Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy. Polityka CookiesDowiedz się więcejCyberbezpieczeństwoOK
Jak mogliście już wyhaczyć z moich wpisów, ostatni weekend spędziłem w Karkonoszach, gdzie wybrałem się z dwoma kolegami.
Po całonocnej podróży pociągiem znaleźliśmy się w Jeleniej Górze o 8 rano. Gdy wysiedliśmy, niebo było czyściutkie, chciałoby się powiedzieć bezchmurne, ale był mały wyjątek - patrząc na horyzont południowy w kierunku gór, widać było gęstą ławicę chmur. Było jasne, że w górach będą panować zupełnie inne warunki.
Wsiedliśmy w przyśpieszonego busa na Karpacz, dokładnie do świątyni Wang (jedno z najwyższych miejsc w Karpaczu, skąd wychodzi szeroka droga, bezpieczna od Lawin w kierunku Samotni, a docelowo samej Śnieżki). Pogoda się stopniowo zmieniała, widać było, że zbliżamy się do chmur, aż w końcu, po wjeździe do Karpacza, można było zauważyć spadające z nieba kropelki deszczu, które wraz z pokonywaniem wysokości zaczęły zmieniać się w płatki białej magii. Gdzieś po minięciu centrum Karpacza, dało się dostrzec już lekko zabielone krajobrazy, które przy świątyni Wang były już zdecydowanie wyraźne. Jednocześnie zza śnieżnej mgiełki, dało się dostrzec przebijające się pseudosłońce.
Opuściwszy autobus, poczęliśmy się kierować niebieskim szlakiem w górę. Potencjalnym celem była Śnieżka, lecz nawet sobie nie wyobrażaliśmy, że uda nam się zdobyć. O to chodziło w tym wyjeździe - zobaczyć jak wysoko uda się dotrzeć przy ekstremalnych warunkach - gęsta mgła, zacinający śnieg/lód i porywisty wiatr, jaki - dzięki głębokim niżom - akurat w ten weekend osiągał iście kosmiczne prędkości, na szczytach Karkonoszy będąc silniejszym niż podczas nawałnicy z 11.08.2017
Początkowo szło się dobrze. Wygodna, wydeptana droga idąca stopniowo w górę nie sprawiała nam zbytnich trudności. Krajobrazy dość szybko z przybielonych zmieniły się w iście białomagiczne z oblepionymi drzewami i furę bielusiej magii. Coraz mocniej prószący śnieg i powiewający wiatr jeszcze się nie dawały we znaki - nie ukrywam, że ten fragment wspominam bardzo dobrze. Pojawiła się nawet realna wiara w to, że uda się dotrzeć na Śnieżkę.
Sytuacja się zaczęła diametralnie zmieniać w połowie drogi na Samotnię, gdzie na pierwszej polanie i przy wysokości już koło 1000mnpm zaczął się pierwszy raz dawać we znaki mocniejszy wiatr - już w tej chwili prawdopodobnie sięgający 70-80km/h. W połączeniu z coraz mocniej zacinającym śniegiem - a raczej domieszką śniegu i lodowego deszczu - po raz pierwszy odczułem wyraźny dyskomfort. Jednocześnie jakość drogi poczęła się gwałtownie pogarszać, a przed zejściem do Samotni szlak był wręcz całkowicie oblodzony.
Przy Samotni sytuacja była już serio nieciekawa - wiejący mocno wiatr, gęsta mgła i coraz mocniej zacinające lodowe łajno, sprawiły, że jedynym marzeniem było wejście do schroniska, które - na szczęście - było otwarte (ale bez kuchni, wyglądało to jak typowy smutny schron w ukraińskich Gorganach). Widoczność były do tego stopnia słaba, że gdy wysłałem zdjęcie schroniska i grani rodzicom (którzy znają Samotnię jak własną kieszeń i podobno było to pierwsze górskie miejsce, gdzie mnie zabrali jako niemowlaka), to zapytali się "gdzie jesteś?"
Krótki odpoczynek i ciepła herbata z termosu dały nam jednak sił na dalszą drogę. Po wejściu w górę z Samotni w kierunku schroniska Strzecha Akademicka, warunki szlakowe się poprawiły, czego niestety o pogodowych powiedzieć nie było można. Kolejne schronisko było raptem 5 minut drogi dalej, więc już się nie zatrzymywaliśmy i padła decyzja, że jednak idziemy wyżej - w kierunku Domu Śląskiego pod Śnieżką, położonego już na grani i 1400mnpm...
