Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Polityka Cookies    Dowiedz się więcej    Cyberbezpieczeństwo OK
Forum wielotematyczne LUKEDIRT Strona Główna
 Strona Główna  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Statystyki  Rejestracja  Zaloguj  Album

Poprzedni temat :: Następny temat
PiotrNS opowiada. 2020 rok i sezon burzowy moim okiem
Autor Wiadomość
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 17:57   PiotrNS opowiada. 2020 rok i sezon burzowy moim okiem

Uwaga :!: Dla uszanowania Waszych komputerów nie rozwijałem zamieszczonych tu zdjęć, lecz umieszczałem tylko linki do forumowego albumu i fotorelacji. Wiele jeszcze pojawi się w osobnych wątkach, tu i tak się streszczałem ;) Proszę, nie pomijajcie tych zdjęć, ponieważ stanowią one integralną część mojej opowieści, która (co byłoby dla mnie wielką przyjemnością) być może przypadnie Wam do gustu :)

Uprzedzam - szczególny nacisk położyłem na sezon burzowy.

Rok 2020 odejdzie wkrótce w siną dal, a ja żegnając go, tradycyjnie skłaniam się do wielu przemyśleń i podsumowań tego czasu, który mimo wszystko dał mi wiele, mimo że tak prędko przeleciał. Choć w ostatnich dniach bieżąca pogoda zaskakuje mnie tak, że zamiast o niej wolałbym rozmawiać o tym najbardziej podstawowym zdarzeniu, jakie dotknęło nas w 2020 roku (oczywiście mam na myśli nielegalne wybory za 70 mln PLN które się nie odbyły), to powracające wspomnienia z kliku miesięcy sprawiają, że doceniam ten rok bardziej niż podczas większości chwil w czasie jego trwania. Chociaż przebłyski formy zdarzały się nawet w najgorszych okresach, to największe zasługi miało w tym lato. Pora roku, która pozwoliła mi ponownie pokochać ten okres, także za sprawą burz, zjawiska nierozerwalnie związanego z miesiącami bliskimi najdłuższemu dniu roku.
Zanim nadeszło lato, ulegałem jednak po trochę presji wywieranej przez różnych blogerów i twórców memów, którzy okrzyknęli 2020 rok najgorszym od tego roku, kiedy Noe zamknął swoją stocznię i wsiadł na pokład wybudowanej arki ;) Niestety ale te nastroje mogła pogłębiać pogoda. Przyznać się muszę, że niemal brak zimy w grudniu 2019 nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Co więcej, cieszyłem się z ciepłych dni i Słońca, nie przejmując się zanadto postępami aury, a myśląc bardziej o Świętach i Sylwestrze. Pierwsze bardziej negatywne emocje wobec Zimy Trzydziestolecia poczułem właśnie wtedy, 31 grudnia 2019 roku. Marzył mi się (podobnie jak teraz) biały Sylwester i powitanie tak wyczekiwanego przeze mnie roku stojąc na pokrywie śniegu. I rzeczywiście od tego się zaczynało. Sylwestrowy poranek był czysty, słoneczny i śnieżny, ale nie potrwał długo. Nawet nie zauważyłem jak około 11:00 niebo pokryły chmury. To stało się bardzo szybko, wiele w swojej pogodowej pasji widziałem, ale zastąpienie blisko bezchmurnego nieba całkowitym lochem rzadko działo się tak prędko. Co za tym poszło, temperatura zaczęła się zwiększać i po południu z nieba zaczęło "coś" padać. Nie był to ani deszcz ani śnieg, tylko taka drobna breja pozbawiona kształtu i odcienia. Cienki niczym ciasto prawdziwej neapolitańskiej pizzy śnieg na ziemi zaczął zanikać i niestety o północy próżno było już go szukać, co rozczarowywało. http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=3349
Emocje tej pięknej północy udzieliły mi się jednak na tyle intensywnie, że moim pierwszym postem na forum w 2020 roku jakieś 20 minut po "godzinie zero" było pochwalenie przyjemnej temperatury i bezchmurnego nieba z gwiazdami. Faceta to jednak łatwo zadowolić. Co więcej, na samym początku roku machnąłem się, dodając ten post do wątku o tytule "Klimat morski czy kontynentalny" zamiast do tego o aktualnej pogodzie ;) Niespecjalna wróżba na nowy rok ;) Wtedy było jeszcze przed moją przemianą, toteż pierwsze dni stycznia witałem z optymizmem, ciesząc się z tego pseudociepła i Słońca, dodając sobie jeszcze więcej wigoru widokiem śniegu, który zaszczycił mnie 5 i 6 stycznia, w dniu mojego powrotu do Krakowa. http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6484 I dopiero tam coś zajarzyło mi w głowie. Stolica Małopolski była podczas tej zimy jeszcze bardziej pełnoprawnym "kurortem", bowiem nawet gdy śnieg padał w Nowym Sączu, tam nie działo się nic lub prawie nic. Patrząc na kwitnące kaliny bodeńskie przy Alejach, koło jednego z budynków mojego wydziału i - jak się okazało - praktycznie tuż pod oknami wydziału Bartka, uznałem że coś tu jednak nie pasuje http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=3412, a gdy dowiadywałem się o kolejnych zimowych rekordach, jak np. braku pokrywy śnieżnej we Włocławku, ze świadomością trwania najchłodniejszego miesiąca roku zacząłem się zastanawiać - "chwila, moment - a gdzie zima?". Szczególnie doskwierało mi to pod koniec stycznia, kiedy - jak mogłoby się wydawać - powinniśmy mieć zimę jak w banku. Kiedy nastał luty i stopniały śniegi, które pojawiły się u mnie dzień po rozebraniu choinki, spisałem już jednak sezon na straty. Uznałem, że po prostu musimy potraktować tę zimę jako odjazd na miarę Wspaniałego Półrocza (teraz już wiem, że było to niestosowne porównanie) i nie ma co się już przejmować. Starałem się pocieszać lutowymi widokami Wenus i Merkurego, które po zachodzie Słońca były świetnie widoczne. http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6811 11 i 12 lutego wraz ze swoją wietrzną dynamiką i mieszanymi opadami dodały nareszcie zimie trochę animuszu http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6812, ale brak śniegu w połączeniu z wyrazistym ciepłem 17 lutego, kiedy przebywając przez ten dzień w Krakowie poczułem ponad 15-stopniową temperaturę, sprawiły że moje myśli coraz częściej zwracały się już ku wiośnie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6813. Wejście w tę porę roku było trochę psychicznie trudne, bowiem przypominała mi się trudna życiowo wiosna roku poprzedniego, ale wszystkie moje sprawy były już na dobrych torach, wiele sobie obiecywałem, miałem dużo energii i powrót na uczelnię w III dekadzie lutego wraz z zakończeniem Zimy Trzydziestolecia, któremu towarzyszyło wiele mrożących (albo raczej gotujących) krew w żyłach podsumowań, nie sprawiły mi trudności. 25 lutego powitanie wiosny wydawało się już bardzo namacalne http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6814. Jedynie 3 marca, kiedy w rodzinnym domu chorowali rodzice, czułem się trochę słabo i zupełnie nie miałem apetytu. Szkoda, że przeciwciała nie są na zawsze, bo to mogło być to. Początek marca był wybitnie nudny pogodowo i szczerze mówiąc słabo go od tej strony pamiętam, nawet zdjęć specjalnie wielu nie mam, jedynie takie już prawie wiosenne wykonane w Krakowie 9 marca, u progu lockdownu i na dzień przed zawieszeniem zajęć http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6815. W tych dniach poświęcałem się przygotowaniom do konkursu przedmiotowego, który mógł zwolnić mnie z najważniejszego egzaminu, a którego pierwszy etap miał zostać zorganizowany w kwietniu, miesiącu w którym nie spełniły się niestety żadne plany, włącznie z tym. Niepokoiły mnie medialne doniesienia o wirusie i sytuacji we Włoszech, ale długo uważałem że nas to w tym stopniu nie dotknie, a sam wirus niedługo będzie w odwrocie. Udzieliłem kredytu zaufania rządzącym. Nie jestem epidemiologiem ani innym znawcą, wydawało mi się, że skoro w Polsce jest jeszcze bezpiecznie, a tu już wprowadzamy obostrzenia i uszczelniamy granice, to nic złego nam się nie przydarzy i pożegnamy epidemię wcześniej od innych. W tym czasie lęk odczuwałem tylko wieczorami, około 19:00, kiedy na włoskich portalach, które do niedawna pisały o wirusie mniej od polskich, nagle zaczęto publikować statystyki zgonów. 12 marca przyszła kolej na odizolowanie się, co na początku nie sprawiało mi trudności, jako że wciąż wierzyłem w to, że nie potrwa to długo. Okres do 20 marca był dla mnie najmniej produktywnym czasem w tym roku. Zajęć online jeszcze nie było, nie dało się nigdzie wyjść, w Internecie i telewizji w kółko o tym samym, na forum bez Kmroza rozmowy różnie się kleiły... Najpseudocieplejsze dni, jak np. wspominany przeze mnie miło 18 marca http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6816 spędzałem opalając się na krzesełku, a przy innej pogodzie grywałem w "Twierdzę Krzyżowiec", grę swojego dzieciństwa, aby jakoś zabić nudę ;) Zły humor uderzył we mnie w dniu wystąpienia incydentu zimowego 22 marca, kiedy ziemię na początek kalendarzowej wiosny pokrył śnieg http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6817. Sytuacja epidemiczna stawała się coraz poważniejsza, nikt już nie marzył o rychłym końcu problemu, a pogoda mimo wszystko dobijała, chociaż jakikolwiek opad był na wagę złota. Tak upływały naznaczone zbliżeniem Wenus do Plejad http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=1736 dni aż do przełomu marca i kwietnia, kiedy według prognoz ziścić się miał nawet najpóźniejszy od lat całodobowy mróz, pierwszy w 2020 roku. Tak się nie stało, lecz i tak spadki temperatury były bardzo znaczne, bowiem gdyby -7,4 stopnia z 31 marca zostało zaliczone na poczet kwietnia, byłaby to najniższa temperatura w tym miesiącu od lat 90-tych. A wystarczyło, by rok nie był przestępny. Pomimo tak niezwykle niskich temperatur, niemal nie pamiętam co robiłem podczas tych skrajnie monotonnych dni. 6 kwietnia wyszedłem trochę do ogrodu i powystawiałem się do Słońca. Cieszyłem się, że odnotowujemy pierwsze 20 stopni, ale martwiła mnie susza, a konsternację wywoływał fakt, że od połowy marca niemal codziennie pogoda obdarowuje nas mrozami. W kolejnych dniach zacząłem mieć dość. Przygotowywałem wówczas pogodowe oceny miesięcy XXI wieku wg. PiotraNS, mając w sobie jeszcze sporo starego Piotra, który lubił kwiecień 2009 i często go usprawiedliwiał (no bo przecież po takim marcu itd.). Coś się jednak zmieniało. Słońce przestawało cieszyć, kwarantanna męczyła, a doniesienia o pogarszającej się sytuacji hydrologicznej i pożarach - niepokoiły. Wyjątkiem była tu jednak Wielkanoc. 12 kwietnia niebo było bezchmurne, temperatura wzbiła się do ponad 21 stopni i pomimo braku prawdziwej zieleni, Święto Zmartwychwstania dodało mi trochę otuchy i nadziei http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=4358. Noc z 12 na 13 kwietnia była jedną z niewielu sprawiedliwych w tym miesiącu, pozbawiona mrozu. Tego wieczora wpatrując się w jasny blask Wenus wybrałem się na obserwacje astronomiczne na pole przed moim domem. Kiedy wracałem około 23:30, nie byłem jeszcze przemarznięty, co o tej porze nocy wydawało się już pewne. Dzięki pozytywnym emocjom wynikłym z obcowania z pięknem kosmosu, na chwilę zapomniałem o różnych kłopotach, jednak nazajutrz, w wielkanocny poniedziałek, doznałem znowu pogorszenia nastroju, co dodatkowo nasilały burze, które mimo takiego na nie zapotrzebowania, nie chciały zaszczycić mnie swoją obecnością. Aż do czasu nadejścia tej jedynej - ale na tę opowieść zapraszam już do tego wątku: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=1866
