Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy. Polityka CookiesDowiedz się więcejCyberbezpieczeństwoOK
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 137 razy Wiek: 33 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 11992 Miejsce zamieszkania: Gliwice
Wysłany: 25 Sierpień 2019, 10:15
Super zdjęcia. Chciałbym kiedyś odwiedzić Nowy Jork, ale raczej jest to nierealne
A tak poza tym... to już nie to samo miasto co przed 11 września 2001 r. Nowy Jork zawsze kojarzył mi się z wieżowcami World Trade Center, to była wizytówka tego miasta. Teraz co prawda zbudowali nowy, wyższy i nowocześniejszy wieżowiec One World Trade Center, ale to już nie to samo.
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 26 Sierpień 2019, 09:41
Jak zwykle PiotrNS nie zawiódł swoim podsumowaniem. Super się czyta, a wręcz dosłownie przeżywa.
Ja postawiłem jeszcze wspomnieć jeden wyjazd, tym razem na terenie Polski - pogodowo można go scharakteryzować: "piękny okres pogodowy w brzydkim miesiącu"
Byłem wtedy w Piszu, a więc najbliżej do stacji w Mikołajkach. Cały tydzień piękna, "poletnia" pogoda, nie pamiętam ani kropli deszczu, widocznie ta burza 18.08 minęła Pisz bokiem, albo dotarła jak już usnąłem. Bardzo przyjemna pogoda, chociaż zimno się trochę dawało we znaki i czuło się, że już zaczyna się powoli jesień. Po bardzo męczących, tropikalnych nocach z lipca i początku sierpnia było to jednak jak miód na moje serce, dodam iż w 2014 byłem bardziej zimnolubny niż teraz.
Ten wyjazd, to jeden z powodów, dla których bardzo się kłócą moje wspomnienia tamtego sierpnia bardzo kłócą się z danymi z Mazowsza. No, ale nic dziwnego, bo na Mazowszu nie byłem wtedy
Dla mnie to też było takie symboliczne uwolnienie się od lipcowych tropików. Niestety, o czym pisałem już na tym forum, pewne rzeczy były już nieodwracalne....
Hobby: Większość z wymienionych Pomógł: 130 razy Wiek: 25 Dołączył: 01 Maj 2019 Posty: 12354 Miejsce zamieszkania: Nowy Sącz/Kraków
Wysłany: 6 Wrzesień 2019, 12:59
Obiecana druga część
Dziękuję za komentarze Kmroz, rozumiem jak wiele znaczy takie uwolnienie się od tropików i skosztowanie bardziej przyjaznej pogody. Jak w tym roku 3 lipca przyjechałem nad morze i poczułem przyjemne, słoneczne 19 stopni, mając za sobą taki a nie inny czerwiec, byłem po prostu szczęśliwy. To było jak oswobodzenie.
Oswobodzenie przeżyłem też podczas innego wyjazdu, z tym że wówczas działało ono w inną stronę.
2 stycznia 2015 roku, w pochmurne popołudnie opuściliśmy Waszyngton. To był piątek i panował spory ruch. Mimo to, po opuszczeniu stanu Maryland i wjeździe do Virginii drogi opustoszały i zapadająca noc nałożyła na otoczenie zupełną ciemność, tak jakbyśmy zmierzali w stronę jakiegoś niebytu. Nie widzieliśmy wiele, a jednak podekscytowanie rosło z każdą godziną i... każdą zmieniającą się liczbą na samochodowym termometrze. Po tej "dwudziestce" którą widziałem na swojej desce rozdzielczej w grudniu 2015 nie ufam takim pogodomierzom, ale wtedy sytuacja była wyjątkowa. Coraz późniejsza noc nie sprzyja na ogół wzrostowi temperatur, tym bardziej że nawet nasi Górale nie zaopatrzyli Ameryki w polski wiatr halny Podekscytowanie okazało się na tyle duże, że nie zmrużyłem oka aż do brzasku. A wtedy... coś mi nie pasowało. Niby wszystko podobne, ta sama autostrada, podobne krajobrazy... A jednak widzę tu coś, czego dawno nie widziałem. To takie dziwne uczucie, wiesz że coś jest nie tak, a jednak nie potrafisz się zreflektować o co tu naprawdę chodzi I dopiero kiedy nieco bardziej się przejaśniło, nadeszło otrzeźwienie. Drzewa mają liście!
Wstaje pogodny dzień. Otaczają nas coraz śmielej zielone rośliny, pojawiają się palmy i cyprysy. Temperatura wynosi już grubo ponad 70 stopni Fahrenheita. Wszyscy czekamy aż ta wartość osiągnie "magiczne 80" czyli 20 stopni Celsjusza. I na jeszcze jedno. O ósmej rano mijamy tablicę z wypisanym dużymi literami: Welcome to the Sunshine State!
A potem wszystko poszło jak z płatka. Temperatura na długo zawiesiła się na 79 stopniach aż w końcu stało się! Później znowu spadła do 79, ale to chyba tylko dlatego, by radość z przekroczenia 20/80 stopni była do powtórzenia Krajobrazy za oknem wydawały się wręcz nierealne. Od małego marzyłem by tu być. Takich chwil się nie zapomina.
Radość taka, że oczarowany pięknem widoków niemal nie zauważyłem jak znaleźliśmy się u celu podróży. I tak nastąpił szok termiczny. Wychodząc z auta poczułem wręcz atak żaru. Stacja w Orlando, najbliższa mojej lokalizacji, raportowała 28,9 stopnia. A dwa dni wcześniej chodziłem taki zmarznięty… Przyszedł czas na rozpakowanie się, a wieczorem – na zapoznanie z plażą. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za pół roku w Polsce doznam lata, jakiego nawet tu bym nie doświadczył.
Nie mogłem uwierzyć że jest 3 stycznia.
Wody Zatoki Meksykańskiej były spokojne, fala bardzo niewielkie. Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził temperatury, która okazała się wysoce zadowalająca, wynosiła około 18 stopni. Chętnie popływałbym więcej, ale tubylcy patrzyliby chyba na mnie ze zdziwieniem, jak na morsa
Kolejnego dnia po letniej nocy (Tmin 19,4 ) pogoda była podobna. Przeszedłem całą plażę w Venice, napotykając przedstawicieli tutejszej fauny.
Ten krab upatrzył sobie najsłabszy fragment plaży, tam gdzie przejeżdżają często samochody ratowników. Kawałek dalej jest już pięknie, idealnie piaszczyście.
Te dni to kolejne wspaniałe zachody słońca.
Do 6 stycznia temperatury codziennie osiągały 25 stopni, aż nadeszło konkretne, acz pogodne ochłodzenie do kilkunastostopniowych wartości. Szczególnie zimno było 9 stycznia, kiedy odwiedziłem niedalekie Orlando, słynące z parków rozrywki. Poniżej sfotografowane tam pelikany
Tego dnia temperatura podniosła się do zaledwie 13 stopni. Kurtki były wszechobecne, jak się później okazało ów dzień był w Orlando najchłodniejszym podczas tej zimy. Floryda nie jest jednak stanem o jednorodnym klimacie, o czym przekonałem się kolejnego dnia, 10 stycznia 2015 roku, podczas zwiedzania najsłynniejszego jej ośrodka, Miami. Tak doświadczyłem kolejnego szoku termicznego, gdyż w Miami notowano niemal dwa razy więcej, 25 stopni. Okresowo powiewał wiatr. Było warto to zobaczyć
Kolejnego dnia, tj. 11 stycznia, miałem okazję zobaczyć jedną z najbardziej znanych atrakcji przyrodniczych Florydy, białą plażę w Sarasocie (stolica hrabstwa w którym przebywałem). Temperatura wynosiła 21 stopni, a niebo, jak widać, sprzyjało Tego dnia trwało tam również święto motocyklistów.