Droga ze Strzechy Akademickiej na główną grań Karkonoszy była już drastyczna. Szlak niby wydeptany, ale przy tak silnym wietrze i coraz mocniej padającym śniego-lodzie, był tak zawiany, że szło się bardzo ciężko. Dodatkowo siła wiatru przekraczała już 100km/h a lodowe łajno padało prosto na mordę - toteż iść się dało jedynie z podkuloną głową...
Sytuacja się poprawiła nieco, gdy dotarliśmy na grań. No, nie tyle poprawiła, co po prostu szlak skręcił i nie trzeba było już iść pod wiatr. Droga do Domu Śląskiego, która, gdy byłem tam ostatni raz w lipusiu 2013, kojarzyła się z "rzutem beretem", ciągnęła się długo. Dochodziła już godzina 12:00, chociaż w takich warunkach - gęsta mgła i zacinający lodowy śmieć - nie miało to chyba większego znaczenia... Krajobrazy były naprawdę niesamowite - oblepione lodem paliki, drogowskazy i nieliczne krzewy wyglądały naprawdę zjawiskowo, a zarazem złowrogo. O oblepieniu białą magią niestety nie było mowy.
Droga w kierunku Domu Śląskiego trwała w nieskończoność, a warunki szlakowe były fatalne. Niby było nie tak mało ludzi, ale jednak szlak błyskawicznie był zawiewany. Nie było widać w zasadzie nic, gdy na chwilę zostawałem w tyle w stosunku do kolegów, to po prostu traciłem ich z oczu...
Schronisko pojawiło się nagle... Dosłownie wyłoniło się spod mgły, gdy byliśmy przy nim. Radość, że zaraz się schronimy w cieple, a może nawet coś zamówimy do jedzenia oraz napijemy się herbaty, była olbrzymia. Nagle jednak ni stąd ni zowąd, powiało naprawdę dzikim wiatrem, który się uaktywnił dosłownie przed schroniskiem. Jak żyję, nie spotkałem się z takim porywem - nie szło po prostu na nim ustać. Jednak nie to było najgorsze...
Gdy dotarliśmy pod schronisko, straszna prawda wyszła na jaw. Schronisko było zamknięte i zabite na cztery dechy... Przeżyty szok był niesamowity, a do tego coraz mocniej nawalający huragan z lodowym łajnem, sprawił, że pierwszy raz serio poczułem strach podczas tej wycieczki. Zdałem sobie sprawę, że pójście wyżej w takich warunkach jest niemożliwe, a aby zejść do niższego schroniska, trzeba będzie iść kolejną godzinę w takich warunkach z powrotem...
Schroniliśmy się w drobnej niecce, gdzie wicher wprawdzie nieco docierał, a termometr pokazywał -5 stopni, ale przynajmniej tak nie zacinało lodowym ścierwem. Najgorsze w tym było, że całe ubrania - od czapki, przed kurtkę po spodnie narciarskie - były pokryte grubą warstwą lodu. Pogoda się tak załamała, wicher był tak silny, że przez pewien moment próba wyjścia z niecki skończyła się niemalże zwianiem czapki z głowy.
Po kilkunastu minutach przerwy zrobiło się jednak tak zimno, że stało się jasne - trzeba się wracać i kierować do schroniska Strzecha Akademicka, licząc na to, że warunki pogodowe się nieco poprawią. Po przejściu 100 metrów faktycznie - huraganowy wiatr zmienił się w "tylko" orkanowy. Ile wiało w sumie? Tego nie wiadomo, ale ktoś gadał, że były to porywy sięgające 150 km/h. Na szczęście idąc granią z powrotem, pogoda się nieco uspokoiła - wicher nadal hulał, mgła ograniczała widoczność do kilku metrów i lodowe łajno napieprzało, ale to nie były warunki, które nie pozwalały iść. Mimo to, droga się niesamowicie dłużyła.
Kiedy w końcu ujrzałem schronisko, euforia była spora. Niestety, schronisko mimo, że otwarte, to było zatłoczone, a gastronomia dla nas nie była dostępna. Co gorsza, topiące się lodowe łajno sprawiło, że nagle nasz ubiór oraz plecaki stały się wilgotne. Na szczęście miałem ubrania na zmiana schowane w foliowych workach. Najgorzej było z telefonem - bateria mu prawie padła, a z powodu wilgoci kabelek i powerbank odmawiały posłuszeństwa.