Następnego dnia nastało ochłodzenie podczas którego konwekcyjna śnieżyca przyniosła duże płatki śniegu, takie jakich nie widziałem od naprawdę dawna http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6818. Na tym etapie wydawało mi się, że kwiecień będzie prawdziwie chłodny, o ile w końcówce nie stanie się coś niezwykłego, zwłaszcza że prognozy były raczej zimne. Zimne noce także przeszkadzały, bo niemal codziennie starałem się wyjść na zewnątrz by móc zaobserwować przeloty satelitów Starlink, jedyny pociąg, którego nie zatrzymał koronawirus. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2049 Oprócz urodzin Jacoba, kiedy temperatura podskoczyła do 22,4 stopnia (i była to największa amplituda w tym miesiącu), mniejsze czy większe zimno utrzymywało się przez całą dobę aż do ostatniego tygodnia, kiedy ocieplenie przyjmowałem z radością z dwóch powodów. Po pierwsze - miało być to ocieplenie w bardziej dynamicznej wersji i z opadem, zaś po drugie - przy nieco wyższej temperaturze jedyna legalna forma aktywności na zrzucenie nadmiarowych kilogramów, czyli bieganie dookoła domu, mogła być bardziej przyjemna. I rzeczywiście, okoliczności pozwoliły wydobyć ze mnie choćby minimum sympatii do tego miesiąca. Noce się ociepliły, a całokształtu dopełnił piękny dzień 29 kwietnia, gdy po słonecznym poranku nadeszły chmury i około południa lunął wspaniały deszcz, ożywiający przyrodę i nadający jej wielu barw i zapachów, sprawiając że w połączeniu z wiadomościami o początku znoszenia obostrzeń i korzystnymi prognozami, trudno było nie pokusić się o pewną dozę optymizmu http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6819 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6820. Cudowna, cieplutka i deszczowa noc z 29 na 30 kwietnia (pierwsza o temperaturze minimalnej powyżej 10 stopni) dodała wiele nadziei, ale miałem świadomość tego, że znajdujemy się dopiero na początku drogi walki z suszą. Marzyłem o prawdziwie mokrym miesiącu, w którym deszcz usytuuje się na pierwszym miejscu, i to mi się spełniło, tylko troszkę później. Maj początkowo nie sprawiał na mnie wrażenia szczególnie zimnego, choć taki był. Miałem w pamięci te iście ciepłolutowe dni maja 2019 i chłody bieżącego roku nie robiły na mnie szczególnego wrażenia, a 2 maja wydawał się wręcz idealnym majowym dniem, za sprawą swojej lekkiej dynamiki, cumulusów, deszczu padającego przy świecącym Słońcu jak w piosence i temperatury 19 stopni http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6821. Po tym jak późnym popołudniem niebo zrobiło się ciemne, spadł deszcz i utworzyła się piękna tęcza http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2182, usłyszałem jeden odległy grzmot gdzieś na wschodzie, ale nic z tego nie wynikło. Panowało bezburzowie, którego nie zakłócił nawet szok termiczny, wielka anomalia z 11 i 12 maja. Po kilku ciepłych dniach uświetnianych kwitnącymi jabłoniami http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6899, a jednym nawet gorącym kiedy w krótkim rękawku wybrałem się na pierwsze od początku marca dłuższe spacery (w swoim rodzinnym mieście to w ogóle po raz pierwszy od listopada), chłonąc 11 maja ciepłe powietrze wieczorem, biegając jak zwykle dookoła domu i podziwiając Wenus, trudno mi było uwierzyć w to, że w wielu innych miejscach Polski dzieje się to, co się dzieje, a w Poznaniu, który w czerwcu 2019 stał się polską stolicą upału, a zimą nie doczekał się śniegu, z nieba lecą płatki http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6822. Nad Nowym Sączem o północy 12 maja widać było wspaniale rozgwieżdżone niebo, a temperatura wynosiła 17 stopni. Wyszedłem sobie jeszcze na chwilę na pole, spojrzałem w to niebo, w skrzące gwiazdy i długo myślałem o tym, co się wydarzy. Czułem że nie jestem gotowy na opady śniegu, że to byłby dla mnie zbyt wielki szok. No i nie spełniło się, chociaż 12 maja w pewnym momencie przy śniadaniu miałem wrażenie, że oprócz deszczu przelatuje coś jeszcze. Temperatura wynosiła tylko 3 stopnie i nie wzrosła już zanadto. Dzień był zimny i ciemny aż do wieczora, kiedy wszystko się rozpogodziło i wystąpiło Słońce, niby takie samo jak o tej porze dzień wcześniej, a jednak zupełnie inne http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6823. Niestety. To straszne zimno skutkowało najsilniejszym od 2007 roku, czterogodzinnym mrozem, spadkiem temperatury do -1,4 stopnia. Najpóźniej od 2005 roku, kiedy to również przydarzyło się 13 maja, choć nie tak mocno. Na tym etapie maj pokazał się od lodowatej strony. 14 i 15 maja znowu było bardzo zimno z jednocyfrową temperaturą maksymalną, a zapowiadane ocieplenie choć cieszyło oko w prognozach, ani trochę mnie nie zdziwiło. W końcu nadeszło w takim momencie, kiedy jest obowiązkiem ;) Ciepło było już 18 maja, kiedy temperatura wyniosła prawie 23 stopnie i dało się odbyć miły, dłuższy spacer nad rzeką i po łąkach, marząc już o lecie (w anomalnie zimnym maju ;) ), jednak to w dniu moich urodzin ciepło pokazało się od najpełniejszej strony http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6824. Tego dnia przypadał wtorek, czyli dzień, w którym byłem przeładowany zajęciami różnego rodzaju, a zatem najwięcej wspomnień mam z wieczora, gdy pozwoliłem sobie na luz i uczczenie tego mojego święta. To moje najmilsze wspomnienie z maja 2020 roku, wieczór tego ciepłego dnia, kiedy zachmurzyło się, powiał lekki wiaterek i temperatura długo przypominała wręcz wczesne lato, co było dla mnie bardzo dziwnym uczuciem w Maju Czterdziestolecia pod względem temperatur nocnych i wczesnoporannych. Ćwiczyłem wtedy w ogrodzie otrzymaną w prezencie Uniforią i zapomniałem o tym, jak zimny maj właśnie trwa http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6825 ;) Niestety po tym dniu maj powrócił na dawne tory i ochłodziło się znowu, tym razem w wersji lampowej. Doświadczenie 21 maja, kiedy przy wysokim, intensywnym Słońcu temperatura sięgała zaledwie 16 stopni, pozwalało mi przenieść się w myślach o 40 lat wstecz http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6826. Gdy wieczorem zaczęło się szybko ochładzać, a wychodząc na wieczorny spacer już po ciemku myślałem że zamarznę, stało się dla mnie jasne, że co najmniej przygruntowy przymrozek stanie się wkrótce rzeczywistością. A będzie to przymrozek czterdziestolecia. Nigdy później takie rzeczy już się nie działy... Ostatecznie na szczęście oficjalnie udało się uniknąć mrozu na wysokości dwóch metrów (nad Dunajcem zmierzono +0,8 stopnia), jednak u mnie o 5 rano i tak pojawił się szron, co pozwala podejrzewać, że tu anomalia uwydatniła się jeszcze bardziej http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=4931. Wyzwoleniem od niedoli zimnych nocy miały stać się chmury i opady. W ciepłą sobotę 23 maja, kiedy wychodząc na miasto przypomniałem sobie, jak wyglądają ludzie w krótkim rękawku, pod wieczór zaczęło padać. I miał być to dominujący rodzaj pogody aż do końca czerwca. Dni nadal były jednak chłodne i pozbawione burz, co wprawiało mnie w zakłopotanie. Trudno było mi przyjąć, a tym bardziej zaakceptować fakt, że maj może upłynąć bez choćby jednej burzy. Chłodne i deszczowe dni i tak dawały mi trochę otuchy. Padało w nich naprawdę dużo, co po poprzednich miesiącach nadal mnie nie nużyło, ale wciąż cieszyło i sprawiało, że chciałem więcej i więcej. Dni przynosiły spory dynamizm, przemierzające niebo ławice chmur z prześwitującym czasami Słońcem, które rzucało na chmury światło tworzące ciekawe efekty świetlne. We wtorek 26 maja krótko po godzinie 14:00 usłyszałem jednak coś jeszcze. Pierwszy grzmot, pierwsza burza od 13 kwietnia nareszcie stała się faktem http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6827. Mimo trwającego wykładu natychmiast wstałem i pośpieszyłem na dół, na pierwsze piętro, aby przez okno spoglądające na północny-zachód zobaczyć chmurę, która w skłębionej postaci, podobnej do tej z 12 maja 2019, straszyła już deszczem i co około minutę dawała usłyszeć grzmot http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6828. Strefa wyładowań przesuwała się nieznacznie na południe, toteż zmieniłem punkt obserwacyjny i starałem się uchwycić choćby jedno wyładowanie, co szczęśliwie mi się udało, choć w mało spektakularnej formie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6829. Widziałem jeszcze dwa wyładowania międzychmurowe, ale jedno z nich przecięło niebo powyżej kadru, zaś drugie wystąpiło jeszcze zanim przygotowałem aparat. Po chwili lunął kolejny tego dnia deszcz. Sytuacja powtórzyła się też nazajutrz. Burza 27 maja była nawet większa, objęła swoim zasięgiem większą część regionu, choć bardziej wyraźnie zaznaczyła się na zachód od Nowego Sącza, w stronę Limanowej, niż tu gdzie mieszkam ja. Burza była mocno uwodniona, spadło 15,6 mm deszczu, choć wydawało mi się że było to więcej http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6830. Tuż przed jej nadejściem na niebo wstąpiły słoneczne promienie, pod wpływem których pełne chmur niebo zdawało się zagotować. Później wszystko działo się już szybko i ciemne chmury zaczęły zsyłać deszcz falami, aż do tej największej ulewy, od której wytworzyła się nawet mała mgła. Błyskawic niestety nie widziałem, były dosyć daleko, a co za tym idzie, zanikły za grubymi smugami opadowymi. Sam dźwięk grzmotów zmieszany z dźwiękiem ulewy sprawiał mi dużą przyjemność, a zarazem wywoływał we mnie lekki smutek z tego powodu, że zdjęcia robić mogę właściwie tylko przez okno, bo ciągle jestem czymś zajęty. Nie miałem jak wyjść nawet na balkon, bo w tym czasie robiliśmy na nim remont. I tylko wieczorami pojawiały się okazje, by chociaż przejść po okolicy i sprawdzić jak roślinność reaguje na zimny maj po wielkiej suszy, podziwiając przy tym ciekawe chmury, jak ten złocisty obłok 28 maja http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6831. Widząc jak bardzo wydłużył się już dzień i czytając o pierwszych obserwacjach obłoków srebrzystych, czułem zdziwienie że nadal jest tak zimno. W tym czasie niepokoiłem się niejasnymi sygnałami z uczelni dotyczącymi organizacji najważniejszego sesyjnego egzaminu. Odwołano bowiem wszystkie terminy
czerwcowe, a jako że władze katedry mocno optowały za organizacją zaliczenia w tradycyjnej formie, prędko okazało się, że stanie się to dopiero w lipcu, mocno dezorganizując moje plany. 30 i 31 maja, kiedy nadeszła Isolda i przez cały dzień przy niskiej temperaturze padał gęsty deszcz, powoli zaczynałem celebrować zwycięstwo nad suszą, hamując jednak nader optymistyczne myśli, pamiętając o tym, że rok wcześniej, przed nadejściem jednego z dwóch najkoszmarniejszych miesięcy letnich XXI wieku, można było powiedzieć to samo. Nowy czerwiec od początku szedł jednak innym torem. Najpierw było zimno. Pierwsze cztery dni łączyły się z bardzo chłodnymi nocami zbliżającymi temperaturę do piątej kreski, a dni nie przynosiły więcej niż 20 stopni przy bardzo mieszanej, raczej pochmurnej pogodzie (tu 2 czerwca, http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6832. Porę roku, jaką jest lato, po raz pierwszy poczułem rankiem 6 czerwca, kiedy w sobotę powitało mnie piękne, błękitne niebo, żywa oświetlona zieleń i kwitnące pięknie rododendrony wraz z trelem ptaków http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6833 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6834. Temperatura wzrosła do 27 stopni, dzięki czemu po raz pierwszy w roku na dobre poczułem te klimaty, które od nowa zaczęły mi się podobać. Następnego dnia wiele wskazywało na to, że będzie jeszcze goręcej, jednak chmury zaczęły pojawiać się na niebie szybciej niż w sobotę. Tuż przed 14:00 rozległy się pierwsze grzmoty, co mnie ucieszyło, bowiem przy parnej atmosferze w temperaturze 28 stopni robiło się już nieprzyjemnie gorąco. Burza utworzyła się bezpośrednio nad Sączem mniej więcej w tym samym czasie, kiedy konkurencyjne zjawisko tworzyło się w okolicy Jeziora Rożnowskiego, szybko orientując się na północ. Konwekcja trwała w najlepsze również na Słowacji. Tej niedzieli byłem bardzo zajęty pisaniem długiego eseju zaliczeniowego na jeden z przedmiotów, toteż całość oglądałem niemal wyłącznie przez okno. Kiedy około 14:30 zrobiłem sobie chwilę przerwy, widziałem jak niebo pokrywają chmury nieprzypominające żadnej