Powyżej śnieg na plaży w Gdańsku, maj 1864 (koloryzowane) xD
Wieczorem po powrocie do Venice pobiegałem jeszcze po okolicy, przyglądając się jak miasto zasypia. Venice to raczej spokojne miasto, gdzie wieczorem dość wcześnie nastaje cisza, w odróżnieniu od miast we Włoszech czy Hiszpanii, gdzie o tej porze życie dopiero się rozpoczyna. Na Florydzie bardziej rozrywkowe są takie miasta jak Naples czy St. Petersburg (tak, Amerykanie ukradli nazwy Wenecji, Neapolu i Leningradu xD).
Dniem pełnym wrażeń był 12 stycznia, kiedy spełniło się jedno z moich marzeń, jak również marzenie każdego miłośnika astronomii. Wybrałem się do Kennedy Space Center na Cape Canaveral, zobaczyć największy kosmodrom na świecie i zwiedzić muzeum NASA. Powiem tyle – coś kapitalnego, śledziłem to z zapartym tchem, a wygląd oryginalnego centrum dowodzenia, skąd kierowano misją Apollo 11 i ekspozycje księżycowych skał, nadal mam przed oczami.
Tego dnia było pochmurno i parno, ale bardzo ciepło – aż 26 stopni. Od strony Atlantyku (znajdowałem się na przeciwnym wybrzeżu) powiewał chłodny wiatr i raz po raz przelatywał deszcz. Ale czym jest nawet oberwanie chmury wobec przeżycia symulacji lotu w kosmos?
Pogorszenie pogody sprawiło, że niemożliwym było obejście strefy lotów kosmicznych z grupą pieszo, wszystkich wycieczkowiczów wsadzono do okrążających strefę autobusów.
W okolicy Kennedy Space Centre, z rowów i bagien powychodziły aligatory, przeczuwając deszcz. Ja widziałem jednego, ale podobno w którymś miejscu siedziało ich aż pięć Miały rację, tuż po naszym odjeździe nastąpiło istne oberwanie chmury. Kilka samochodów na autostradzie wypadło z drogi. Kiedy zbliżaliśmy się do Venice, zaczęło się błyskać i grzmieć. Na szczęście burza przeszła bokiem.
Ostatnim ważnym punktem mojej podróży było odwiedzenie 15 stycznia Key West, najdalej wysuniętego na południe miasta w Stanach Zjednoczonych. Miasto wyróżnia się dużym udziałem ludności latynoskiej w jej ogólnym przekroju, charakterystyczną wiktoriańską architekturą i… klimatem!
Witamy w strefie klimatów podrównikowych
Roślinność jest już inna, nigdy nie widziałem takich palm. Po drodze widziałem kilka „polinezyjskich” lagun z turkusową wodą. Na miejscu trochę się zachmurzyło, ale o temperaturę nie musiałem się martwić. Temperatura minimalna – 20, maksymalna – 24. Takie rzeczy tylko w strefie klimatów podrównikowych i w lipcu 2018 roku w Polsce xD
Takich roślin jest tam mnóstwo. A oto charakterystyczna architektura tego miasta, już delikatnie egzotyczna. W domu widocznym na dole mieszkał Ernest Hemingway, to tam napisał „Starego człowieka i morze”.
Przyroda Key West zniewala. Stąd jest już tylko 80 mil na Kubę. W dni z lepszą widocznością jest osiągalna gołym okiem z wybrzeża. Przez chwilę wydawało mi się że też ją widzę, ale nie ma pewności czy nie była to tylko podpowiedź wyobraźni.
I tak opowieść zbliża się do końca. 18 stycznia, po pięknym, bezchmurnym i ciepłym dniu przyszło nam pożegnać się z Florydą i wyruszyć w kierunku Nowego Jorku, skąd czekał nas powrotny lot do Polski (od maja br. LOT lata bezpośrednio do Miami, więc na przyszłość da się to ogarnąć bez przesiadki ). Jadąc, wpatrywałem się jeszcze w piękno zimowego nieba. Było widać mnóstwo gwiazd, w tym Oriona kojarzącego się z mrozami. Tak bardzo się wpatrzyłem, że (choć to mi się prawie nie zdarza) zasnąłem. Obudziłem się na jakiś postój, a później już dopiero nad ranem, zdziwiony że – mimo że jest już rano – w ogóle nie widać dziennego światła. Wkrótce poznałem powód, dlaczego tak się działo. Gęste chmury, mgła i padający deszcz ze śniegiem niemal w ogóle nie przepuszczały światła, dzień niewiele różnił się od nocy. Widoczność wręcz minimalna, do tego ta „mieszana” ulewa. Przeokropna pogoda, trochę jak w Nowym Sączu 1 kwietnia 2018
W dniu wylotu, 19 stycznia pogoda była podobna, lecz już nie tak deszczowa. Chmury i lekkoplusowa pogoda chciały mnie chyba przygotować na pogodę, jaką zastanę kolejnego dnia w Polsce. I tak też było. Lot do Warszawy był wyjątkowo niespokojny. Pierwsza fala turbulencji spotkała nas nad kanadyjskim Quebeckiem, nieopodal Montrealu. Później na kilka godzin się uspokoiło, ale najgorsze nadeszło podczas przelotu między Grenlandią a Islandią. Zupełnie nagle samolotem zaczęło rzucać na wszystkie strony, w górę i w dół. Załoga przygasiła światła w kabinie i wyłączyła ekrany rozrywki na fotelach. Zrobiło się strasznie, rzucało nami przez dobre pół godziny, może nawet dłużej. Kilka razy można było poczuć stan nieważkości. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i około 11-tej polskiego czasu weszliśmy w naszą strefę powietrzną, skąpaną w chmurach (ech, kto nie pamięta III dekady stycznia 2015…).
Zniżanie do lądowania zaczęliśmy w pobliżu Grudziądza i w samo południe przyziemiliśmy na Okęciu. Tego dnia w Warszawie leżał śnieg i było mi odczuwalnie bardzo zimno. Nie było łatwo przyzwyczaić się do strefy czasowej. W pierwszą noc po powrocie spałem jak zabity, ale w kolejną nie mogłem zasnąć do piątej A kiedy pogodziłem się już ze zmianą klimatu i czasu, pogoda 26 stycznia 2015 roku zesłała mi taką niespodziankę.
Tam, skąd wróciłem, takie widoki są nieznane. A jakie piękne Uwielbiam swój klimat, mimo wszystko. Mamy tu co tylko można chcieć, w 2015 roku nawiedzi mnie tu nawet podzwrotnikowe lato i niemal florydzka zima (grudzień) Tak nawarstwiają się wspomnienia, i dlatego warto je pielęgnować
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu
Hobby: Wszystko! Pomógł: 162 razy Wiek: 27 Dołączył: 02 Sie 2018 Posty: 36424 Miejsce zamieszkania: Michałowice/Wwa-Włochy
Wysłany: 3 Październik 2019, 22:33
Mój pierwszy pobyt w Chorwacji i pierwszy w życiu wyjazd do ciepłych krajów (nie licząc Madery w LISTOPADZIE 2002, listopad to jednak trochę inna bajka)
Jak widać poniżej, w kwestii temperatur maksymalnych moje rodzinne miasto nie miało się wtedy czego wstydzić. Było zabawnie, kiedy 14 czerwca schowaliśmy się przed deszczem do wynajętego mieszkania, a ja włączyłem internet i czytałem na Meteomodelu o kolejnych upalnych fusach dla Polski i szansie na trzeci z rzędu rekord miesięczny 😅 Ogólnie pogoda się jednak udała, w sam raz na wczasy na Południu.
http://ogimet.com/cgi-bin...=DIR&enviar=Ver
W klimacie śródziemnomorskim znosi się inaczej niż u nas, choć i tak czasami pogoda dawała się we znaki Na szczęście noce nie były aż tak gorące i mając do dyspozycji okiennice, którymi za dnia zasłaniało się okna, spało się w pełni komfortowo.
Szkoda tylko że ominął mnie jeden z najpiękniejszych w historii lipcowych epizodów w Polsce... A wróciłem na upały jeszcze większe niż we Włoszech, z trzema dniami gorętszymi (Tśr) od najgorętszego podczas pobytu na wczasach.
_________________ Użytkownicy forum LukeDiRT są jak rodzina
Aktualna pora roku: wielki test dla naszego klimatu
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum