu. Zrobiło się przez to tak dziwnie złowrogo, a kiedy zaczęło intensywnie lać, poczułem (może to przez niedosyt burzowy w tym sezonie) takie wyjątkowe uczucie spokoju, ukojenia, poczułem się w domu tak niesamowicie przytulnie jak podczas opadów śniegu zimą.




Naprawdę, aż zapomniałem jaki mamy miesiąc, byłem tylko ja i ta ulewa. Niepojęte skąd to się wzięło, ale na pewno mam dużą słabość i sentyment do tej burzy, po której pozostało mi już niewiele jeśli chodzi o tę pasję. Druga połowa sierpnia upływała mi dość powolnie. Byłem wprawdzie aktywny (codziennością stały się wieczorne przejażdżki bulwarami albo wyjazdy na Stawy w Starym Sączu), ale już trochę mi się nudziło, żałowałem że nie udało mi się znaleźć jakiejś fajnej pracy na lato. Odblokowałem się we wrześniu, gdy pochłonęły mnie obserwacje astronomiczne, planespotting i zbieranie orzechów :D



Ucieszyła mnie perspektywa ochłodzenia na koniec miesiąca, liczyłem już na rychłą jesień. Zdawać by się mogło, że była aż nazbyt nagła, ponieważ 27 sierpnia wieczorem wracając pieszo ze spotkania z kilkoma szkolnymi przyjaciółmi, porządnie zmarzłem. Zwyczajnie odzwyczaiłem się od tego, że wieczorem może być 11 stopni. To były wakacje ciepłych nocy. Także wrzesień, i ten miesiąc poza końcówką kojarzy mi się z wieczorami, podczas których jeszcze długo po zachodzie Słońca można było komfortowo czuć się w krótkim rękawku. Ale nie te wieczory skradły moje serduszko. 14 sierpnia może była najsilniejsza burza. Ale nie najpiękniejsza. Gdy około 23:00 3 września zaczęło grzmieć, a Małopolską zawładnęły wspaniałe wyładowania międzychmurowe, zapomniałem już o całym świecie, nawet o robieniu zdjęć. Położyłem się na leżaku z którego niedawno przez kilka wieczorów obserwowałem Perseidy i zachwycałem się tą długą, relaksującą łagodnie przeskakującymi po niebie świetlistymi łańcuchami i suchą burzą. Tak żegnał się ze mną sezon, w którym niestety wielokrotnie czułem rozczarowanie jakością burz. Ilościowo wyszło może całkiem dobrze, ale niestety naprawdę treściwe zjawiska policzyć można było na palcach dwóch rąk. Był gorszy od 2017, ale także od 2016 roku. Miałem w nim trochę pecha, gdyż wiele burz przesmyknęło naprawdę blisko mnie, jednak nie ma co zanadto cukrować, było dość słabo. Kilka burzowych chwil, zwłaszcza piękne wrześniowe widowisko, kojącą sierpniową nawałnicę oraz majową nocną burzę po maturach zapamiętam na długo. Jedynie o lipcu kiedyś zapomnę. Poza zjawiskiem z 30 lipca nie było w nim bowiem żadnej wyróżniającej się burzy. Ale i niepozorne potrafi być piękne :) Rok 2018 był dla mnie wspaniały, obfitował w chwile sukcesów i powodzenia, nastrajał optymizmem, pod czego względem okazał się niestety przeciwieństwem znacznej części roku kolejnego. Ale wspominając rok 2018 muszę też uderzyć się w pierś. Moje zachowanie na blogu Meteomodel czasami było bowiem mało poważne. Zbyt łatwo ulegałem panice, złym humorom, jakiemuś antydenializmowi klimatycznemu. Choć czasami próbowałem z tym walczyć i nawet hamować złe nastroje w tej przestrzeni, to częściej zdarzało mi się popłynąć z tym nurtem. Najbardziej we wrześniu, który tak bardzo znielubiłem jeszcze zanim doszedł choćby do swojej połowy. Cóż, wszyscy dorastamy :) A sezon burzowy 2018 także dorósł. Powtórzył dużą częstotliwość zjawisk burzowych, ale już z większą siłą i rozmachem. W roku 2020 :)
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
jorguś 
Poziom najwyższy
Antyfan muchowca


Hobby: Meteorologia
Pomógł: 182 razy
Wiek: 26
Dołączył: 10 Gru 2019
Posty: 7634
Miejsce zamieszkania: Katowice
Wysłany: 5 Grudzień 2020, 13:12   

Super się czytało, jak zawsze zresztą :D Rok dostarczał mnówstwo emocji, myślę że podobnie jak Tobie rekrutacja na studia. Całe szczęście wszystko poszło po Twojej myśli :-) Te "półroczne lato" wspominam życiowo bardzo dobrze, zwłaszcza kwiecien i czerwiec, pogodowo zdecydowanie zakochałem się w maju, ale i lipiec oceniam całkiem całkiem, nieprzyjemne gorąco towarzyszyło mi tego lata tak na prawdę tylko podczas tego parnego przełomu lipca i sierpnia.
_________________
2024 jest chory
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 5 Grudzień 2020, 21:21   

Dziękuję za miły komentarz :) Jak widzisz, rok był emocjonujący na wielu polach, ale gdybym miał wskazać pierwsze z nim skojarzenie, to pogoda i to co z nią związane, umiejscawia się chyba na równi z tymi oświatowymi zmaganiami :D Szkoda że niektóre rzeczy tak zakłóciły mój odbiór tego roku, zwłaszcza lata, które (choć było jakie było) zostało u mnie najcieplejszym latem bez suszy, a do tego dosyć dynamicznym.
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan bezdźwięczności



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 162 razy
Wiek: 27
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 36420
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 5 Grudzień 2020, 22:53   

PiotrNS napisał/a:
Rok 2018 był dla mnie wspaniały, obfitował w chwile sukcesów i powodzenia, nastrajał optymizmem, pod czego względem okazał się niestety przeciwieństwem znacznej części roku kolejnego. Ale wspominając rok 2018 muszę też uderzyć się w pierś. Moje zachowanie na blogu Meteomodel czasami było bowiem mało poważne. Zbyt łatwo ulegałem panice, złym humorom, jakiemuś antydenializmowi klimatycznemu. Choć czasami próbowałem z tym walczyć i nawet hamować złe nastroje w tej przestrzeni, to częściej zdarzało mi się popłynąć z tym nurtem. Najbardziej we wrześniu, który tak bardzo znielubiłem jeszcze zanim doszedł choćby do swojej połowy. Cóż, wszyscy dorastamy A sezon burzowy 2018 także dorósł. Powtórzył dużą częstotliwość zjawisk burzowych, ale już z większą siłą i rozmachem. W roku 2020


Rok 2018 to własnie dla mnie w dużej mierze rok czerwono-miętowych trosk. Ale nie tylko, przed kwietniem 2018 troski były zupełnie inne, np moje ciężkie braki wychowawcze :lol:

Z sezonu burzowego 2018 warta uwagi najbardziej była w skali kraju chyba nawałnica z 10.08.2018, która minęła jednak środkowe Mazowsze. Tego dnia u znajomego koło Sokołowa Podlaskiego napadało 70mm. Do groźnych podtopień doszło w całym pasie od Krakowa, przez Radom po Siedlce i Hajnówkę. UI mnie niestety tego dnia nie spadła nawet jedna kropla, ale nadrobił to kolejny dzień przynoszący cudowną pluchę, porównywalną do tej z 4.08.2020.

Druga ciekawa burza to była 24.08.2018, ale to też było rozczarowanie u mnie. Tylko 7mm z wygasłego nimbo. Ale ogólnie w skali kraju była to bardzo szybka liniówka i mało gdzie porządnie napadało. Ten dzień bardziej kojarzy się ze szkodami wiatrowymi.

Reszta burz z 2018 roku to raczej zabawy w pulsację ;) Burze termiczne, tworzące się gdzie chciały i jak chciały.

A co do sezonu burzowego 2020, to zrobił coś niesamowitego i nigdy go nie zapomnę. Jednak kwietnia i maja darować mu nie mogę. Ale niestety jak się patrzy, najlepsze sezony burzowe się właśnie wcale w tych dwóch miesiącach nie popisywały. Najlepsze burzowe duety kwiecień-maj to oczywiście 2018, a poza tym 2015, 2014, 2013 i 2006. Czyli raczej zapowiedzi średnich lub słabych sezonów :nie:
_________________
Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było :glaszcze:

Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 5 Grudzień 2020, 23:41   

W centralnej Polsce w sierpniu właśnie też sporo się działo, ale wiele burz wystąpiło tak loteryjnie, konwekcje i wszystko co z nimi związane występowało tam gdzie chciało. Dzień tej pięknej pluchy pamiętam za sprawą małej euforii na Meteomodelu, która jednak szybko została zapomniana (w sierpniu i podczas całej pory ciepłej 2018 nie było żadnego ochłodzenia, ani jednego).
O lipcowych pulsacjach kiedyś wspominałeś opisując swoją długą wycieczkę rowerową z 29 lipca. Te burze miały to do siebie, że trudno ich było uniknąć, a zarazem trudno było naprawdę je poczuć. Trochę zwariowany był ten sezon, ale moim zdaniem do zaakceptowania. Rok później go doceniłem i niedosyt znacząco zmalał ;)
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
Janekl 
Poziom najwyższy
Janek


Hobby: Meteorologia
Pomógł: 48 razy
Wiek: 60
Dołączył: 06 Sie 2019
Posty: 6955
Miejsce zamieszkania: Kaszuby
Wysłany: 6 Grudzień 2020, 09:17   

Piotrze kolejny ciekawy foto felieton naprawdę super się czytało. U mnie nie było ciekawego sezonu burzowego w 2018 roku.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Akagahara style created by Naddar modified v0.8 by warna
Copyright © 2018-2024 Forum LUKEDIRT
Wszelkie prawa zastrzeżone
Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 10