groźnej burzy, tylko zwykłe ciemniejsze cumulusy. Pierwsza ulewa spadła właściwie z jasnego nieba, a towarzyszyły jej grzmoty, wśród których ze swojego pokoju nijak nie mogłem dopatrzeć się błyskawic http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6835. Dopiero po kilku minutach, widząc łańcuszek przeskakujący z jednej chmury na drugą, wiedziałem już że dominują tutaj wyładowania międzychmurowe, które przy deszczu lubią się kryć. Ta burza, która odeszła już na północ, została wkrótce doścignięta przez burze znad Słowacji, które łącząc się, utworzyły ciąg wyładowań i opadów długi, a wąski, węższy nawet od Nowego Sącza. Przez cały czas trwania tej burzy, widziałem na horyzoncie jasne niebo, co widać na tym zdjęciu http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6836. Taki burzowy wąż przesuwał się godzinami, niosąc w moim miejscu zamieszkania regularną ulewę, która około 18:00 jeszcze bardziej umocniła się na skutek wytworzenia się nowej komórki w rejonie Krynicy. Wtedy uznałem, że pada nawet za mocno, że powinno przestać. W końcu tak intensywny opad trwał już bite cztery godziny, a tu nadal niewiele wskazywało na jego zakończenie, burzowy korowód postępował nadal, ciągnąc się już od północnych Węgier do okolic Radomia. Burzowy dzień miał się ku końcowi, kiedy już zrobiło się ciemno, szkoda że wtedy błyskawice już zanikały i nie mogłem nacieszyć się ich widokiem. Pozostał mi jedynie deszcz, który potrwał do późnych godzin nocnych. I spotkał mnie szok. Według stacji nad Dunajcem spadło zaledwie 14 mm deszczu. Może nie jestem w tym szczególnie biegły, ale moim zdaniem w moim miejscu zamieszkania 25 mm to minimalny szacunek. Wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest jednak proste. Przesuwająca się burza podążała tak wąskim torem, że chociaż od stacji dzielą mnie zaledwie 4 kilometry w linii prostej, tam znajdował się już tylko skraj burzy albo w ogóle przeszła bokiem. Kolejny dzień, 8 czerwca, był pierwszym etapem największego od dawna letniego lochu. Inauguracja tego etapu mogła być bardziej spektakularna, ale z kolei wtedy to ja znalazłem się trochę za bardzo na zachód. W poniedziałek zajęcia zaczynałem trochę później, toteż przespałem się trochę dłużej, do około 10:00. W krótkim czasie potem usłyszałem jak grzmi, chociaż nigdzie nie mogłem dopatrzeć się burzy. Słońce przeciskało się przez gęste, ale białe chmury i tylko na wschodzie widoczne było nieznaczne pociemnienie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6837. Burza wytworzyła się bardzo blisko, dosłownie kilka kilometrów ode mnie, a mimo to w ogóle jej nie widziałem. Gęste zachmurzenie w połączeniu ze Słońcem, przy którym niebo zdawało się gotować, odcinało mnie od burzowych zjawisk. Kiedy wyszedłem na pole porobić zdjęcia pięknu roślinności w moim ogrodzie, grzmot właściwie nie ustawał, a kilka razy uderzały takie bomby, jakby burza szalała tuż obok, słyszałem wręcz te charakterystyczne trzaski typowe dla bliskich uderzeń piorunów. Pioruny waliły naprawdę blisko, a ja dookoła siebie mogłem się poczuć, jakby nic takiego nie miało miejsca http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6838. Dopiero po około 30 minutach burza zaczęła ustępować i niebo zachmurzyło się na dobre na kilka dni. A właściwie to kilkanaście z jedną przerwą - przerwą na dni 12 i 13 czerwca, po Bożym Ciele. Dni gorące, a przy tym wypełnione iście nadmorskim, lekko tropikalnym charakterem, ciepłem nieprzemijającym wraz z nadejściem nocy, kłębiącymi się chmurami (ale bez "mleka") i atmosferą porywającą do śpiewu wszystkie ptaki. 12 czerwca przywiozłem z serwisu swój rower, wiedząc jednak że zarówno z powodu obowiązków, jak i pogody, prędko na nim nie usiądę. Wieczorem popracowałem trochę w ogrodzie i po ukończeniu tego zajęcia rozsiadłem się wygodnie przed domem, podziwiając urocze chmurki, przypominające mi ciepłe wakacyjne noce http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6482. Było bardzo miło, a tu największa atrakcja wciąż miała na mnie czekać. Kiedy zrobiło się już ciemno, około godziny 21:30 zauważyłem, że coś dzieje się nad północną Słowacją. Wypatrywałem dużej chmury, która jeszcze wyróżniała się na jaśniejszym tle w tamtym rejonie nieba i faktycznie, zauważyłem że się błyska. Liczyłem na to, że burza się przybliży, toteż wziąłem z domu statyw i lokując się u progu pobliskiej łąki zacząłem podziwiać przepiękne widowisko. W pewnym momencie wydawało mi się, że burza wygasa i poszedłem już do domu z zamiarem spania. Pogoda wolała mnie jednak zaskoczyć i burza przybrała na intensywności, co skłoniło mnie do tego, by około 23:30 już w samej piżamie wyjść znowu. I to było najpiękniejsze, co spotkało mnie w czerwcu 2020. Cudowna, ciepła noc, którą w pewnym momencie skropił nawet drobny, zagubiony deszczyk, błyskała rozświetlaną raz po raz chmurą, której wybrzuszenia i wypiętrzenia w świetle wyładowań prezentowały się wyjątkowo spektakularnie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6839. Błyskawice pojawiały się co około 20 sekund, nie zbliżając się bardziej niż do okolic Muszyny. Nawet nie słyszałem grzmotów poza dwoma, kiedy około 0:40 13 czerwca burza znalazła się w najbliższym położeniu, jeszcze zanim zaczęła zmierzać na południe. Zrobiłem wtedy swoje ulubione zdjęcie całego 2020 roku http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=5262. Ale tak naprawdę w tym wszystkim burza nie była centrum wydarzeń. To ten niezwykły klimat tej cudownej nocy. To ciepło, cykające zwierzątka w wysokiej trawie, lekka mgiełka, jeże tuptające obok, błyskawice, ten spokój, poczucie bycia zespolonym z tą piękną przyrodą. Do domu wróciłem tuż przed drugą, kiedy burza była już coraz dalej. Wyspałem się całkiem dobrze, co było mi potrzebne w pierwszym upalnym dniu 2020 roku http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6840. Dniu nieprzyjemnym, bo parnym i przypominającym koszmar sprzed roku, ale tylko jednym, jedynym http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6844. Przede mną były długie dni chmur i temperatur wysokich w nocy, a niskich w dzień. 14 czerwca wszedłem w ten etap dość dynamicznym krokiem. Przed 8:00 zaczął padać intensywny deszcz, który przeszedł w ulewę. I wtedy pojawiła się myśl, czy aby moja Babcia nie wybrała się sama na 7:00 pieszo do kościoła. Dzwoniliśmy, ale nikt nie odbierał. Czyli pewnie tak jest. Szybko się zebraliśmy i pojechaliśmy do miasta pod kościół, żeby zgarnąć stamtąd Babcię i dowieźć ją do domu. Misja zakończyła się powodzeniem i po tak udanej gimnastyce porannej jasne było już, że nudy w pogodzie nie będzie nawet pomimo tak ciągłego zachmurzenia. Nie opiszę tu każdego dnia, bowiem dla mnie niemal każdy był sobie podobny, spędzony przed monitorem i na nauce do sesji, która w tym czerwcowym tygodniu miała swoje apogeum, cztery różne egzaminy i dwa eseje do ukończenia. Wyróżniły się tutaj tylko dwa dni. Pierwszy, to 18 czerwca. Tego dnia około 13:00 moi rodzice wyjechali do sklepu budowlanego, a ja zostałem sam w domu, jako że miałem jedno z zaliczeń. Egzamin odbywał się w formie pisemnej, z koniecznością udostępnienia ekranu i włączenia kamerki, aby było widać, czy nie wykonuję jakichś podejrzanych ruchów. To zdarzyło mi się tylko raz, kiedy usłyszałem grzmot i odruchowo odwróciłem się w lewo, wyjrzeć przez okno. Zauważyłem, że na południu robi się bardzo ciemno. Moje podekscytowanie nie wzbudziło żadnych podejrzeń, a jako że czas egzaminu dobiegał końca, już po chwili, zapisawszy odpowiedzi oderwałem się od przyziemnych spraw i zadowolony spojrzałem w niebo. A tam robiło się już naprawdę groźnie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=5314. Ciemnogranatowe chmury zbliżały się i było po nich widać, że spadnie coś więcej niż w lochu poprzednich dni. Widziałem dwa wyładowania doziemne i to w dwóch różnych miejscach, od strony Beskidów i bliżej mnie, gdzieś w mieście. Przez chwilę z marnym skutkiem próbowałem jakieś uchwycić, ale już po kilku minutach wszystkie inne zjawiska ustąpiły miejsca w hierarchii dużemu opadowi, wręcz oberwaniu chmury, które u mnie może nie stało się niczym wyjątkowym, ale po przesuwającej się masywnej smudze opadowej widziałem, że w mieście pada naprawdę bardzo mocno. Po chwili wrócili moi rodzice i powiedzieli, że ulice płyną i ruch prawie stanął. Pod jednym z wiaduktów utworzyło się nawet jeziorko, w którym ktoś utknął wraz ze swoim samochodem. Na tym etapie czułem już lekki przesyt opadów, a z drugiej strony oczekiwałem większej ich ilości, a to dlatego, że stacja nad Dunajcem znowu miała pecha i czerwiec 2020 nadal wydawał się na niej suchy. Drugim wartym odnotowania dniem w tym okresie była niedziela 21 czerwca, ta słynna niedziela podczas której ksiądz modlił się o poprawę pogody. Ten dzień był ciepły, chociaż nie od początku. Rano i około południa dominowały ciężkie chmury, a kiedy przed 14:00 pojawiło się trochę Słońca, temperatura natychmiast podskoczyła do 23 stopni. Skończyło się to dosyć prędko, ale dynamizm pogody nie dał o sobie zapomnieć. Po 16:00 dość silne i obfitujące w wodę, jak również wiatr burze przemieszczające się w okolicy Krakowa i Bochni, skierowały się w moją stronę, kompletnie mnie zaskakując. Poderwałem się z miejsca i pobiegłem do pokoju naprzeciwko zobaczyć burzę dopiero wtedy, gdy zerwał się silny wiatr z deszczem, nagle odezwały się grzmoty, a po swojej stronie spostrzegłem nasuwające się ławice ciemnych chmur. Burza nadchodząca od strony Krakowa nie uderzyła wprawdzie bezpośrednio, tylko obrzeżami, kierując swoją największą siłę na tereny położone na północ ode mnie, lecz i tak zrobiła na mnie wrażenie swoją strukturą przypominającą grzbiet fali oglądany spod poziomu morskiej wody http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6841. Po zrobieniu tych zdjęć prędko wróciłem do swoich zajęć, bo to 22 czerwca czekał mnie ważny egzamin ustny, mający się odbyć po godzinie 17:00. To był ten przedmiot, który nie powiódł mi się rok wcześniej, a teraz, nie mając już tych problemów jakie miałem w 2019 (kto czytał wątek o pandemii ten wie), dał się nauczyć bez problemu, na wysoką ocenę. Pogoda panująca tego dnia pomagała. To był szczyt pochmurnej i deszczowej pogody w czerwcu 2020. Przez cały dzień przy temperaturze 18 stopni leciała gęsta mżawka, której w Łabowej napadało 50 mm (gdybym miał się kiedyś budować poza Sączem, to Łabową brałbym pod uwagę szczególnie, to bardzo fajna i ładna miejscowość, w której łatwo o pogodowe zaskoczenia), a ja poczułem już zmęczenie długotrwałymi brakami w usłonecznieniu i codziennym deszczem http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6842. Codziennie patrzyłem na mapę wilgotności gleby, na których wszystko było już ciemnoniebieskie. Uznałem, że susza się skończyła, ale nie podobało mi się, że dotyczy to również Słońca. Dzień przesilenia letniego przypominał mi dzień sprzed pół roku bez jednego dnia, 23 grudnia, kiedy przy wręcz identycznym opadzie ubierałem choinkę. Zmęczony, ale i zadowolony po egzaminie, położyłem się spać, kiedy jeszcze było jasno, mając nadzieję, że nie ominą mnie w tym czasie forumowe dyskusje (na szczęście tego wieczora całe forum poszło wcześnie spać :D ). I 23 czerwca, w wolny wtorek, po kilku jeszcze pochmurnych godzinach, czekała mnie wielka przyjemność. Pod wieczór niebo nareszcie się rozpogodziło, wróciło słoneczko, błękit i krople lśniące w Słońcu http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6843 Od razu wiedziałem gdzie muszę się udać. Nad rzekę. Bo gdzie tak dobrze jak tam mógłbym nacieszyć się bilansem opadów, wsłuchać w szum wody i docenić błyszczące Słońce? Droga tam była tak grząska, niczym ruchome piaski, ale jakoś dawałem sobie radę przejść przytrzymując się gałęzi rosnących obok krzewów. Kiedy wyszedłem, jeszcze ze swojej posesji podziwiałem, jak żywa i intensywna jest zieleń wszystkiego dookoła, miała odcień jaki podziwiać można naprawdę rzadko. Zapanowała euforia, radość śpiewana w rytm huczącej "Niagary"http://www.lukedirt.com.pl/album_pic.php?pic_id=5356 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=5357. Było cudnie, przyszło wielu ludzi i czuć było iście nadmorski klimat http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6304 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6845. Następnego dnia, 24 czerwca postanowiłem zrobić sobie krótkie wolne i uczcić zakończenie pierwszego etapu sesji rekordowo późną inauguracją sezonu rowerowego. Pogoda była do tego odpowiednia, dzień św. Jana był jednym z zaledwie czterech w czerwcu 2020 roku dni pozbawionych opadu. Wybrałem się w jedne ze swoich ulubionych miejsc, do okolic leżących na wzgórzach na wschód ode mnie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6846, wracając nie do końca legalnie zamkniętym mostem w Kamionce Wielkiej, przeciskając się przez szlaban. Nikt nie widział. A most zamknięto dlatego, że po czerwcowych opadach wezbrana rzeka mocno naruszyła jego strukturę, a przejeżdżające często tą drogą autobusy i ciężarówki sprawiły, że nadawał się już tylko do rozbiórki. W tym czasie objazd wiódł m.in. moją ulicą i bywało tam bardzo tłoczno. Pierwsza wyprawa rowerowa udała się całkowicie, zaś druga - trochę mniej. Ale też. 25 czerwca umówiłem się na rower ze swoim przyjacielem, który często towarzyszył mi w podobnych wyjazdach i zaraziłem go zainteresowaniem pogodą i burzami (to on uciekał ze mną przed burzą 8 lipca 2017). Nie widzieliśmy się rekordowo długo w historii naszej znajomości, od Sylwestra, czyli niemal pół roku. Tego dnia burza wisiała w powietrzu, ale kiedy około 16:00 spadł lekki deszcz i całość odsunęła się na wschód, uznałem że już po kłopocie i wyjechałem w jego stronę, docierając na miejsce tuż po 17:00. Po drodze usłyszałem jeden soczysty grzmot, ale wydawało mi się, że to pozostałość po burzy, która już się oddaliła. Nie było nic bardziej mylnego, bo już po chwili, na szczęście zanim zdołaliśmy wyjechać, zerwał się bardzo ostry, ulewny deszcz. Schroniliśmy się przed nim w jego domu, wypatrując błękitu, który niby był blisko, a jednak ciągle daleko i nie mógł się przybliżyć. Udało się to dopiero po półgodzinie, kiedy jedynymi przeciwnościami były już tylko kałuże. A było ich sporo. Pojechaliśmy na trasę krótszą niż planowana, na Majdan czyli najwyżej położony punkt Nowego Sącza, skąd można zjechać zarówno do Poręby Małej, jak i do Żeleźnikowej czy Nawojowej. Zaświeciło Słońce i zrobiło się bardzo przyjemnie, lekko ciepło, około 21 stopni http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6847. Po wyjechaniu na szczyt na chwilę zatrzymaliśmy się, by porobić zdjęcia otoczenia, a w szczególności tęczy, która pojawiła się na niebie (może być słabo widoczna, na żywo wyglądała bardziej spektakularnie sięgając do miasta, http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6848. Spoglądając przed siebie, na wschód, mieliśmy ciemniejszą chmurę deszczową, z której co jakiś czas słychać było grzmoty http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6849. Ta burza już wygasała, ale po kolorach widać było że tam gdzie się znajduje, nadal ma jeszcze sporo do zaoferowania. Sprawdzałem detektor wyładowań i stwierdziłem, że na razie nie ma powodów do niepokoju, aż do czasu, kiedy wciąż przemieszczając się już właściwie górską drogą, usłyszeliśmy że częstotliwość grzmotów zwiększyła się http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6850. Cały czas świeciło Słońce i trwała tęcza, ale oto największa atrakcja tego dnia miała się ujawnić. To na południowy wschód od nas, w obrębie tej samej komórki burzowej, która od dwóch godzin wisiała w jednym miejscu, pojawiły się nowe wyładowania. Postanowiliśmy wracać, ale bez pośpiechu, bo i tak mieliśmy z górki http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6851. W tym miejscu jest bardzo dużo ciekawych skrótów i dróg, którymi można dotrzeć w różne ciekawe rejony. Wybraliśmy wąską, nie w całości utwardzoną dróżkę w pobliżu budowanych nowych domów. Wtedy jeszcze nie padało albo padało słabo. Trudno to ocenić, bowiem podczas szybkiego zjazdu i tak chlapała na nas woda spod kół. Dobrze, że miałem okulary przeciwsłoneczne i nie musiałem mrużyć oczu, bo krople fruwały i dostawały się wszędzie. Co jakiś czas słyszałem grzmoty. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakby ta stacjonarna burza ruszyła w naszym kierunku. I nie było w tym przesady, bowiem po złączeniu się z tą nową, bliższą nam, całość przemieszczała się nieuchronnie. Jeszcze nie do końca przemoczony dojechałem do domu przyjaciela i tam musiałem podjąć męską decyzję - albo tu zostaję schronić się przed deszczem albo zapierniczam do domu. Świeciło takie właśnie Słońce http://www.lukedirt.com.p...?pic_id=6852... padał jeszcze lekki deszcz, tylko potworka za swoimi plecami nie zdążyłem sfotografować, bo chciałem jak najszybciej uciekać. I to była zła decyzja. Zaraz po tym jak zjechałem na dużą ścieżkę, "rowerową autostradę" przy alejach, lunął deszcz. Pośpiech wynikał bardziej z instynktów niż z rzeczywistej potrzeby, bo i tak nie miałem już szans na uniknięcie zmoknięcia. Po drodze przejeżdżałem pod wiaduktem kolejowym, gdzie jest mały tunel. Kilku rowerzystów już się tam schowało, ale ja, wywołując na ich twarzach spojrzenia pełne zdumienia, nic sobie z tego nie robiąc, pośpieszyłem dalej. Woda z nieba i spod kół prawie mnie topiła. W końcu przejście dla pieszych. Uprzejmy kierowca mnie przepuścił, ja dostałem się do kładki nad Kamienicą, przejechałem przez nią patrząc, jak ogromne krople wody rozbijają się w oświetlonej Słońcem tafli wody, i dostałem się już do mojej dzielnicy, do ścieżki pieszo-rowerowej, która biegnie wzdłuż mojej ulicy, już bliziutko. Wtedy poczułem się nieco raźniej, bo minąłem się i wyprzedziłem kilku biegaczy i rowerzystów w takiej sytuacji jak ja, nawet rodzinę z dziećmi. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, aż nareszcie dotarłem do domu http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6853. Od razu wskoczyłem pod prysznic, ogarnąłem, nałożyłem suche ubrania i w międzyczasie burza zdążyła niemal zaniknąć, pozostawiając po sobie tylko wyrazistą jak nigdy wcześniej tęczę http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6854. Jeszcze kilka razy gdzieś się błysło, w pamięci utknęło mi jedno przepiękne wyładowanie doziemne na południe ode mnie, kiedy burza zmierzała już w stronę Starego Sącza. Zająłem się wtedy podsumowywaniem i ocenianiem czerwców w Legionowie oraz lipców w Toruniu, patrząc jak burza najzwyczajniej w świecie rozpływa się w powietrzu http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6855. Powstała mgła, a kiedy jeszcze wieczorem, około 21:30 wyszedłem sobie jeszcze na dwór by przewietrzyć się przed snem, obserwowałem bardzo silne rozbłyski z burzy tworzącej się nad centralną Słowacją. Tak daleko, a wrażenie było takie, jakby burza znajdowała się tuż obok. 26 czerwca wróciłem już do bardziej sumiennej nauki. Tego dnia, na zakończenie kampanii wyborczej przed I turą, nasz Prezydent odwiedził Stary Sącz. Nawet myślałem, czy się tam nie przejechać, nawet nie z przyczyn politycznych, ale po to, by móc uczestniczyć w jakby nie było ciekawym wydarzeniu z życia regionu, a przy tym jedynej legalnej imprezie masowej 2020 roku :lol: Prócz tego, uwielbiam nocne przejażdżki na rowerze, są bardzo odprężające. Tylko moi rodzice tego nie lubią, bo zawsze się o mnie niepokoją, dlatego rzadko tak jeżdżę. A tego wieczora nie pojechałem z powodu pogody. Pod wieczór, jeszcze przed przyjazdem głowy państwa zaczął padać deszcz i pojawiły się wyładowania. Burza znajdowała się dość daleko na południe i ostatecznie nie zagroziła mojej okolicy http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6856, ale kilka błyskawic udało się zaobserwować. A był to wstęp do niemal upalnego, bardzo parnego i nieprzyjemnego dnia, który na Podkarpaciu przyniósł powódź błyskawiczną, a u mnie coś, co sprawiło że mimo wszystkich niedogodności wspominam go jako jeden z najlepszych. Po sobotnim koszeniu trawy i wywożeniu worków do ulicy, skąd miały zostać zabrane, byłem trochę zmęczony i marzyłem o czymś, co odmieni nam zbyt ciepłą pogodę. Marzenie spełniło się niespodzianie, kiedy wieczorem zajmowałem się nauką. Noc zapamiętam na długo, ale opowieść o niej znajdziecie tutaj:
http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2583
Pozostały jeszcze trzy dni czerwca, z czego dwa burzowe. W wyborczą niedzielę 28 czerwca, po pełnej emocji burzowej nocy miałem ochotę na coś jeszcze. Oczekiwanie nie trwało długo, bo już około 14:00 chmury na południu zaczęły się ciekawie kłębić i rozwijać. Poszedłem wtedy zagłosować i musiałem trochę przyśpieszyć kroku, aby zdążyć. Ostatecznie burza tylko postraszyła, ale prezentowała się bardzo spektakularnie, kiedy zbliżyła się na tyle, by jak na dłoni widzieć każdy szczegół chmury http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6857. Spadł tylko delikatny deszcz, niemal niezauważalny. Mimo grozy burzowej chmury, estetycznie jeszcze bardziej przypadł mi do gustu późniejszy etap, kiedy podczas wydawania ocen wrześniom w Legionowie, patrząc przez okno wspominałem lipiec 2014 roku. W okolicy Piwnicznej powstała mała burza, która wprawdzie nie żyła długo i uraczyła mnie widokiem tylko jednego wyładowania, ale zanim zanikła, w promieniach Słońca uwydatniła swoją grozę bardzo ciemnym odcieniem granatu http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=5402. Zagrożenie prędko jednak minęło i wieczorem, jeszcze przed ogłoszeniem pierwszych sondażowych wyników wyborów, urządziłem sobie sympatyczną przejażdżkę po okolicy, wracając tuż przed 21:00 http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6858. Emocjonująca noc położyła mnie jednak wcześnie spać, bo kolejne dni musiały być już bardzo pracowite. W dniu swoich imienin wczesnym popołudniem miałem burzę z dość silną ulewą niosącą 10 mm opadu, jednak nie pamiętam samego zjawiska zbyt dobrze poza tym, że po burzy zrobiło się wręcz jesiennie, dżdżyście i chłodno. Ten dzień stał się dla mnie książkowym przykładem pseudoupału. Pamiętam jak po pojawieniu się rano chmur, co godzinę sprawdzałem temperaturę na stacji i widziałem jak ociera się o trzydziestkę, ale jednak brakuje jej do tej wartości, aż chmury skłębiły się na dobre i na świat runęła burza http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6859. Po niej zrobiło się chłodno na tyle, że lepiej było założyć bluzę, notowano 16-17 stopni. Wieczorem sprawdziłem podsumowanie dnia i okazało się, że jednak wystąpił upał, a moja przepowiednia o tylko jednej "trzydziestce" w tym miesiącu nie sprawdziła się. Biorąc pod uwagę fakt, że przed nadejściem burzy, według pomiarów godzinowych upału nie było, musiał on wystąpić dosłownie na chwilę, tak na kwadrans przed burzą. Taki upał, że przez pół dnia było zwyczajnie chłodno ;) W tym momencie opady już mnie nużyły, stąd miłym zaskoczeniem był ostatni dzień miesiąca, słoneczny, suchy i lekko gorący, cumulusikowy 30 czerwca, jakże odmienny od swojego odpowiednika sprzed roku. To był niestety wtorek, dzień w którym do wieczora nie wystawiałem nosa z domu, pamiętam jak było mi żal tej pogody. Tylko wieczorem wybrałem się na szybką przejażdżkę pobliską ścieżką, tak na zachód Słońca http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6860.

Część druga zostanie dodana za chwilę, ponieważ oryginalny post był za długi. Pierwszy raz mi się to zdarzyło.
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
Ostatnio zmieniony przez PiotrNS 30 Grudzień 2020, 18:06, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 17:58   

Rozpoczynał się lipiec. Miesiąc bardzo ważny, wręcz kluczowy dla mojej studenckiej przyszłości. Wiedziałem, że przez pół tego miesiąca nie będzie się liczyć nic innego niż ten główny egzamin. Upalną pogodę pierwszego dnia lipca wykorzystałem na przejażdżkę rowerową na Mużeń http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2786. Było trochę przygód, bo pomyliłem trasę i usiłowałem dostać się na szczyt niejako od tyłu, co okazało się niemożliwe, bo teren za wierzchołkiem wzgórza był terenem prywatnym. Zrobiłem trochę zdjęć, po czym wróciłem i już do końca dnia uczyłem się na balkonie, nieświadomy jeszcze tego, co czeka mnie nazajutrz… 2 lipca zapowiadał się zwyczajnie. Był bardziej pochmurny i chłodniejszy, choć nadal lekko gorący, kiedy po południu pojawiło się Słońce. Tego dnia burze krążyły na zachód ode mnie, i to daleko, bardziej na Podbeskidziu. Sam nie spodziewałem się niczego specjalnego, zresztą nie przejmowałem się specjalnie pogodą mając inne zajęcie. Odskocznią stał się dla mnie SMS od In Postu wzywający mnie do odebrania przesyłki z paczkomatu. Zamówiłem bowiem nowy kodeks, który był mi potrzebny do zbliżającego się egzaminu, jako że ten z którego się dotychczas uczyłem, był pozakreślany i zawierał notatki, których nie wolno mi było mieć na sali. Udałem się tam około 17:30, przy bardzo przyjemnej, choć pochmurnej pogodzie, mając przed sobą około półgodzinny spacer. Po tym jak odebrałem już książkę, postanowiłem wstąpić na chwilę na cmentarz, który znajduje się obok, na wzgórzu, gdzie wchodzi się po długich schodach. Spędziłem na nim około 20 minut, po czym dokładnie o 18:55 rozpocząłem powrót do domu. Zobaczyłem na detektorze, że grzmi w Nowym Targu i okolicach, a burza zmierza w moim kierunku, ale raczej wyceluje w tereny na południe ode mnie. Z górki było widać ciemniejsze chmury, które sfotografowałem http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6861. Prócz nich nic więcej na razie nie widziałem ani nie słyszałem. Powrót był bardzo relaksujący. Takie spacery, podobnie jak jazda na rowerze w łagodnym terenie czy pływanie, to dla mnie okazja do odprężenia, zajęcia myśli czymś innym niż codzienne troski, zastanowieniu się co napisać na forum, jakich argumentów użyć w następnej dyskusji o wyższości II dekady października 2018 nad I dekadą sierpnia 2015 i takie tam ;) Nie inaczej było tym razem. Szedłem swoją ulicą, już blisko domu, dwa zakręty od celu, kiedy usłyszałem grzmot. Sprawiło mi to radość, może burza jednak nadejdzie. Wreszcie dotarłem do bocznej uliczki, która wiedzie do mojego domu i odwróciłem się, aby zrobić zdjęcie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6862. Na razie burza wyglądała bardzo standardowo. Była 19:30. Wróciłem do domu, rozpakowałem paczkę dziękując za to, że mam farta (zamówiłem bowiem ostatni egzemplarz) i wyszedłem jeszcze na dwór. Na spacerze dotleniłem się i przemyślałem, że byłoby fajnie przejechać się trochę na rowerze, tak pół godziny po okolicznych ścieżkach i już. Grzmiało. Zauważyłem na detektorze, że burza znad Nowego Targu rzeczywiście przesunęła się na południe, a za to dalej, na Podhalu powstało coś nowego. Zauważyłem, że błyski przybierają na sile, ale słabo je widzę. Pomyślałem, że mam czas na to, by udać się nad Kamienicę, na tę kładkę, po której jechałem 25 czerwca, a stamtąd wszystko będzie pięknie widoczne. Jeśli starczy mi czasu, wrócę przez miasto, ścieżką rowerową przy alejach, okrężną trasą. I teraz akcja nabiera tempa. Połączone ze sobą burze wykreowały potwora. Jadąc nad Kamienicę, miałem po swojej prawej stronie drzewa, ale gdy skręciłem już nad rzekę i znalazłem się na ścieżce, ujrzałem coś, co odebrało mi mowę - masywną burzę z tworzącą się chmurą szelfową i złowrogimi wyładowaniami po każdej stronie nieba, tak jakby coś bardzo niebezpiecznego akurat się tworzyło. I tak było http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6863. Ludzie na ścieżce powoli zbierali się do domów, niektórzy uciekali widząc co się kroi i głośno komentowali sytuację, jeszcze inni mieli gdzieś tę burzę. Ja włączyłem opcję "tempo" i pośpieszyłem do wspomnianej kładki. W jej stronę jest minimalne nachylenie terenu w górę, w sumie niezauważalne, ale przy szybkiej jeździe dające się odczuć. Kiedy po czterech minutach trafiłem do najlepszego punktu widokowego, wiedziałem już że nie mogę wracać okrężną drogą. Muszę spadać gdzie pieprz rośnie. Zdążyłem tylko podjechać do ulicy, żeby zrobić zdjęcie w bardziej miejskiej scenerii http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6864. Trudno porównuje się grozę burz, bo każda jest inna, inaczej wygląda, inny jest sposób w jaki zaznacza swoją obecność. Ale nie mam wątpliwości - nic z 2019 ani 2018, ani nawet 2017 roku nie równa się grozą z tym, co właśnie obserwowałem. Pod chmurą szelfową co chwilę błyskało się na żółto, widywałem nawet krzaczaste pioruny przed chmurą. Po drugiej stronie chmura miała bardziej jednolitą formę, ale także co chwilę rozbłyskiwała. Robiło się ciemno, a szum grzmotów nie ustawał. Najgorzej było jednak w stronę tych miejsc, w których gościłem 25 czerwca. Zwróćcie uwagę na lewą stronę zdjęć. Tam robiło się strasznie ciemno, tak złowrogo. Obok był błyskający szelf, taka miniaturka tego z 11 maja 2009 (ale naprawdę miniaturka, drugiego takiego jak 11 lat temu to nie wiem czy zobaczę przez całą nową dekadę). Musiałem uciekać http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6865. Na chwilę zwolniłem, bo spotkała mnie kłopotliwa moralnie sytuacja. Około 10-letnia dziewczynka na rolkach przewróciła się na tej ścieżce niedaleko mnie i zaczęła płakać, a nikogo koło niej nie było. Pierwszym odruchem było to, że trzeba pomóc, zwłaszcza w takiej sytuacji, a z drugiej pierwszym warunkiem pierwszej pomocy jest zadbanie o swoje bezpieczeństwo. Ktoś przejechał obok na rowerze, ale się nie zatrzymał, rozejrzałem się i na szczęście po chwili pojawił się tata tej dziewczynki, który widocznie na nią nie nadążył. Wtedy wiedziałem już, że jest ktoś bardziej odpowiedni, kto jej pomoże, ale martwiłem się, co będzie jeśli ta straszna burza uderzy z całą siłą. Po powrocie do domu czułem się jak w jakimś filmie. Burza była wprawdzie na szeroko pojętym południu, a tak jakby była wszędzie. Wyładowania bardzo się niosły, właściwie po całym niebie, tak że błyski widać było nawet gdyby odwróciło się do chmury plecami. Zrobiło się bardzo ciemno http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6866 i po chwili w tych miejscach, nad którymi było szczególnie ciemno, czyli mniej więcej na Górkach Zawadzkich, Nawojowej i Żeleźnikowej, zaczęły siec pioruny. Wielkie wyładowania doziemne. Łowcy Burz wydali dla tych okolic Nowego Sącza trzeci stopień ostrzeżenia przed burzą, po raz pierwszy od kiedy pamiętam (swoją drogą ciekawe jakie wydawaliby ostrzeżenia, gdyby ten portal i mapa istniały w lipcu 2001 roku), a ja podziwiałem jakie masywne pioruny siekły w tamtych rejonach, zastanawiając się co bym zrobił, gdybym tam był. Kilka razy wyładowania niemal dotykały mojego osiedla, ale jednak zatrzymały się dalej. Kolega z Nawojowej opowiadał za to, że u niego był jeden ogień z nieba i nie pamięta takiej burzy, podczas której wystąpiłoby tak wiele bardzo bliskich strzałów. Tu gdzie mieszkam, sytuacja już się normowała, tylko trochę popadało. Odległe wyładowania były jednak widoczne jeszcze przez dłuższy czas, do około 21:00. Emocje opadły jak po wielkiej bitwie kurz. Kolejne dni były do siebie życiowo podobne, spędzałem je na ogół na nauce i na forum. Wyróżniającym się był tylko 5 lipca, piękna gorąca niedziela. Być może "piękne gorąco" to oksymoron, ale akurat tamten dzień bardzo przypadł mi do gustu. Po długich czerwcowych opadach niebo całkowicie się wyklarowało, zapanowała wspaniała widoczność, a temperatura wzrosła do 29 stopni, co przy suchym powietrzu i lampie było dla mnie bardzo przyjemne http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6867. Moi rodzice także się cieszyli, razem posiedzieliśmy trochę w ogrodzie i opalaliśmy się. Ale najpiękniejszy był wieczór, kiedy to czekając w cierpliwości na wschód Księżyca w otoczeniu gazowych olbrzymów, dojrzałem post o fantastycznych obłokach srebrzystych widocznych z Polski. Początkowo nic sobie z tego nie robiłem, bo mieszkając na południu Polski, wiele razy już musiałem obejść się ze smakiem, kiedy reszta Polski podziwiała sreberka, przez co kiedy tego wieczora wyszedłem, przeżyłem pozytywny szok: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2618
Latało mnóstwo świetlików i (niestety) komarów, obserwowałem również guniaki czerwczyki, których dotąd w tym roku u mnie nie było. Następnego dnia temperatura po raz czwarty w roku wzrosła do 30 stopni i znowu znośnie, na krótko, ustępując miejsca chłodniejszym masom powietrza o jeszcze wczesnej godzinie (tak było o zachodzie Słońca, http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6868. Od tej pory pogoda w lipcu się uspokoiła, przynosząc raz więcej Słońca, a raz więcej chmur, ale zawsze łagodne temperatury. Trochę narzekałem na to, że jest mokro, kiedy wieczorami wychodziłem ćwiczyć z piłką, czułem że trawnik jest podmoknięty. 8 lipca zdałem online testowy etap tego kluczowego egzaminu, dzięki czemu zakwalifikowałem się do stacjonarnego etapu pisemnego, przydzielony do grupy 16 lipca. I te przygotowania zdominowały moje kolejne dni, na szczęście wolne od burz, tak że nie miałem czego żałować. 10 lipca znowu zrobiło się upalnie. Ten dzień przeszedł do historii jako Sycylia, bo skojarzenia właśnie z tą wyspą najbardziej przywodziła mi ta pogoda. Było słonecznie, ale niebo przeciągało się innym odcieniem, takim pustynnym. Było trochę drobnych chmur i wiał suchowiej, za sprawą którego nawet przy 31 stopniach nie narzekałem na gorąco przy swojej egzaminacyjnej kwarantannie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6869. Ten wiatr fajnie odświeżał pomieszczenia i nie robiło się skwarnie. Wieczorem wyszedłem sobie na chwilę na pole. Było bardzo ciepło, jeszcze o 23:00 25 stopni. Pięknie świeciły gwiazdy, a w dalszej kolejności miała pokazać się królowa lipcowego nieba A.D. 2020 - kometa Neowise. Pamiętam jak siedziałem na huśtawce i było mi bardzo smutno z tego powodu, że nie mogę dłużej posiedzieć na polu. Musiałem bowiem wstać rano, umówiłem się z przyjacielem ze studiów na zdalną wspólną naukę o 8 rano. O tej godzinie świeciło jeszcze Słońce, ale już około południa front przyniósł mocne ochłodzenie, spadek temperatury do 11 stopni w biały dzień i duży opad. Kropiło jeszcze długo, do późnej nocy i tak zaczął się kilkudniowy okres chłodu i pochmurnej aury, z którego prawie nic nie pamiętam, bowiem całe dni spędzałem przed komputerem, robiąc dużo zadań i pisząc pełno kazusów i argumentacji. Tyle tylko, że 13 lipca bardzo późno w nocy, jakoś po 2-giej wyszedłem popatrzeć na gwiazdy i poszukać komety, której wtedy nie udało mi się jeszcze odnaleźć. Moje morale ucierpiały, kiedy 14 lipca wróciła piękna pełna lampa przy 23 stopniach, pogoda o jakiej tak marzyłem. Wyszedłem na dwór tylko pod wieczór, żeby zrobić parę zdjęć ogrodu http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6870. Silnik rzęził ostatkiem sił, a w dodatku po męczącym dniu, o północy zobaczyłem przez okno Królową, najpiękniejszą kometę, wielką Neowise. Nie mogłem oderwać od niej myśli, marzyłem tylko o tym by już zakończyć sesyjną udrękę i móc spędzać z kometą każdą pogodną nocną chwilę. 15 lipca zasnąć nie mogłem już z innego powodu, nawet nie potrafiłem ułożyć sobie myśli, mając świadomość, że po 5-tej mam wstać na ten najważniejszy egzamin. Przed 10:00 dotarłem do Krakowa, gdzie zaczynało padać. Totalnie rozbity i zestresowany poszedłem jeszcze do Sukiennic, żeby pod dachem coś sobie powtórzyć i nie zmoknąć, włóczyłem się jak jakiś głupi. Rozpadało się na dobre, a ja, wiedząc że z wiadomego powodu do Pałacu Larischa na Brackiej nie wejdę przed czasem i każą mi czekać w kolejce na zewnątrz, poczekałem do końca, udając się na miejsce, kiedy można było już wchodzić. Dzięki temu nie dotarłem przemoczony jak niektórzy. Wyglądało to zabawnie, kiedy obok osób w garniturach i eleganckich żakietach siedziały dziewczyny i chłopaki w samych podkoszulkach (bo wszystko inne zmokło) i z mokrymi włosami. Padało mocno, ale po zmierzeniu temperatury i rozdaniu arkuszy miałem cztery godziny tylko dla siebie w wyciszonej, dotąd pechowej dla mnie sali, z której i tak było jednak słychać ulewę. Po oddaniu egzaminu już nie lało, a ja poszedłem do swojego mieszkania po resztę rzeczy, jakie zostawiłem tam w marcu. Na chwilę się położyłem, napisałem parę postów i ruszyłem z powrotem, pocieszając się łagodnie wyglądającym Słońcem, rozjaśniającym trochę mętlik w mojej głowie http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6871. Po powrocie do domu było mnie stać już tylko na to, żeby coś zjeść i iść spać. A kolejny dzień, który upłynął pod znakiem deszczu, też praktycznie przespałem, śniąc oczywiście o Lipcu Dwudziestolecia. Kometa skrywała przede mną swoje uroki, bo było pochmurno, a kiedy już się rozpogodziło, widoczność Królowej pogorszyła się i już jej nie widziałem. Odleciała w siną dal. 20 lipca około 18:30 zjawiła się pierwsza od prawie trzech tygodni, mocno uwodniona, ale uboga w wyładowania, szybka burza, która narodziła się w bliskiej okolicy i trochę mnie zaskoczyła. Ta burza kilka razy przygasała, a później znowu się wzmacniała, ale to już bez mojego udziału, na południowy-wschód od mojego miejsca zamieszkania. W kolejnych dniach pogoda się poprawiła (tu 21 lipca http://www.lukedirt.com.p...php?pic_id=6872 ) , a umiarkowanie wysokie temperatury, niemałe ilości Słońca i urokliwe chmurki, skłaniały mnie do wycieczek rowerowych. Nareszcie mogłem rozkręcić sezon, co ochoczo czyniłem, mając świadomość, że jeśli okaże się że nie zdałem egzaminu, to w sierpniu wakacji nie będzie. Fotorelacje z tych wypraw będą pojawiać się na forum :) Dni upływały mnie na sielance, aktywnym spędzaniu czasu i modlitwie o dobry wynik. Burz wtedy nie było, dopiero 28 lipca widać było jakieś szanse. Dwa dni wcześniej, kiedy zapanowała pogoda w rodzaju lipca 2019, czyli ewolucja pogody od czystego nieba przez mleko do całkowitego zachmurzenia, pogorszył mi się nastrój. Przypomniałem sobie o jednym fragmencie egzaminacyjnego zadania i pomyślałem o tym, że zrobiłem tam błąd. Naszła mnie wtedy myśl o tym, że nie zdałem. 27 lipca utwierdzałem się w tym przekonaniu, czekając na wynik, przeglądając zdjęcia z kilku minionych wakacji i wspominając to, jak było fajnie. Sam czułem się wtedy okropnie. I o 14:20, pamiętam że dokładnie o tej godzinie, gruchnęła wiadomość - "są wyniki". Pamiętam jak drżącą ręką wpisywałem numer swojego kodu (wyniki najpierw były w specjalnym folderze, dopiero później wbito je do systemu USOS), a później wiem już tylko tyle, że po kilka razy sprawdzałem czy to naprawdę ja, pisałem nawet do znajomego jakie grupy z których sal teraz ocenili. Bo nie mogłem uwierzyć, ten wynik znacznie przekraczał moje najbardziej optymistyczne szacunki... Nie znam podobnego uczucia do tego, kiedy po tym jak długo nic mi nie wychodziło, wszystko się psuło i ciągle czymś się martwiłem, to wszystko co było złe, po prostu prysło, widząc ten wynik z przedmiotu-kobyły, który niejednego pokonał, a którego niezdanie skazałoby mnie najpierw na poprawkę, a później drogi warunek i bardzo duże trudności w utrzymaniu się na studiach. 27 lipca to najlepszy dzień tego roku, dzień w którym "wiatr odnowy wiał, darowano resztę kar, znów się można było śmiać". Nie czułem jeszcze euforii, te wszystkie emocje jeszcze tkwiły we mnie. Nawet nigdzie nie pojechałem, musiałem tylko odpocząć, pozbierać się. Zrobiłem jedno zdjęcie nieba, dla upamiętnienia tego pięknego dnia http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6873. Zasnąłem głębokim snem i dopiero upalnym rankiem 28 lipca poczułem wielką radość. Przypomniałem sobie ten dzień sprzed pięciu lat, w najlepsze wakacje swojego życia, uświadamiając sobie, że te mogą być podobne. Dla uczczenia postanowiłem wybrać się na rowerze w te same miejsca, które 28 lipca 2015 roku poznałem: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2838
Po powrocie zrobiło się już bardzo gorąco, temperatura doszła do 31,4 stopnia. Patrząc na przewidywania Ventusky obawiałem się "nieznośnej" nocy, ale Kmroz pocieszył mnie tym, że właśnie ta noc może być w moim regionie jak najbardziej znośna, a do tego zachwycająca burzowym spektaklem. Ciesząc się tym, wieczorem wybrałem się na przejażdżkę po mieście i okolicy, wypatrując chmur, które mogłyby przynieść mi coś miłego. Te były jeszcze daleko, ale już coś się działo, a nadziei dodawał mi wiejący lekki wiaterek http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6874. Około 23:00 wyszedłem na pole, by w ciemną, gwieździstą noc wypatrywać odblasków dalekich wyładowań. Kilka zauważyłem, jednak były one na tyle daleko, że nie mogłem usłyszeć żadnych grzmotów, zwłaszcza że owe burze już słabły. Próbowałem zasnąć, co w tę ciepłą noc po upalnym dniu nie było łatwe. Tuż przed północą usłyszałem grzmot. Sprawdziłem detektor i zauważyłem, że faktycznie coś się dzieje na Podhalu. Mimo to nie chciałem sobie przeszkadzać i próbowałem zasnąć, wiedząc że w razie czego burza mnie zbudzi. Nie było jednak czego żałować, to był jedyny dźwięk burzy, która prędko wygasła. Najwięcej dobrego sprawił wiatr, który zerwał się około 0:30, przewietrzył pokój, w którym okna otworzyłem na oścież i pozwolił wygodnie zasnąć. Noc była (jak na moje warunki) tropikalna, temperatura spadła podczas niej tylko do 19,5 stopnia. Na drugi dzień byłem trochę niewyspany, ale nic nie szkodziło mojemu szczęściu. Około 15:30 przeszła mała komórka opadowa, ale bez burzy http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6875. Powietrze po tym oczyściło się, aż przyjemnie było oddychać. Później spotkałem się z ciocią i wujkiem, a następnie wyruszyłem na rower http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6876. Dni na przełomie lipca i sierpnia były rowerowo piękne, tak aktywne, tak radosne, tak beztroskie, jakby to były wakacje w podstawówce: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=3225, http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=3294
Poza nimi wieczorne przejażdżki na Stawy w Starym Sączu po nowej ścieżce nad Dunajcem należały do najfajniejszych rozrywek. Lubiłem się co nieco rozpędzić ;) Czułem jak po dwóch latach wraca mi wysoka forma i nawet samopoczucie zdecydowanie nie to co wcześniej. Prognozy zapowiadały gorący sierpień. Pamiętam, że w ogóle się nimi nie przejąłem i nie widziałem w nich nic zdrożnego. Widoczny był tylko subupał (a i to nie zawsze), znośne noce i lampka, co w aktualnej sytuacji nie wywoływało we mnie obaw, jako że wilgotność gleby nadal prezentowała się znakomicie. Same temperatury tego rodzaju wręcz mnie cieszyły. Przy takich temperaturach nieprzyjemne są dla mnie najwyżej dwie-trzy godziny w ciągu dnia, a prócz nich warunki do aktywności dopisują i dobrze pomagają mi się odprężyć. Inaczej patrzyłbym na to w takim wypadku, gdybym musiał przeznaczyć sierpień na naukę, wtedy pewnie prognozy i pogoda by mnie drażniły; w takim jednak wypadku nie miałem nic przeciwko. 3 sierpnia przejechałem łącznie 82 kilometry. Moim celem na początek wakacji był wyjazd do Łącka, na grób mojej zmarłej w ubiegłym roku cioci, na której pogrzebie nie mogłem niestety być i dotąd (także z powodu pandemii) nie udało mi się jej odwiedzić. Droga była bardzo urozmaicona http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6877, http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6878, http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6879, bo wprawdzie spora jej część wiodła trasą velo Dunajec, jednak rzeczona trasa była jeszcze w fazie budowy, stąd część trasy musiałem przejechać ulicami (na szczęście nieruchliwymi), a w najbardziej newralgicznym miejscu, za Gołkowicami, przeprawiać się przez pole i potem jechać przez nieznany mi las, w którym było jeszcze sporo kałuż. Do miejscowości słynącej z nielegalnego, acz tolerowanego bimbru ze śliwek dojechałem o czasie, krótko po 11:00, kiedy już się zachmurzyło ( . Po półgodzinie rozpocząłem powrót do domu, podczas którego troszkę pokropiło, ale niegroźnie. Zdecydowanie większy opad zdarzył się następnego dnia, 4 sierpnia, kiedy na południe ode mnie, w okolicy Barcic zakwitła mała komórka burzowa. Nie widziałem żadnych błyskawic od niej pochodzących, ale grzmiało dosyć długo i często, co wyglądało mi na naprawdę dużą aktywność elektryczną burzy, wyższą niż sugerowana przez Blitzortung. Grzmoty trwały przez jakieś 20 minut, po czym lunęło. Piękny deszcz padał na ziemię przy prześwitującym Słońcu, tworząc słabą tęczę http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6880. To był krótki, jednodniowy przerywnik przed długą falą gorących dni. Zaczęła się ona 6 sierpnia około południa. Z tego dnia najbardziej pamiętam wieczorne spędzanie czasu ze znajomymi nad Dunajcem i tnące komary, ale też miłą atmosferę wynikającą również z tego, że czekała nas długotrwała wakacyjna, a przy tym znośna pogoda http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6881. 7 i 8 sierpnia było upalnie, ale za sprawą dość przyjaznych nocy z temperaturami minimalnymi około 15 stopni i suchego powietrza, które czasami przysłaniało Słońce chmurką, również odebrałem je jako znośne. 7 sierpnia byłem z przyjaciółmi nad jeziorem korzystając z ostatniego dnia wolności i swobody przed wprowadzeniem "czerwonej strefy", za to 8-go nie chciało mi się za bardzo nic robić, dopiero po 18:00 wybrałem się na rowerze na leśne zjazdy w okolicy, pokonując przy okazji kilka fajnych, widokowych wzgórz http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6882. Trochę pomarzyłem o burzy, która w kolejnych dniach była wprawdzie towarem reglamentowanym, jednak w niedzielę 9 sierpnia wieczorem niespodzianie otrzymałem jej namiastkę. W akompaniamencie pasikoników podziwiałem piękne, ciemne kowadło połyskujące czasami przeskakującymi z jednego końca na drugi wyładowaniami elektrycznymi. Burza znajdowała się w okolicach Krakowa i wiadomym było, że do mnie nie dojdzie, jednak sam miły, odprężający widok tych naturalnych fajerwerków i majestatycznej chmury na już prawie ciemnym, ale jeszcze wyróżniającym tło burzy niebie, sprawił mi dużą radość http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6883. Miłe było również to, że kolejne dni, choć nadal gorące, nie przynosiły już upału, ale zatrzymywały wzrosty temperatur na 28-29 stopniach. Dni te spędzałem na pomocy w remoncie drogi koło domu i licznych wyjazdach rowerowych w rozmaite ciekawe miejsca, w które Sądecczyzna obfituje. http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=2960 Wśród tych dni najpiękniej wyróżnił się jednak lekko chłodniejszy, a przy tym najpogodniejszy ze wszystkich 12 sierpnia, u progu Nocy Perseidów. Piękna pełna lampa, charakterystyczny odcień błękitu zwiastujący świetną widoczność nocą http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6884, http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6885. Po powrocie do domu po przejażdżce rozłożyłem teleskop i oddałem się tej wspaniałej przyjemności, słuchając m.in. coverów słynnego utworu Zenona Martyniuka o spadającej gwieździe :D O 22:38 zauważyłem najpiękniejszy bolid i po sekundzie zachwytu, w drugiej sekundzie jego przelotu zamarzyłem o zimowym, białym grudniu. Teraz już wiem, że to bujdy, ale cóż, wolałem się upewnić. Nocą temperatura spadła do 10 stopni, co w sierpniu niby nie jest niczym niezwykłym, ale jakoś prędko zrobiło mi się chłodno i kiedy około 1:00 niebo zmętniało, zobaczywszy wcześniej 40 meteorów, wróciłem do domu. Kolejne dni były do siebie bardzo podobne i lampa zaczynała mi się już nudzić, toteż fakt pominięcia mnie przez burze, które 16 sierpnia tworzyły się nad Małopolską, był dla mnie rozczarowaniem http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6886. 18 sierpnia zachmurzyło się w tak burzopodobny sposób, że jak nic wyglądało mi to na tworzącego się potworka. Chmury były ciemne, trochę pofalowane i mieściły się w tym miejscu, skąd burze przychodzą najczęściej http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6887. Napisałem nawet pełen zdziwienia post na forum, jednak ostatecznie moja radość z burzy okazała się fałszywym alarmem. Zamiast burzy był deszcz, ale w mało odpowiednim, sprzyjającym mi momencie. Po 17:00 wybrałem się do Niskowej i okolic, miejsc malowniczych, ale słabo mi znanych, jako że wybierając się na rowerze za miasto, częściej niosło mnie w inne miejsca. Było pochmurno, ale do czasu gdy wjechałem na docelową trasę, nie kropiło http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6888. Zaczęło dopiero tam, kiedy byłem już daleko od domu i szybki powrót nie wchodził w grę. Schroniłem się najpierw na przystanku, gdzie przeczekałem pierwszą większą mżawkę, bacznie obserwując niebo i swoje nadzieje na ustanie opadów, po czym kontynuowałem jazdę, korzystając z tego, że deszcz został zredukowany. Można powiedzieć, że objeżdżałem Nowy Sącz od zachodu, po drugiej stronie Dunajca. Patrząc na południe, widziałem ciemną chmurę, która niebezpiecznie przybierała na objętości i zbliżała się do mnie. Kiedy dotarłem do Brzeznej, znowu zaczęło padać. Zbliżając się do skrzyżowania, na którym miałem odbić w stronę Starego Sącza, musiałem się już rozglądać za miejscem, gdzie mogę się schronić i pośpiesznie dotarłem pod Biedronkę w Brzeznej, gdzie spędziłem pół godziny pod zadaszeniem koło parkingu, z niepokojem wypatrując prześwitów w chmurach, które mogłyby zwiastować ustanie deszczu http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6889. To nie stało się szybko i znudzony długim oczekiwaniem, ruszyłem w dalszą drogę jeszcze kiedy padało, tyle że słabiej. Niestety po kilku minutach, kiedy znajdowałem się w rejonie mostu św. Kingi łączącego Brzezną ze Starym Sączem, rozpadało się na dobre. Szybko zjechałem na ścieżkę, która prowadziła do obrzeży mojego miasta w dość lesistym terenie, jednak asfaltowa nawierzchnia także nie pomagała, bo spod kół bardzo się pryskało, jechałem na stojąco by jak najmniej ucierpieć. Opady znowu się wzmocniły i po jakimś czasie znowu musiałem się schować, tym razem pod mostem. Pod supermarketem było mi raźniej, bo więcej ludzi i ruch, więcej miejsca, a tutaj nie było właściwie żywego ducha, jedyne suche miejsce było mocno ograniczone, a deszcz padał mocno, ochoczo rozbijając swoje krople w rzece. Trwało to kolejne pół godziny i kontynuowałem swoją jazdę. Nadal ostrożnie, prawie na stojąco przemierzałem ulice już swojego miasta, by jak najmniej zmoknąć, szło mi nieźle, już nie padało, zrobiło się jaśniej... i wtedy kierowca jadącego obok dostawczaka zniweczył moje starania, ochlapał mnie tak dokumentnie, że cały byłem mokry ;) Normalnie tego nie robię, ale wtedy w zwykłym odruchu rzuciłem siarczystym zakrętem po włosku ;) Ale wszystko się wyprało. W znacznej części Polski zaczynał się okres pochmurnej pogody, która zmęczyła nawet Dorkę, ale tutaj zbliżał się dzień z najwyższą temperaturą maksymalną w całym roku. Przedostatni akcent upału rozpoczął się w piątek 21 sierpnia jeszcze łagodnym przekroczeniem 30 stopni (o 0,1), po którym nocą postanowiłem urządzić sobie obserwacje. Niestety przeszkodzili w tym sąsiedzi, którzy urządzili sobie za płotem balangę z użyciem świecących na różne kolory reflektorów (we wrześniu pół tego osiedla było na kwarantannie), ale i tak udało mi się przypadkowo zaobserwować jednego pięknego bolida, który przelatywał przez niebo wyjątkowo długo, około 8 sekund. Prawdziwie gorąco miało się dopiero zrobić. 22 sierpnia okazało się, że marzenie o roku z najniższą absolutną temperaturą maksymalną od 30 lat nie spełni się. Temperatura wzrosła wówczas do 32,2 stopnia, czyli na ten sam poziom, co w najgorętszym dniu 2018 roku. Pogoda specjalnie mnie nie przeraziła i wyszedłem nawet na trochę na dwór, chociaż tym razem nigdzie nie jechałem. Po południu spotkaliśmy się rodziną z ciocią i wujkiem w ich domu na drugim końcu miasta, przez co nie zauważyłem, że niebo nie jest już bezchmurne. Kiedy przed 20:00 wróciliśmy do domu, spostrzegłem piękną, dużą chmurę burzową, a widząc na detektorze mrowie wyładowań, nastawiłem się na wspaniały nocny spektakl http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6013. Już po krótkim czasie dostrzegłem w chmurze pierwsze wyładowania, postrzępione fragmenty chmur coraz mocniej zaciskały się wokół epicentrum atrakcji, a sierp Księżyca został zakryty http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6890. Usłyszałem pierwsze grzmoty, ale niestety burza z Podhala zaczęła prędko gasnąć, zaś ta główna przesuwała się na północ ode mnie. Wyszedłem na balkon podziwiać rozświetlaną przez błyskawicę chmurę, oczekując widoku podobnego jak wieczorem 27 czerwca (to był ten kierunek świata), jednak tym razem było zgoła inaczej. Przez gęste chmury wcale nie było widać kształtów błyskawic, aktywność elektryczna nie powalała, a grzmoty były ledwo słyszalne, do tego zagłuszane przez muzykę puszczaną u sąsiadów. Dopiero późno, o 23:00 coś zaczęło się dziać. Burza znad Podhala częściowo się odbudowała i świeciła wyładowaniami często, co około 10 sekund.
Niestety również w jej wypadku nie widziałem niczego, co mogłoby efektownie prezentować się na zdjęciu. Widząc, że o błyskawice będzie ciężko, liczyłem przynajmniej na deszcz. Ten nadszedł, ale już później, kiedy burza znów wygasła, tym razem trwale. Spadło całkiem dużo opadu, ponad 22 mm, ale jego znaczną część przespałem. Burze tego dnia były niestety niewypałem roku, nie umiały we mnie trafić. W kolejnych dniach pogoda trochę się uspokoiła i było więcej chmur, jednak na tym etapie nie czułem już z tego satysfakcji. Denerwowało mnie, że kolejny ekstremalnie ciepły sierpień staje się nieuchronny. I to w tym roku, w którym oczekiwałem spokojniejszej, pozbawionej gorących ekstremów pory ciepłej. Może napisać o "gorących ekstremach" to napisać za dużo, bowiem sierpień 2020 był moim zdaniem najbardziej znośnym spośród dziesięciu najgorętszych miesięcy w historii, lecz i tak czułem rozczarowanie i zastanawiałem się, czy to nie jest jakaś kosmiczna zmowa z tymi gorącymi sierpniami w Nowym Sączu ;) Moim celem było już tylko jedno - aby upalny 30 sierpnia nie splamił 2020 roku temperaturą średnią powyżej 25 stopni. Niestety szansa na to była spora, bo wszystkie prognozy zapowiadały, że dzień mający przejść do historii jako jeden z najbardziej burzowych, zaopatrzonych w nawałnicę, rozpocznie się bardzo ciepłą nocą. Około północy z 29 na 30 sierpnia, obserwując z balkonu zachód Jowisza, podziwiałem odległe wyładowania, jak błyskało się między chmurami. Akcja działa się daleko, w środkowo-zachodniej Słowacji, lecz i tak wysoko wypiętrzona burza sprawiała wrażenie, jakby była dużo bliżej. Chciałem, żeby ten dzień już się skończył. Po pierwsze dlatego, że chciałem już wiedzieć, czy uda się uniknąć 25 stopni średniej, po drugie by mieć już ten upał za sobą, a po trzecie, żeby w Polsce w związku z tymi nawałnicami nie wydarzyło się nic strasznego. Prognozy siały grozę. Rankiem powitało mnie bezchmurne niebo, a do rosnącej szybko temperatury dołączył silny, wściekły suchowiej, mocniejszy od tego 10 lipca. Dzień był nieprzyjemny, ale za jedno jestem mu wdzięczny. Tego właśnie dnia Mama zrobiła mi zdjęcie z Sabą, jak się okazało, ostatnie razem... Wtedy moja labradorka jeszcze chodziła, czuła się całkiem dobrze. Wieczorem, po tym jak już się zachmurzyło, a ja miałem za sobą podziwianie wielkiej burzy z kamer na lotnisku Lublinek w Łodzi i na Placu Defilad, wyszedłem na pole i trochę z nią posiedziałem, zastanawiając się ile czasu nam jeszcze zostało. Atmosfera tego wieczora była dziwna. Wiał silny wiatr, świecił pełny Księżyc przebijający się zza mglistych chmur, a po niebie sunęły takie wielkie, czarne obłoki. Było bardzo gorąco. Jak na tamten czas, czyli koniec sierpnia, był to najbardziej niezwykły ciepły pojedynczy wyskok 2020 roku. O 22:00 notowano aż 27, a godzinę później - 25 stopni http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6891. Po północy niespodziewanie spadł lekki deszcz, który trochę oczyścił powietrze, ale i tak ciężko mi było zasnąć, tropik trwał niemal do rana. Na szczęście udało się uniknąć średniej dobowej 25+, dzięki chmurom, które w porę powstrzymały eskalację upału, licznik zatrzymał się na 24,6 stopnia. 31 sierpnia było już chłodniej, a chmury zajmowały niebo w bardziej nieregularny sposób. Wybrałem się wtedy na platformę widokową w Woli Kroguleckiej: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=3094 , zaś później zmęczony nie wychodziłem już nigdzie, nawet nie sprawdzałem prognoz i prędko przeniosłem się w krainę pięknych snów. Snów o wspaniałym, wymarzonym końcu lata! To był już wrzesień, 1 września przed godziną 2:00, kiedy obudził mnie grzmot. Wstałem i wyjrzałem przez okno, za którym widziałem tylko jednolite zachmurzenie. Tylko raz gdzieś daleko się błysło. Spojrzałem na detektor i nie posiadałem się ze szczęścia. Od strony Zakopanego zbliżała się do mnie potężna burza, u szczytu swojej chwały. To musiało się udać. Przez około pół godziny obserwowałem z okna na drugim piętrze, jak błyski zbliżają się, a smugi opadowe zdają się rozszerzać i rozszerzać. Nie widziałem błyskawic, bo chmury były gęste, toteż postanowiłem, że poczekam do rozpoczęcia opadu i wrócę do łóżka. Po tropiku poprzedniej nocy byłem trochę słabo wypoczęty, także przejazd na "ślimaka" w Woli Kroguleckiej mocno mnie przeczołgał. Około 2:30 lunął potężny deszcz, a burza zaczęła się dezorganizować. Grzmoty na pewien czas ucichły, a szum deszczu mnie uśpił. Obudziłem się około 4:00, kiedy gdzieś blisko mnie uderzył piorun. Myślałem wtedy nawet, by powyłączać wszystkie urządzenia, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że ktoś już zrobił to za mnie. Wciąż intensywnie padało, ale sama burza już ustawała. Odnosiłem wrażenie, że skoro już wcześniej się rozpadała, to owo mocne uderzenie po 4:00 musiało być już jakąś zupełną ostatecznością, a sama burza na tym etapie przypominała już bardziej ulewę wzmacnianą grzmotami. Tylko dlaczego w takim razie ktoś powyłączał urządzenia? Rano, już po przebudzeniu, postanowiłem jeszcze raz sprawdzić przebieg burzy. I wtedy wszystko stało się jasne. Po tym, jak zasnąłem ukojony przez szum deszczu, burza ponownie się umocniła i jej apogeum wystąpiło około 3:30, kiedy smacznie spałem. Wtedy podobno błyskawice siekły centralnie nade mną w wielkiej ilości, a burza ryczała tak, że dźwięki deszczu przegrywały z grzmotami. I ja to przespałem... Ale cóż, samo doświadczenie tej pięknej nocnej ulewy rozświetlanej błyskami było dla mnie niezwykle miłe. Przyjemnie było też popatrzeć 1 września na uczniów idących do szkół po niemal półrocznej rozłące. Zazdrościłem im wiedząc, że sam raczej nie mam co liczyć na powrót do normalnego studiowania, ale życzyłem im, aby nauka stacjonarna została już na stałe, jako dobry znak w sytuacji epidemicznej. Kolejna burza, również nocna, ale o wcześniejszej porze i mniej aktywna elektrycznie, choć podobna, dobrze uwodniona, zjawiła się w przededniu (właściwie - przednocy) drugiej znaczącej pluchy we wrześniu 2020 roku, późnym wieczorem 6 września. Nadejście utworzonej blisko granicy słowackiej burzy obserwowałem z balkonu w ciepłą noc, już blisko północy. Nie trwało to długo, ale próbowałem jak najbardziej dokładnie wsłuchać się w grzmoty, wiedząc że mogą być to ostatnie grzmoty słyszane przeze mnie w tym roku. Na to było jeszcze za wcześnie (i to o prawie miesiąc), ale plucha przydała się, zważając na to, że kolejne dni począwszy od bardzo smutnego dla mnie 8 września, kiedy o godzinie 13:45 po 12 latach pożegnałem swoją Sabę, miały przynieść pogodę suchą i bardzo słoneczną, nieraz przy bardzo wysokich temperaturach maksymalnych. Po tej bolesnej stracie znałem tylko jedną terapię - rower. Zająć się czymś, oderwać myśli, zwłaszcza że na naszym forum był to najgorszy okres naszych dyskusji, przepraszam że bywałem wtedy nieznośny. Mnie z czasem ta pogoda też zaczynała się nudzić i w końcu miałem jej trochę dość, miło mi było pożegnać lampę na wyjeździe 22 września: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=3065 Wcześniej lampowa pogoda bardzo mi jednak przypadała do gustu, chyba szczególnie lampowy, a przy tym jeszcze nie tak bardzo amplitudowy 9 września. W nocy tego dnia urządziłem sobie obserwacje astronomiczne, ale zwinąłem się z nich po godzinie, to było nieznośne, bo chyba pierwszy raz podczas obserwacji nie wyszła do mnie Saba :( Kolejne dni próbowałem urządzać sobie inaczej: http://www.lukedirt.com.pl/viewtopic.php?t=3294 ale po jakimś czasie i to mnie znużyło, czułem że jestem wakacyjnie spełniony i byłem chętny do przyjęcia jesieni. 23 września pojechałem do Krakowa spotkać się z paroma przyjaciółmi i kupić trochę książek. Tam było dosyć pochmurno, inaczej niż w rodzinnym mieście, dało się już odczuć zmianę, choć nadal było ciepło. 24 września, kiedy rano wróciła lampa, już mnie nie radowała. Z miłą chęcią przyjąłem pojawienie się kowadełka burzowego niebawem przed 13:00, burza tworzyła się wtedy w okolicy Jeziora Rożnowskiego http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6892. Akurat w tym czasie byłem na zakupach, więc nie miałem jak dokonać lepszych obserwacji, ale nie miałem czego żałować, bowiem burza nie skierowała się w moją stronę. Tylko na kilka godzin się zachmurzyło i trochę popadało. Jakiekolwiek opady w tym czasie mogły stanowić tylko preludium do ulew, które nadeszły na finiszu pierwszego miesiąca jesieni i rozpoczynały rekordowo wilgotny październik. A ten od początku sprzyjał tym, którzy zapowiadali go jako wilgotny, umiarkowanie słoneczny, a zarazem ciepły. Gdy 2 października ustąpiły deszcze, nadeszło silne i wietrzne ciepło mające swoje apogeum w nocy z soboty na niedzielę, z 3 na 4 października. Tej nocy jeszcze po 1-szej notowano powyżej 20 stopni, co rzadko zdarzało się nawet w lecie. Ostatnia niedziela wakacji była bardzo ciepła, a do tego dynamiczna, wietrzna i obfitująca zarówno w chwile ze Słońcem, jak i chmurami. W takim pogodowym rozgardiaszu jasne wydawało się, że możliwe stanie się zaobserwowanie rzadkich, październikowych burz. Jeden z dni był im poświęcony. To 5 października, poniedziałek początku roku akademickiego. Dzień ów stał się moim najlepszym wspomnieniem z tego miesiąca, jako absolutnie wyjątkowo dynamiczny, cieplutki dzień z 22 stopniami ciepła i sporymi ilościami Słońca, które zachęcały do tego, by po raz pierwszy przerwę między zajęciami na uczelni (a konkretnie w kameralnej filii tej uczelni mieszczącej się na mojej prawie-wsi w pokoju po prawej stronie na drugim piętrze) spędzić na rowerze i pognać nad rzekę wypatrywać pierwszych fenologicznych oznak jesieni http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6893. W kolejnych fascynowały mnie burze szalejące nad Polską, szczególnie ta wielka, która pojawiła się nad Warszawą. Żałowałem, że nie spotkało mnie nic podobnego, ale i ja mogłem liczyć na małą niespodziankę. Około 18:00 po raz pierwszy i na razie przedostatni w życiu usłyszałem grzmot w październiku. Pierwszy wręcz
zignorowałem, pomyślałem że to może jakiś inny dźwięk. Dopiero za drugim razem utwierdziłem się w tym, że to właśnie grzmot http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6894. Burzy z błyskawicami jednak nie widziałem, te pojedyncze strzały nie były formą organizacyjną żadnego większego zjawiska. Wieczorem, po pierwszym dniu nauki, niebo pięknie się rozpogodziło, a przy powiewającym wietrzyku wciąż było bardzo ciepło http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6895. Wybrałem się na spacerek, podziwiałem piękno nieba wysoko nad sobą i kiedy wracałem już do domu, wydarzyło się coś totalnie magicznego. Na dalekim, północnym, czystym niebie, zanotowałem mały, słaby blask. Niby nic niezwykłego, ale ja już wiedziałem jaka była jego przyczyna. Nawet nie mam pomysłu z jak daleka mógł przenieść się taki blask. Chyba że to nie burza, tylko np. ktoś daleko odpalił rakietę? To pozostanie już tajemnicą, ale dodało mi wielu chęci do przeżycia październikowych burz. Najlepiej w październiku takim jak ten - oblanym rekordowymi deszczami, a przy tym w dużej mierze przyjemnym, umiarkowanie deszczowym i niepozbawionym Słońca. 10 października zakończyłem sezon rowerowy z ponad tysiącem na liczniku http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6896. Często wędrowałem w nim pobliską ścieżką podziwiając złotą polską jesień, nawet wtedy, gdy kazano nam ponownie założyć maski http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6897. 31 października z radością patrzyłem jak wysoki na tę porę roku jest poziom wody w Kamienicy http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6429, a w kolejnych dniach i tygodniach z zaciekawieniem wypatrywałem tego, jak długo na pobliskich dębach utrzymają się liście. Tam jeszcze 24 listopada było ich dużo http://www.lukedirt.com.p...hp?pic_id=6898. Takie było jedyne większe urozmaicenie tego nudnego i suchego listopada, który i tak jednak nie miał mnie niczym rozczarować. Rolę największego trolla wziął na siebie grudzień, który zawiódł mnie tak gorzko jak tylko się dało. Znowu był listopadem-bis, a w Święta Bożego Narodzenia nie było ani namiastki śniegu, ani chwili zimy. Ochłodzenie, które po 26 grudnia miało nadać ton poważnej zimie, także zniknęło z prognoz. A przecież nawet w Zimie Trzydziestolecia w tym okresie wystąpiło ochłodzenie i spadł śnieg... Będzie jak będzie, jeśli trzeba mi będzie przeżyć kolejną taką zimę, wytrzymam. Pogoda już nieraz pokazywała, że ma nasze życzenia w poważaniu, ale i tak czuję się dopuszczony do tego, by w obliczu końca roku i na progu III dekady XXI wieku życzyć sobie i Wam, aby było lepiej. W słuchawkach włączyła mi się teraz piosenka kojarząca mi się z moim ulubionym, pięknym tak pogodowo jak i życiowo miesiącem, czerwcem 2017 roku. Może to dobry znak... Oby pogoda częściej zaskakiwała nas pozytywnie niż negatywnie, oszczędziła nam trudnych momentów suszy, wielkich upałów i ciężkich mrozów, powodzi i niszczycielskich nawałnic. A jeśli padną rekordy, niech po nich następuje stonowanie. I listopady-bis niech zostaną w tej dekadzie, z której wyszły.
To jeden z moich ostatnich postów w tym roku. Jutro zamierzam się bawić, może kameralnie i tylko u siebie, ale na pewno będzie przyjemnie, muzycznie, a zarazem nastrojowo. Na pewno wejdę na forum rano, wczesnym popołudniem i coś napiszę. W ten sposób oznaczę postem ten ostatni dzień roku, aby dokończyć swoją statystykę, w której podczas każdego dnia 2020 roku byłem aktywny tu na forum, pisałem z Wami, moimi ulubionymi forumowiczami, których chciałbym kiedyś poznać na żywo :) Później wejdę jeszcze przed północą, by ostatni raz w tym roku spojrzeć na stronę, która dała mi w tym roku tyle radości i na nicki ludzi, którzy ją współtworzą. W 2021 zobaczymy się znowu! Szczęśliwego Nowego Roku moi drodzy, niech Wam się darzy jak najlepiej, dopisuje zdrowie, pogoda ducha, a wszystkie plany i marzenia spełniają się tak, jak sobie tego życzycie. Pogoda życia bywa kapryśna, ale warto czekać na słońce. A tego słońca przenośnego obyśmy mieli jak najwięcej :)
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
Ostatnio zmieniony przez PiotrNS 30 Grudzień 2020, 18:16, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 235 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 25164
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 18:06   

Guwniaki u Cb w lipcu latają :?: xd U mnie latają w czerwcu, a świetliki pod koniec czerwca, początkiem lipca.
_________________
Aktualna pora roku: Wczesna zima :zygacz:
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 18:18   

Guniaki w tym roku prawie wcale nie latały, ale w poprzednich latach zaczynały ok. 15-20 czerwca i latały do II połowy lipca, z największym natężeniem na przełomie miesięcy - w 2016 bardziej w czerwcu, w 2017 bardziej w lipcu itp. Teraz właściwie tylko tego 5 lipca się uruchomiły.

Edytowałem posty, bo linki do zdjęć wstawiłem w nawiasach, przez co nie wyświetlały się prawidłowo, teraz jest już OK.
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
FKP 
Poziom najwyższy
Fan wiosny i lata



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 235 razy
Dołączył: 21 Maj 2019
Posty: 25164
Miejsce zamieszkania: Okolice Płocka
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 18:24   

U mnie przynajmniej w lecie chyba wszystko szybciej postępuje jak u Cb.
_________________
Aktualna pora roku: Wczesna zima :zygacz:
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan bezdźwięczności



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 162 razy
Wiek: 27
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 36422
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 21:05   

PiotrNS napisał/a:
I o 14:20, pamiętam że dokładnie o tej godzinie, gruchnęła wiadomość - "są wyniki". Pamiętam jak drżącą ręką wpisywałem numer swojego kodu (wyniki najpierw były w specjalnym folderze, dopiero później wbito je do systemu USOS), a później wiem już tylko tyle, że po kilka razy sprawdzałem czy to naprawdę ja, pisałem nawet do znajomego jakie grupy z których sal teraz ocenili. Bo nie mogłem uwierzyć, ten wynik znacznie przekraczał moje najbardziej optymistyczne szacunki... Nie znam podobnego uczucia do tego, kiedy po tym jak długo nic mi nie wychodziło, wszystko się psuło i ciągle czymś się martwiłem, to wszystko co było złe, po prostu prysło, widząc ten wynik z przedmiotu-kobyły, który niejednego pokonał,


Przypomina mi się pewne wydarzenie z 1.02.2020. Trzeci raz podchodziłem do dzikiego przedmiotu z mega surowym prowadzącym. Dwa razy, w obu semestrach rocznika 2018/19, go oblałem. Za trzecim razem, również nie zdałem jednego z jego kolokwiów w listopadzie 2019. Aby zaliczyć przedmiot trzeba było zdać oba kolokwia, jedno w listopadzie, a drugie w styczniu. I to styczniowe, w wietrzny i okrutny, rzygowaty pogodowo dzień, 24.01.2020, udało się zaliczyć. Dosłownie na szynach. Dzięki temu, do kolokwium poprawkowowego 31.01, mogłem przystąpić poprawiając tylko to jedno, listopadowe kolokwium. Pamiętam, że peirwszy raz w życiu wtedy kupiłem pewną książke "premium" (nie dało się jej wypożyczyć), kosztowało to z 60zł :!: , ale stwierdziłem, że raz się żyje. I kilka dni dosłownie nad tym siedziałem, niestety olewając przy tym inne przedmioty, a także mojego promotora... Ale to ten przedmiot miałem na musiku, na inne jeszcze miałem czas by nadrobić. Wiedziałem, że niezdanie go będzie mnie kosztować kupę hajsu. I nauka rwała jak rzadko kiedy, czytałem stronę po stronie, rozdział po rozdziale, robiłem przykładowe zadania ze wszystkich zbiorów. Stałem się specjalistą w tej dziedzinie. Naukę zakłócił na dobre jedynie incydent z 29.01.2020 (wiadomo jaki :serce: ), kiedy na kilka godzin nie byłem w stanie się skupić, byłem jak w jakimś amoku. "Na szczęście" dzień później trzydziestolatkowe krajobrazy wróciły i mogłem się znowu w pełni oddać nauce do poprawkowego kolokwium. 31.01 nadeszła zmiana pogody, pierwsze prawdziwe, niżowe ocieplenie. Znowu pogoda mnie trochę rozproszyła, bo co chwila było co cykać na niebie. Ale jednak, po godzinie 14:00 zamówiłem ubera (nie robię tego często) i dojechałem na uczelnie. I o 16:00 przyszła Godzina Sądu. Gdy ujrzałem kartkę z zadaniami, nie mogłem uwierzyć, kolokwium bytło naprawdę ładne. Aby je zaliczyć, musiałem dostać 18/30 pkt (w regulaminowym terminie kolokwia były na 35 pkt, w poprawkowym jednak "karnie" na tylko 30 pkt, przez co zamiast 51% potrzebne było 60%. I faktycznie jakoś zadania mi podpasowały, 4 z 5 wydawało mi się, że zrobiłem całkiem dobrze, a piąte trochę ruszyłem i napisałem trochę takiego "lania wody", ale nic z tego nie wynikało. Humor po kolosie mi się poprawił, ale chwilę potem pogorszył, bo dostałem wiadomość, że przez jedną głupotę jednak i tak czeka mnie z innym przedmiotem "przypał u Dziekana" w dniu 18.02... Ale wierzyłem, że jeśli zdam ten trudny przedmiot, to tamtą inną rzecz puści płazem (i tak się zresztą stało :serce: ).

Dzień później wyniki. Patrzę i oczom nie wierzę. 28/30 pkt i ocena 4 za przedmiot (bo pierwsze kolokwium zaliczyłem na "styk"....) Myślę sobie, na pewno jakiś błąd, dzwonię po ludziach co mają, okazuje się, żę też podejrzanie dobre wyniki... niemal każdy z kim gadałem, miał ponad 20 pkt. Żyłęm w dużym stresie niestety w kolejnych dniach, bojąc się, że doszło do jakiejś pomyłki. Bałem się jednak pisać do prowadzącego, bojąc się, że pomylił się nieświadomie i tej pomyłki nie zauważy. I doczekałem się 5.02... oficjalnie wpisana ocena końcowa w dzienniku USOS. Był to moment, w którym serio uwierzyłem w ten wynik, chociaż wciąż "jak to możliwe?" mi szumiało w głowie. Wszak zrobiłem tylko 4 na 5 zadań, w tym piątym napisałem tylko jakieś pierdoły nie mające nic wspólnego z rzeczywistością, a i w tych czeterech, które zrobiłem, wydawało mi się, że były pewne braki. No, ale coż, może gość miał już dosyć męczenia studentów i po prostu te "pierdoły" z piątego zadania mi po prostu zaliczył. Nigdy się nie dowiem....

Luty 2020 to miesiąc, który i tak źle wspominam z innych powodów, nie ukrywam, że "trzydziestolatkowanie" i brak możliwości przez to życia na forach, w tym tym moim ulubionym :cry: mnie też dobijało... Gdy w końcu wir pękł na początku marca, stało się jednak dla mnie jasne, że dojdzie do "cudu" i marsz turecki się skończy. Troposfera zareagowała, jak to zwykle bywa, po dwóch tygodniach i wreszcie 14.03 dowaliło, a po 20.03 poprawiło. I chociaż w innej opcji niż sobie wyobrażałem (bez śniegu, sucho i pustynnie), to i tak mnie to cieszyło. Zacząłem nieśmiało odwiedzać to forum, ale mocno wstydziłem się logować, nawet nie wiedziałem jak się wam wytłumaczyć. Dopiero, gdy 24.03 Piotr napisał , że "mam nadzieję, że [kmroz] do nas wróci" to spełniłem jego marzenie w kilka minut ;) Turcja minęła, ale ja i tak czułem niedosyt - w kwietniu zbyt wysokie tmaxy, a nawet w tym maju nie mogłem przeboleć, że 12.05 nie spadł śnieg (zabrakło jakichś 70km), a 22.05 oficjalne stacje (np Legionowo) uniknęły przymrozku... Szkoda, bo ten s*aj zasługiwał na to dużo bardziej niż taki 2011, 2017, o tym z 2015 nie wspominając (ten przymrozek 16.05 był tam naprawdę z dupy, był to maj z przyjemnymi wiosennymi nocami, często tmin 7-12 stopni), a i ogólnie chciało się jakiegoś ekstremum zimna.

Oj rozpisałem się nie tylko o kolokwium, ale też o innych rzeczach heh zawsze tak jest, ale nie będę usuwać, niech ten mój chaotyczny komentarz idzie w świat :lol:
_________________
Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było :glaszcze:

Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan bezdźwięczności



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 162 razy
Wiek: 27
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 36422
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 21:09   

Ostatecznie poczułem satysfakcje z w*osny 2*20 dopiero, gdy na meteomodel poprawili anomalie (po doliczeniu posterunków) i wyszła ona na symbolicznym, ale jednak, minusie :serce: Bo nie wiem, czy pamiętacie, ale ta pierwsza, "bezpośrednia" anomalia w*osny 2*20 na podstawie tylko SYNOP była na minimalnym plusie :cry:

Nie ukrywam, że wielkie znaczenie miało dla mnie też, że po policzeniu anomalii okresu "zbastowania" 13.03-5.08.2020 odkryłem, że też była minimalnie ujemna. Tak mało brakowało, by tego nie daj Bóg uniknąć, wystarczyło, żeby prognozy trwałego piekła się sprawdziły już po 25.07, a nie dopiero po 5.08...
_________________
Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było :glaszcze:

Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan bezdźwięczności



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 162 razy
Wiek: 27
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 36422
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 21:11   

PiotrNS, a mój podpis Ci się podoba tak swoją drogą? Jestem ciekaw, czy go zrozumiesz bez tłumaczenia :-P
_________________
Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było :glaszcze:

Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
 
     
PiotrNS 
Poziom najwyższy
Fan normalności



Hobby: Większość z wymienionych
Pomógł: 130 razy
Wiek: 25
Dołączył: 01 Maj 2019
Posty: 12352
Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 21:38   

Oczywiście zrozumiałem, aż uśmiechnąłem się do siebie gdy go zobaczyłem :) Jutro z całą pewnością obok Krzysztofa Krawczyka, Zenka, góralskich i cygańskich rytmów także włoska muzyka będzie umilać mi wieczór, toteż utrwalanie języka będzie zachodzić mimowolnie :lol:
Też ucieszyło mnie, że wiosna zapisała się na minusie, zasługiwała na to, podobnie jak (co słusznie zauważyłeś) maj zasłużył na opad śniegu i ekstremalnie późny mróz. Czułem też dziką radość, kiedy zapowiadany straszny lipiec również zapisał się jako niebieski (teraz FKP pewnie się ze mnie śmieje, kiedy podobny zawód jak on w lipcu, ja otrzymałem w grudniu). Po lipcu sierpień mnie praktycznie nie ruszał, dopiero pod koniec, kiedy w znacznej części Polski ochłodziło się, a w Nowym Sączu anomalia ciągle była utrwalana.
Gratuluję tego egzaminu. To jest taki kamień z serca, jakiemu trudno się równać z innymi sytuacjami. Mam nadzieję, że w przyszłym roku czekają Cię jeszcze większe sukcesy w życiu edukacyjnym, a ja doświadczę powtórki tego 27 lipca (chociaż nie będę miał już tak trudnych egzaminów), byle wcześniej, np. 27 czerwca ;)
_________________
Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina :jupi:

Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu :snieg:
 
     
kmroz 
Junior Admin
fan bezdźwięczności



Hobby: Wszystko!
Pomógł: 162 razy
Wiek: 27
Dołączył: 02 Sie 2018
Posty: 36422
Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 30 Grudzień 2020, 21:52   

Coraz mocniej wątpie w swój sukces, mam takie problemy z mobilizacją, że głowa mała, boje się, że stanę się przedstawicielem nurtu "wykształcenie wyższe niepełne"... Jest źle, a nawet bardzo źle, pod tym względem, chociaż pewnie trochę odzyskam wiarę w siebie, jak dostanę w końcu wyniki tego j*banego projektu, który zabrał mi listopad i połowę grudnia, bardziej na nerwy, niż same działanie :evil:
_________________
Fan wybitnego klimatu lat 1995-2013. Kiedyś to było :glaszcze:

Zimnolubna kutwa z zespołem Aspergera
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Akagahara style created by Naddar modified v0.8 by warna
Copyright © 2018-2024 Forum LUKEDIRT
Wszelkie prawa zastrzeżone
Strona wygenerowana w 0,2 sekundy. Zapytań do SQL: 12