Po krótkim postoju i zjedzeniu wałówki oraz wypicia jeszcze gorącej herbaty z termosu, ruszliśmy niżej. Tym razem postanowiliśmy iść żółtym szlakiem - krótszym, ale stromszym, na szczęście też bezpiecznym od lawin. Dla obolałych nóg było ciężko iść tak ostro w dół i szczerze - dzisiaj, po dwóch dniach to właśnie tylną część łydek najbardziej czuje (zakwasy). Największy plus, że wiatr w lesie ustał, a zamiast lodowego łajna padały przecudne białe płaty. Krajobrazy ze złowrogich przerodziły się szybko w białomagiczne, oblepione drzewa niczym w pierwszej części Opowieści z Narnii były nagrodą za trudy. Niestety, wraz ze schodzeniem w dół temperatura rosła, a krajobrazy powoli z białomagicznych przeradzały się w pudrowe, a następnie w trzydziestolatkowe.
Dopiero przy ujściu z żółtego szlaku śnieg zmienił się w deszcz (było to znacznie niżej niż świątynia Wang, ze 100 metrów różnicy, koło 600mnpm), a biel niemal totalnie znikła, nie licząc jakichś drobnych kupek. To niestety nie był koniec przygód - w zacniającej mżawce musieliśmy iść jeszcze 5km do kwater. Znajomi się uparli, by nie brać taksówki, także mieliśmy długą wędrówkę przez cały Karpacz. Byliśmy cali mokrzy, a coraz mocniej padający deszcz nie ułatwiał sprawy. Co gorsza, nawet nie mogłem odpalić telefonu w takich warunkach - udało się to dopiero w Biedronce, leżącej w centrum Karpacza, koło deptaku.
Po godzinie marszu przez miasto i w sumie ponad 7 godzinach łażenia przez w dużej mierze ekstremalne warunki, dotarliśmy w końcu do ciepłych kwater. A tam w końcu miła niespodzianka - wynajęliśmy pokój 3 osobowy w dużym apartamencie za raptem 40zł/osobę, a tu okazało się, że innych gości nie ma i nagle cały apartament - z trzema pokojami, dwoma dużymi łazienkami (jedna nawet z wielką wanną!), ładnym salonem i wygodną kuchnią mieliśmy dla siebie Co najważniejsze jednak, mieliśmy do dyspozycji aż 10 kaloryferów, oraz elektryczne suszarki do butów, które cały dzien nosiłem w plecaku. To był prawdziwy uśmiech od losu, myślę, że za tak dobre warunki, jakie tam mimowolnie dostaliśmy, należy im się mała reklama - to ten pensjonat: http://www.lesnezacisze.wkarpaczu.pl/
Reszta dnia upłynęła nad robieniem obiadu z biedronki (kurczak z ryżem i przyprawą curry, zagryzany czerstwymi, ale sycącymi bułkami), oraz piciem dużych ilości ciepłej herbaty. Przyznam też, że wziąłem chyba najdłuższą kąpiel w życiu - ponad godzinę przeleżałem w wannie. Zdrowotnie po tej wędrówce było z nami średnio ciekawie - ciężki kaszel, bóle głowy oraz bóle każdego mieśnią w organizmie to tylko niektóre objawy, jakich doświadczyliśmy. Wielu współczesnym lekarzy by nam pewnie zdiagnozowało koronawirusa
Drugi dzien pobytu w Karpaczu opisze w następnej wiadomości. Był już dużo łagodniejszy i dużo, że tak powiem "niższy" - bez wchodzenia w wysokie góry. Pogodowo też trochę bardziej sprzyjający
Więcej zdjęć pojawi się wieczorem lub jutro, gdy utworze album w Google Photos. Teraz musicie się zadowolić tymi dwoma fotami - pierwsza pokazuje Dom Śląski pod Śnieżką (1400mpnm), a druga już schodzenie żółtym szlakiem (około 900-1000mpnm)
PS. Temat celowo umieściłem w zdjęciach wiosennych. Takie warunki w górach wiosną nie są niczym dziwnym, dziwne to było raczej to, że na dole w Karpaczu nie było praktycznie śniegu. W górach to właśnie marzec jest najbardziej śnieżnym miesiącem, a i kwiecień przebija niejeden grudzień pod względem ilości śniegu.
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 22 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sty 2020 Posty: 15928 Miejsce zamieszkania: gmina Zielonki/Kraków
Wysłany: 15 Marzec 2021, 15:38
W góry to jednak najlepiej jest iść, gdy jest bardzo ciepło, oraz ultrasłonecznie. To jest zawsze miłe zaskoczenie, gdy na górze jest chłodniej, ale pogoda jest chociaż trochę podobna do tej "na dole".
_________________ Jestem za ograniczeniem do minimum wilgotnego gorąca i wilgotnych upałów.
Jak napiszę gdziekolwiek głupoty, to bardzo Was przepraszam.
Głowa jest od tego, by włosy miały na czym rosnąć.
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 127 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12294 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 15 Marzec 2021, 18:56
Muszę przyznać, że doświadczyłeś naprawdę trudnych warunków, niemal alpinistycznych. Czytając o kolejnych etapach Waszego wyjścia w góry, nastrój aż zaczął mi się udzielać. Mając w pamięci opad mroźnego deszczu z początku lutego, aż nie wyobrażam sobie podążać na górę w takich warunkach. A wiatr? Chyba by mnie zepchnął. Czytając o tym nagłym, potężnym porywie tuż przed Domem Śląskim, od razu przypomniał mi się największy nagły podmuch, jakiego ja doświadczyłem - mający postać niemal burzy piaskowej powietrzny klin z 16 sierpnia 2015.
Na pewno stresująca była odmowa posłuszeństwa elektroniki, ale czytając o fachowym przygotowaniu ubrań na zmianę, mam pewność że na szlaku jesteś profesjonalistą
Trochę zazdroszczę Ci tej pasji rodziców, którzy od małego zabierali Cię w góry i sami przemierzali je wiele razy. Coś w tym jest, że mieszkańcy dalszych regionów Polski potrafią docenić góry bardziej od ludzi z południa, dla których taki teren jest codziennością. Mnie rodzice zabrali w góry tylko kilka razy i nie wiem czy przeszedłem w nich choćby dwudziestą część tego co Ty. Właściwie to Mama dużo chodziła po górach, ale za to Tata jest domatorem i nie lubi się gdziekolwiek ruszać, co niespecjalnie lubię - chyba wszystko poza wyglądem mam po Mamie. Na szczęście poznałem na studiach kilku fajnych ludzi, którzy często chodzą w góry i może zaplanujemy sobie coś na wakacje. A nawet jeśli nie, to postaram się wybrać gdzieś na własną rękę. Mieszkam w miejscu, z którego mogę pojechać busem pod szlak, wyjść w dowolne miejsce i wrócić nawet na nogach w ciągu jednego dnia. Muszę tak zrobić, ale w takim razie wolałbym nie powtarzać lipca 2014
PS. Najbardziej zmroziły mnie fragmenty, kiedy wspominałeś o lodowym deszczu walącym w twarz i później roztopieniu tego lodu na ubraniach. Może jestem wygodnicki, ale nie cierpię uczucia bycia mokrym na zimnie. Tym bardziej podziwiam Twoje wysiłki podczas tej wyprawy
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Czemu ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś, a więc musisz minąć. Miniesz, a więc to jest piękne.
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36349 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 15 Marzec 2021, 21:50
PiotrNS, no przyznam, że było ciężko, ale cóż, przynajmniej kolejne fajne przeżycie na liście. Przynajmniej już się na dobre nasyciłem śniegiem i mrozem i nie czuję potrzeby jego więcej, przynajmniej tak do 15.11. Teraz czas na żabkowanie
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36349 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 7 Maj 2021, 09:57
PiotrNS napisał/a:
ale czytając o fachowym przygotowaniu ubrań na zmianę, mam pewność że na szlaku jesteś profesjonalistą
Do fachowości to było mi wtedy daleko. Zresztą to samo było na ostatnim wyjeździe rowerowym. Wynika to z lenistwa - mi się po prostu nigdy nie chce pakować na wyjazd i myśleć o tym zbyt długo.
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36349 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 11 Sierpień 2021, 10:00
kmroz napisał/a:
a szczegółowo o drugim dniu opowiem po 22:00
Się mi zapomniało Ale w skrócie zdjęcia mówią chyba więcej niż by powiedziały moje wypociny, więc mała strata.
W skrócie tylko apropos drugiego dnia... brak śniegu do niemal wysokości 800mnpm w połowie marca naprawdę robi wrażenie... smutne wrażenie, bardzo, bardzo smutne. Owszem, duża to wina patologii z przełomu lutego i marca, ale jednak od 5.03 przeważał chłodek i naprawdę że nawet na takiej wysokości nie zrobiło to trwałej pokrywy, to budzi bardzo niefajne refleksje
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 26 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36349 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 11 Sierpień 2021, 10:07
Ale z pozytywnych rzeczy oczywiście końcówka albumu Zabieliło tak pięknie tuż przed naszym odjazdem z Karpacza, przynajmniej tyle. A patrząc po danych z tej stacji (wtedy tych danych jeszcze nie było, wchodza one z opóźnieniem jak ze wszystkich posterunków drugiego rzędu) od 16.03 wróciła na dłużej normalność
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum